Był taki moment w jego przygodzie z piłką, w którym filmiki z błędami w jego wykonaniu cieszyły się dużą popularnością choćby w serwisie YouTube. Z racji popularności poznańskiego Lecha i rekordowych rzesz kibiców, kwestia obsady pozycji między słupkami wywoływała dyskusję znacznie wykraczającą poza granice Wielkopolski. Latka jednak lecą, i wątpliwości dotyczące przydatności Krzysztofa Kotorowskiego (rocznik 1976) dla Kolejorza" nikną. Całkiem niedawno ustanowił swój osobisty rekord minut bez puszczonej bramki w lidze, teraz jest na dobrej drodze do jego poprawy. Niepokonany pozostaje już przez 290 minut.
- Niektórzy, powołując się na pański przykład, powtarzają, że bramkarskie życie zaczyna się po trzydziestce. Też pan tak czuje?
- Coś w tym jest... Przez długie lata nie potrafiłem tak naprawdę znaleźć tego swojego miejsca w piłce. Kiedy przychodziłem do Grodziska jako młody chłopak, między słupkami stał Tadeusz Fajfer - prawdziwa instytucja" w Groclinie. Kiedy skończył karierę, niby przyszedł mój czas. Ale tenże się skończył, gdy stery w klubie objął trener Bogusław Kaczmarek. Stawiał na Mariusza Liberdę i Sebastiana Przyrowskiego, a ja... straciłem kilka sezonów. Lech Poznań wyciągnął do mnie rękę, gdy miałem już 27 lat!
- No ale się pan doczekał...
- Faktem jest, że od małego chciałem grać w Lechu właśnie. To, że jestem wychowankiem Olimpii, wynikało tylko z pragmatyzmu. Na Golęcin po prostu miałem bliżej - wsiadałem na rower i w kilka minut byłem na stadionie. Ale zawsze powtarzałem ojcu: weź mnie na Bułgarską". Tato kiedyś bronił właśnie w Kolejorzu", nim dostał powołanie do wojska i na dobre utknął" w Grunwaldzie Poznań. Lech był - i jest - moją największą miłością. Żona... też o tym wie. Niestety, może i czasem cierpi na tym życie rodzinne, ale tego przywiązania do klubu już nie zmienię.
- Kibiców długo pan jednak musiał do siebie przekonywać. Wypominali panu boiskowe błędy czasami dość drastycznie...
- A któremu bramkarzowi się one nie zdarzają? Pokażcie mi takiego, co robi wszystko zaje...! Taki to już fach, że można obronić dziesięć sytuacji sam na sam, a puścić jedną bramkę i człowiek już słyszy zewsząd krytyczne komentarze. Ale nie narzekam, bo sam sobie taki los zgotowałem.
- Są jednak i miłe chwile. Choćby wtedy, gdy się spojrzy na statystyki, minuty bez straty gola itp.
- Nigdy nie zajmowałem się liczeniem tych minut. Naprawdę! Jeżeli w ogóle zwracam na to uwagę, to wyłącznie dzięki wiadomościom i pytaniom od dziennikarzy. To stąd pamiętam, że w Grodzisku ten mój rekord wyniósł 383 minuty. A w Poznaniu wyliczono mi nawet nieco więcej.
- W Poznaniu w ogóle opowieści o Kotorze" to już klasyka z Bułgarskiej. Trener Michniewicz powiada na przykład, że w czwartki zawsze chciał pan trenować popołudniami...
- O rany! (śmiech). No, rzeczywiście tak bywało. Jestem wielkim fanem motoryzacji. Samochody zmieniam często, albo wręcz... bardzo często. Dlatego nie mogłem opuścić żadnej giełdy, a te w Poznaniu urządzane są w niedziele i w czwartki właśnie. I stąd te moje pytania do trenera.
- Pamięta pan rekordowe 383 minuty z Grodziska. A jaki był - w kontekście pańskiej miłości do aut - rekord na liczniku?
- Oj, grubo ponad dwieście.
- Phi, Kubica jeździ trzysta z groszami!
- Tak sobie myślę, że gdybym się mógł jeszcze raz urodzić, może bym został kierowcą w Formule 1? Na razie jednak nawet nie miałem okazji nigdy zajrzeć na tor, choćby w roli widza. I pewnie niezbyt prędko znajdzie się na to czas. Może po zakończeniu kariery? Ale... nie bójcie się, kibice Lecha. Daję sobie na to jeszcze parę lat! (śmiech).
Źródło: SPORT
Zapisz się do newslettera