Lech Poznań i GKS Katowice nie spotkały się w Ekstraklasie od 2005 roku, czyli ponad dziewiętnaście lat. To bez wątpienia szmat czasu. Dość powiedzieć, że kiedy rozgrywały ostatni mecz, to w Polsce chwilę wcześniej skończyła się żałoba narodowa po śmierci papieża Jana Pawła II, premierę w kinach miał film Pitbull, a Telewizja Polska uruchamiała pierwszy kanał tematyczny - TVP Kultura.
20 kwietnia 2005 - to data ostatniego meczu pomiędzy Kolejorzem a GKS, bo katowiczanie w sezonie 2004/2005 spadli nie tylko do I ligi, ale w ogóle w piłkarską otchłań. Nie otrzymali bowiem licencji i kolejne rozgrywki rozpoczęli od IV ligi, mozolnie odbudowywali się, żeby latem tego roku po 19 latach świętować zasłużony powrót do elity.
My jednak powspominamy wydarzenia sprzed blisko dwóch dekad. Polska na początku kwietnia pogrążyła się w żałobie, bo odszedł wielki Polak - papież Jan Paweł II. Piłkarze jednak w miarę szybko wrócili do zmagań, kibice ze stolicy Wielkopolski nie byli w rewelacyjnych nastrojach, mimo tego że przecież do sezonu przystępowali jako zdobywcy Pucharu oraz Superpucharu Polski. W lidze szło jednak jak po grudzie, więc odrabianie zaległości z 14. kolejki przy Bułgarskiej to było starcie dwóch ostatnich drużyn w tabeli! Goście przegrali wszystkie wiosenne spotkania, jednak uważali, że w każdym byli krzywdzeni przez sędziów. Dlatego w ramach protestu na boisko wyszli z pięciominutowym opóźnieniem. Mieli do tego prawo zgodnie z przepisami.
Niewiele im to jednak pomogło, bo zostali skarceni przez dwóch swoich byłych zawodników. Na 1:0 trafił Krzysztof Gajtkowski. Dostał podanie od Pawła Sasina, przedłużone jeszcze przez katowiczan, którzy w ten sposób sprawili prezent byłemu napastnikowi Gieksy. Rywale rzadko przekraczali linię środkową, ale kiedy raz to zrobili, to popisali się niezłą skutecznością. Dawid Plizga wyrównał. Jeszcze przed przerwą na 2:1 wyprowadził gospodarzy Piotr Świerczewski, inny były gracz GKS. A w doliczonym czasie wynik na 3:1 ustalił Damian Nawrocik.
- Moi zawodnicy grali pod ogromną presją. Nawet jak prowadzili 2:1, to zerkali na zegar. GKS chyba już nie ma powodów, żeby opóźniać wyjście na następny mecz. Sędzia gwizdał dobrze - komentował wygraną 3:1 trener Lecha Czesław Michniewicz. - Ten protest zawodników nie miał wcale sugerować, że sędziowie nas kręcą, tylko że są słabi. Ale pan Mariusz Podgórski był najlepszy na boisku. Mecz nerwowy, taki szarpany, nie stał na wysokim poziomie - z kolei opowiadał Jan Furtok prowadzący katowiczan.
Skąd ta presja? Właśnie ze względu na sytuację w tabeli. GKS już powoli żegnał się z Ekstraklasą, bo po porażce miał 10 punktów straty do bezpiecznego miejsca. A regulamin był wtedy taki, że spadała tylko jedna ekipa, przedostatnia natomiast musiała grać baraże. I Na tym etapie ta lokata przypadała niespodziewanie Kolejorzowi, który po tym odrobieniu zaległości zrównał się z Odrą Wodzisław Śląski, ale miał zaległe starcie - z Pogonią Szczecin - przerwane 1 kwietnia na skutek fałszywej informacji dotyczącej śmierci papieża. Ostatecznie drużyna Michniewicza wybroniła się i ostatecznie wylądowała w połowie klasyfikacji, bo na ósmym miejscu.
Zapisz się do newslettera