2021-07-22 12:22 Maciej Sypuła, Adrian Gałuszka , PC Przemysław Szyszka

"Od początku spodobał mi się projekt pod nazwą Lech Poznań"

- Niezależnie od tego, czy dostajesz na boisku 90, 20 czy 10 minut, zawsze można w tym czasie coś pozytywnego dla drużyny zrobić i na tym trzeba być w pełni skupionym. Dobrą pracą na zajęciach trzeba wysyłać trenerowi sygnały, że jest się gotowym, a potem minuty i gole powinny już przychodzić - mówi nowy napastnik Lecha Poznań, Artur Sobiech. Porozmawialiśmy z nim o jego piłkarskiej karierze, podczas której występował na boiskach polskich, niemieckich oraz tureckich.

Na rozgrzewkę będzie podchwytliwe pytanie – jest taki klub w ekstraklasie, któremu Artur Sobiech strzelił w karierze trzy gole i każdego z nich w barwach innego zespołu. Wiesz, jaki to klub?

- Lech Poznań?

Dokładnie tak. Pamiętasz te bramki?

- Tego dla Polonii dobrze pamiętam, graliśmy wtedy w dziesięciu, a na bramce w Lechu jeszcze stał "Kotor" (Krzysztof Kotorowski – przyp. red.). Piłka była zgrana na dalszy słupek i mi udało się zamknąć akcję. Gol dla Lechii był całkiem niedawno, więc mam go w pamięci – strzeliłem głową i wygraliśmy 1:0. A w barwach Ruchu… czekajcie, wiem! To był mecz we Wronkach, przegraliśmy 1:3, a ja strzeliłem wtedy gola także z głowy.

Okej, rozgrzewka zaliczona, to wróćmy kilkanaście lat wstecz, do twoich piłkarskich początków. Debiutowałeś w ekstraklasie jako 18-latek – dzisiaj to nic niezwykłego, ale te 13 lat temu, gdy wchodziłeś do seniorskiej piłki, nie było to raczej aż tak częste.

- Rzeczywiście, czasy trochę się zmieniły. Wszystko idzie do przodu i dziś już wcześniej wprowadza się do składu młodych zawodników. Najważniejsze jest, niezależnie od wieku wejścia do drużyny, żeby taki zawodnik szybko adaptował się do gry na wysokim poziomie. Ja debiutowałem w ekstraklasie w 2008 roku i na tamte czasy chyba faktycznie można uznać, że zrobiłem to dość wcześnie i może też dzięki temu moja piłkarska kariera dalej potoczyła się już w odpowiednią stronę.

Ty do tej dorosłej piłki zaadaptowałeś się szybko, bo już jako 19-latek byłeś jedną z kluczowych postaci w Ruchu Chorzów.

- Mieliśmy wtedy doświadczony zespół, więc to wejście miałem na początku ułatwione. A fakt, że od startu dobrze sobie na murawie radziłem, na pewno wiele rzeczy upraszczał. Nie było tak, że miejsce na boisku dostałem za darmo, tylko było ono zapracowane i wywalczone, a ja w każdym kolejnym meczu udowadniałem swoją wartość dla zespołu.

Trenerem Ruchu był w tamtym czasie Waldemar Fornalik, także było się na pewno od kogo uczyć. Zresztą nie tylko od niego, bo na boisku miałeś obok siebie chociażby Andrzeja Niedzielana.

- To prawda, z Andrzejem tworzyliśmy wtedy duet napastników i chyba wychodziło nam wspólne granie całkiem nieźle, bo zajęliśmy z Ruchem trzecie miejsce w lidze, a Lech był wtedy przecież mistrzem Polski. To wówczas był też ten pamiętny mecz w Chorzowie, w którym prowadziliśmy 1:0, ale Lech wyciągnął z tego wynik na 2:1, a ten rezultat wywrócił czołówkę tabeli.

Z Ruchu trafiłeś do Polonii Warszawa za kwotę miliona euro. Takie transfery do dziś w obrębie ekstraklasy zdarzają się bardzo rzadko, a wtedy był to pierwszy taki kosztowny ruch wewnątrz ligi w historii. Jako ten niespełna 21-letni chłopak czułeś dużą presję z tym związaną?

- Nie czułem presji, a bardziej cieszyłem się, że ktoś uznał, iż warto za mnie wyłożyć tak duże pieniądze. Myślę, że ten ruch wówczas się obronił – w Polonii grałem prawie wszystkie mecze w pełnym wymiarze czasowym, a liczby też miałem chyba niezłe, bo dziewięć goli oraz osiem asyst jest solidnym wynikiem. Dobrą grą zapracowałem sobie na zainteresowanie ze strony Hannoveru 96, który chwilę wcześniej zajął czwarte miejsce w Bundeslidze – dziś takie osiągnięcie gwarantowałoby grę w Lidze Mistrzów, a wtedy zapewniało udział w Lidze Europy. Ten ruch był dla mnie na pewno dużym krokiem do przodu, a Hannover zapłacił za mnie 1,25 mln euro, więc Polonia na moim transferze nie straciła, a jeszcze trochę zarobiła.

Do Bundesligi wyjeżdżałeś jako 21-latek, dzisiaj coraz częściej do zachodnich lig trafiają nawet młodsi polscy piłkarze, ale wtedy nie było to jeszcze aż tak popularne. Jak na początku odnalazłeś się w lidze niemieckiej i czy ten przeskok z ekstraklasy do Bundesligi był duży?

- Troszeczkę ten przeskok był odczuwalny. Ja byłem też w trochę nietypowej sytuacji, bo wyjeżdżałem z kontuzją i na początku mojego pobytu w Hannoverze potrzebowałem trzech-czterech miesięcy, żeby wrócić do pełnej sprawności. Potem zaczęła się już walka o skład, a w zagranicznym klubie oczywiście jest co najmniej trzech zawodników na daną pozycję, więc rywalizacja była spora i trzeba było się w tym jakoś odnaleźć. Na szczęście dość szybko udało mi się nauczyć języka, a od początku bardzo przydatna była mi też pomoc Edwarda Kowalczuka, który przez 36 lat pełnił rolę trenera przygotowania fizycznego w Hannoverze.

W bundesligowej szatni też szybko udało ci się znaleźć swoje miejsce?

- Tak, mieliśmy zespół, który trochę żartem można nazwać "wieżą Babel", bo mieliśmy w składzie obcokrajowców z niemal każdej strony świata, więc każdy potrafił się odnaleźć i wiedział, jaką ma pełnić rolę. Na pewno zostałem dobrze przyjęty.

I to dobre przyjęcie nie zmieniło się ani trochę po debiucie w Bundeslidze, który można nazwać dość niefortunnym?

- No tak, to na pewno był debiut do zapamiętania do końca życia. Czy niefortunny? Przez czerwoną kartkę na pewno tak, ale koniec końców wygraliśmy u siebie z Borussią Dortmund 2:1, więc to przyćmiło trochę moją kartkę.

Dużo lepiej na pewno zapamiętałeś debiutanckiego gola w Bundeslidze, bo zapewniłeś nim punkt swojej drużynie.

- To prawda, graliśmy mecz w Moguncji i w końcówce, pewnie było to około 86 minuty, udało mi się strzelić wyrównującego gola, który zapewnił nam ważny remis.

A jak oceniłbyś swój cały pierwszy sezon w Hannoverze? Z jednej strony – tych minut na boisku nie było bardzo dużo, ale z drugiej – gole strzelałeś nie tylko w Bundeslidze, ale też w Lidze Europy.

- W Lidze Europy na początku szło mi chyba nawet lepiej niż w Bundeslidze. W LE trener często korzystał z moich usług, a ja trafiałem do siatki. Jako zespół też radziliśmy sobie nieźle, w dwóch kolejnych edycjach wychodziliśmy z grupy z pierwszego miejsca. Raz doszliśmy nawet do ćwierćfinału rozgrywek, gdzie odpadliśmy dopiero z Atletico Madryt, które zostało późniejszym triumfatorem LE, a w kolejnych latach grało już regularnie w Lidze Mistrzów. U nas zespół został za to w kolejnych latach trochę rozsprzedany i byliśmy już raczej bliżej środka tabeli Bundesligi niż gry o puchary.

A patrząc tak bardziej całościowo na swój okres spędzony w Hannoverze, podczas którego rozegrałeś 98 meczów w Bundeslidze, jesteś zadowolony z tego, co udało ci się tam osiągnąć?

- Tak, zdecydowanie tak. Jeżeli byście teraz pojechali do Hannoveru i zapytali kogoś na ulicy o Sobiecha, to pewnie każdy by wiedział o kogo chodzi. Kibice mnie dobrze wspominają, mam u nich mega szacunek i zdecydowanie jestem inaczej odbierany tam, niż w Polsce.

Paradoksalnie, swój najlepszy pod względem goli sezon rozegrałeś wtedy, gdy Hannover spadł z Bundesligi.

- Niestety tak było, ale już wcześniej zadeklarowałem zarówno w klubie, jak i kibicom, że zostanę i pomogę w ponownym awansie do Bundesligi. Tak też się stało. Na koniec była świetna feta i piękne pożegnanie, także drzwi w Hannoverze mam zawsze otwarte.

To dlaczego odszedłeś?

- Potrzebowałem już wtedy jakiegoś nowego bodźca, bo wiadomo, że sześć lat w jednym klubie to jest naprawdę szmat czasu. Przeżyłem z tym zespołem wszystko – spadek, awans, grę w Lidze Europy, czyli najważniejsze momenty w najnowszej historii Hannoveru i uznałem, że czas na coś nowego. Trafiłem do Darmstadt, które grało w 2. Bundeslidze. Trenerem był tam wówczas Thorsten Frings, któremu bardzo zależało na sprowadzeniu mnie, dlatego właśnie tam wylądowałem.

Z Darmstadt przeszedłeś do ekstraklasy, do Lechii Gdańsk. Sam chciałeś wówczas wrócić do Polski czy nie było w tamtym momencie żadnych zagranicznych ofert?

- To była moja decyzja, sam chciałem wrócić do Polski, podobnie jak zresztą teraz. Tamten powrót był bardzo owocny, bo zdobyliśmy dwa trofea – Puchar Polski po moim golu w finale i Superpuchar Polski. Bardzo długo walczyliśmy też o mistrzostwo w lidze, a kto wie - gdyby wówczas nie było podziału punktów - to może by nam się to udało, bo po fazie zasadniczej mieliśmy sporą przewagę nad wieloma rywalami. Także w rok udało się podnieść z drużyną dwa trofea i wywalczyć brązowy medal w lidze, więc osiągnięcia były zadowalające. Później przeszedłem do Fatih Karagümrük, gdzie w ciągu pół roku z 11. miejsca w drugiej lidze tureckiej udało nam się zrobić awans do Süper Lig, co uważam za mega osiągnięcie, bo to nie było łatwe do zrobienia. A potem jeszcze zaliczyliśmy dobry i spokojny sezon w najwyższej lidze, w której Fatih nie grał od ponad 30 lat.

Sezon, który zakończyliście w górnej połowie tabeli, co bezpośrednio po awansie można chyba uznać za duży sukces?

- Zdecydowanie tak. Zajęliśmy ósme miejsce, więc bliżej nam było do gry o puchary niż zamieszania się w walkę o utrzymanie. Mieliśmy tam dobry i doświadczony zespół oraz sporo zawodników, którzy w przeszłości grali w najwyższych ligach w Anglii czy we Włoszech. Zdarzało się, że na boisko wybiegaliśmy jedenastką złożoną z samych obcokrajowców, klub w nich zainwestował i chciał z tego korzystać. Dla mnie osobiście to też był udany rok, strzeliłem dziewięć goli, w tym żadnego z rzutu karnego, bo mieliśmy stałych egzekutorów „jedenastek”, a Lucas Biglia i Fabio Borini się przy nich nie mylili. Jako zespół graliśmy ofensywną piłkę, w ustawieniu 4-3-3, więc tych okazji podbramkowych kreowaliśmy sporo, także dla napastnika to było bardzo dobre miejsce.

Po tak dobrym sezonie z pewnością miałeś oferty z Turcji, a jednak zdecydowałeś się na kolejny powrót do Polski.

- To prawda, było kilku chętnych w Turcji, ale uznałem, że to był dobry czas, by wrócić. Przede wszystkim spodobał mi się projekt pod nazwą Lech Poznań i to, o co klub chce grać w tym sezonie, dlatego zdecydowałem się na taki ruch. Mam też oczywiście kontakt z wieloma różnymi zawodnikami, także takimi, którzy w przeszłości grali w Lechu i wszyscy klub mocno chwalili oraz zachęcali mnie do przejścia do Poznania, dlatego nie miałem wątpliwości, że jest to dobry wybór.

Do decyzji o powrocie do Polski pewnie mogła przyczynić się też twoja sytuacja rodzinna, bo niedawno przyszła na świat twoja córka.

- Alicja urodziła się jeszcze w Stambule, więc śmiejemy się trochę z żoną, że jest pół-Turczynką, a pół-Polką. Na pewno miało to też wpływ na naszą decyzję o powrocie, bo zawsze lepiej i łatwiej być w takiej sytuacji bliżej rodziny oraz przyjaciół. To nasza pierwsza córka, moja żona grała wcześniej zawodowo w piłkę ręczną, więc można powiedzieć, że do tej pory nigdy nie było na to czasu, a teraz wszystko idealnie się złożyło, bo Bogna może w pełni skupić się na macierzyństwie, a ja na grze w Lechu.

Żona, która sama uprawia zawodowo sport to plus czy bardziej minus dla piłkarza?

- Zdecydowanie plus, bo ona także doskonale wie, jak funkcjonuje szatnia, jak ciężkie potrafią być treningi i że czasem trzeba po nich po prostu odpocząć. Czuje ten klimat i ma świadomość, że po przegranych meczach czasem lepiej nie podchodzić i nie poruszać tematu, także to wyłącznie plusy.

Wróćmy na koniec do piłki - przychodzisz do Lecha, by walczyć o miejsce w składzie i rywalizować o nie z Mikaelem Ishakiem, który ma za sobą bardzo dobry sezon. Taka walka chyba nie jest ci jednak straszna, bo podobną miałeś chociażby w Lechii, gdzie był Flavio Paixao?

- Oczywiście. Każdy zawodnik chce grać, a rywalizacja jeszcze nigdy nikomu nie zaszkodziła. Najważniejsze jest to, żeby każdy zawodnik był wartością dodaną dla zespołu i coś od siebie na boisku dawał. Wszyscy muszą ciągnąć wózek w tę samą stronę. Niezależnie od tego, czy dostajesz na boisku 90, 20 czy 10 minut, zawsze można w tym czasie coś pozytywnego dla drużyny zrobić i na tym trzeba być w pełni skupionym. Dobrą pracą na zajęciach trzeba wysyłać trenerowi sygnały, że jest się gotowym, a potem minuty i gole powinny już przychodzić.

Rozmawiali Maciej Sypuła i Adrian Gałuszka

Next matches

Friday

31.01 godz.20:30
Lech Poznań
vs |
Widzew Łódź

Sunday

09.02 godz.17:30
Lechia Gdańsk
vs |
Lech Poznań

Recommended

Newsletter

Subscribe

More

KKS LECH POZNAŃ S.A.
Enea Stadion
ul. Bułgarska 17
60-320 Poznań

Infolinia biletowa:
tel.  61 886 30 30   (10:00-17:00)

Infolinia klubowa: Tel: 61 886 30 00
mail: lech@lechpoznan.pl
Biuro Obsługi Kibica

We use cookie files

We use cookies that are necessary for visitors to our website to take advantage of the services and features available. We also use cookies from third parties, including analytics and advertising cookies. Detailed information is available in "Cookie Policy". In order to change your settings, please use the CHANGE SETTINGS option.

Accept optional cookies

Reject optional cookies

Privacy settings

Required

Necessary cookies enable the correct display of the site and the use of basic functions and services available on the site. Their use does not require the users' consent and they cannot be disabled within the privacy settings.

Advertising

Advertising cookies (including social media files) allow us to present information tailored to users' preferences (based on browsing history and actions taken,advertisements are displayed on the site and on third-party sites). They also allow us to measure the effectiveness of advertising campaigns of KKS Lech Poznań S.A. and our partners.

You can change or withdraw your consent at any time using the settings available in privacy settings.

Analitical

Advertising cookies (including social media files) allow us to present information tailored to users' preferences (based on browsing history and actions taken,advertisements are displayed on the site and on third-party sites). They also allow us to measure the effectiveness of advertising campaigns of KKS Lech Poznań S.A. and our partners.

You can change or withdraw your consent at any time using the settings available in privacy settings.

Save my choices