Lata siedemdziesiąte i osiemdziesiąte. Szalony czas i piękny. To okres "pierwszych razów" Kolejorza. Pierwsza liga, pierwsze zwycięstwo, pierwszy Puchar Polski, pierwsze Mistrzostwo, pierwsze mecze w europejskich pucharach, pierwszy dublet. Do tego zestawu można jeszcze kilka pozycji dodać i wszystko jest przed nami. Ale do rzeczy.
No i zaczęło się. Pierwszy mecz, pierwsza liga, pierwsze zwycięstwo. I to z kim? 26 lipca 1972 roku stadion wypełniony po brzegi, a do Poznania przyjeżdża Legia. W jej składzie Deyna, Blaut, Mowlik, Ćmikiewicz i inni. Wynik? 1:0 dla Lecha po wolnym pana Romana Jakóbczaka.
Widywałem go wtedy regularnie, gdy przychodził w odwiedziny do pana Czesława Kędziory. Zatrzymywał się i obserwował nas kopiących w piłkę na podwórku przy ul. Głogowskiej 26. Później zresztą miałem okazję poznać go osobiście. Ale to temat na osobną opowieść.
Wróćmy na Stadion 22 Lipca. Lata siedemdziesiąte nie obfitowały w wyjątkowo częste i dobre wieści związane z poczynaniami Kolejorza. Dopiero 3. miejsce w lidze w 1978 roku można było traktować jak jaskółkę na niebie. A i nie obyło się bez lekcji gry w europejskich pucharach.
Rywalizacja z MSV Duisburg i srogie 0:5 i 2:5 we wrześniu. Honorowe trafienia zanotowali Jerzy Kasalik i… 20-letni Mirek Okoński. Dwa lata później na służbę wojskową capnęła go Legia, ale wkrótce po niej wrócił do Poznania święcić tu wielkie triumfy.
9 maja 1980 roku. Do dziś bardzo żałuję, że nie było mi dane pojechać do Częstochowy na słynną i często wspominaną przez kibiców „Bitwę”. Cóż, również i mnie dopadła służba wojskowa. Pierwszy raz spotkaliśmy się w finale tych ponownie już elitarnych rozgrywek z Legią Warszawa.
Przegraliśmy 0:5, a jedną z bramek strzelił nam właśnie Mirek. W tamtych czasach nie znałem go jeszcze osobiście. Teraz pozdrawiam i wybaczam to, co wtedy zrobił.
A pierwszy Puchar Polski? To było coś. Pierwszy raz w życiu pojawiłem się na stadionie Śląska Wrocław, a było to dokładnie 19 maja 1982 roku. W finale pokonaliśmy wtedy Pogoń Szczecin 1:0, a bramkę strzelił nie kto inny… a właśnie Mirek Okoński! Dobił piekielnie mocny strzał Józia Adamca.
Od tamtego czasu „Oko” był oczkiem w głowie całego Lecha. Pamiętam dokładnie, jak podbiegł z Pucharem pod trybunę, na której siedziałem razem z kolegami z pracy, z którymi przyjechaliśmy z Poznania. Otworzyliśmy - nie mam pojęcia w jaki sposób wniesionego - szampana i piliśmy go razem ze zdobywcami trofeum.
Po meczu czekał nas przemarsz ulicami Wrocławia i powrót do domu, gdzie radość była podwójna, bo miesiąc wcześniej urodziła się moja pierwsza córka, Paulina.
Sezon 1983/1984. Lech zdobywa podwójną koronę po przepięknym meczu z Wisłą, wygranym 3:0 na stadionie niekoniecznie lubianego przez mnie klubu z ul. Łazienkowskiej. Tydzień wcześniej Kolejorz prowadzony przez „Baryłę”, czyli Wojciecha Łazarka, przypieczętował zdobycie tytułu mistrzowskiego. A u mnie w życiu druga radość - córka Kinga, urodzona w grudniu 1983 roku.
P.S. Piszę ten felieton w dniu zwycięstwa Lecha nad Wisłą w ćwierćfinale Pucharu Polski. Zwycięstwo 4:2 dało nam awans do dalszej części rozgrywek i wiarę w to, że kroczymy w dobrym kierunku. Może pomaga nam w tym odsłonięta w tym roku przy Bułgarskiej moja rówieśniczka z 1956 roku, Lokomotywa Kolejorza?
I może wkrótce ponownie będę mógł użyć słowa „pierwszy” raz, gdy wiosną - na 95-lecie Kolejorza - zdobędziemy potrójną koronę: Mistrzostwo, Puchar i Superpuchar Polski. A może też i pierwszy raz Liga Mistrzów? Ale się rozmarzyłem… A Wy co na taki rozwój zdarzeń?
Do boju Kolejorz! Czego Wam i sobie życzę.
Piotr Podolczak, kibol od 1969 roku.
Zapisz się do newslettera