Spadek Lecha Poznań z ekstraklasy po 28 latach nieprzerwanej gry w niej był dla wszystkich szokiem. Do dziś pamiętam łzy tych wszystkich, którzy towarzyszyli mi podczas wyprawy do Zabrza na mecz przedostatniej kolejki sezonu 1999/00. Porażka z Górnikiem 0:4 sprawiła, że spadek został przypieczętowany.
Szok był spowodowany tym, że dla pokolenia ówczesnych trzydziestolatków i młodszych nie do pomyślenia było, żeby Kolejorz był poza najwyższą klasą rozgrywkową. Nie mieli bowiem w swoim życiu prawa tego doświadczyć. Ten tekst będzie jednak o tym, co wydarzyło się w następnych tygodniach - czyli o zatrudnieniu Adiego Pintera. Austriackiego szarlatana, który w swoim bogatym CV miał wpisane, że pracował w sztabie Franza Beckenbauera w Olympique Marsylia. Faktycznie, był tam, ale to zupełnie nie przełożyło się na wyniki, jakie osiągał prowadzony przez niego klub ze stolicy Wielkopolski.
Właściwie jedyny wymierny efekt współpracy z nim jest taki, że jako przedstawiciel firmy odzieżowej Jako sprawił, że lechici byli ubierani w stroje niemieckiego producenta. W tym roku dotarła wiadomość, że Pinter zmarł. A ponieważ, jakby na to nie patrzeć, był częścią historii Lecha, to należy mu się te kilka akapitów.
Anegdot z nim związanych było wiele. Od jakiegoś czasu niezmiennie najbardziej podoba mi się ta opowiedziana nieco ponad rok temu przez ówczesnego prezesa Kolejorza, Radosława Majchrzaka. Po raz pierwszy na meczu poznańskiego klubu Pinter pojawił się szesnaście lat temu w Zabrzu, podczas decydującej batali o utrzymanie. Wtedy nie wiedziałem jeszcze, że już wówczas zaprezentował swoją drugą naturę - jasnowidza, szamana, czy jak to zwać. Otóż wręczył prezesowi przed rozpoczęciem rywalizacji karteczkę i powiedział, żeby odczytał ją dopiero po zakończeniu spotkania piłkarzom w szatni. Kartka, jak kartka, Majchrzak niewiele się zastanawiał, schował kawałek papieru do kieszeni marynarki i zajął się śledzeniem meczu. Po końcowym gwizdku sędziego przypomniał sobie o „prezencie”. Wyjął, rozwinął i... zdębiał. Było tam napisane dokładnie tak: Górnik Zabrze - Lech Poznań 4:0...
Nie wiadomo, w jaki sposób Austriak posiadł tajemną wiedzę. To jednak oddaje w pełni to, jak funkcjonował przy Bułgarskiej. Miał różne pomysły, które były traktowane z przymrużeniem oka. Kazał np. wstawić do szatni łóżka, żeby piłkarze po treningach leżakowali niczym w przedszkolu. To oczywiście śmieszne, choć potem akurat wielu szkoleniowców stosowało podobny manewr. Bo też trzeba powiedzieć jasno - w niektórych sprawach, choć głównie niestety pozaboiskowych, Pinter wyprzedzał epokę. Wprowadzenie odnowy biologicznej, odżywek itp. było wówczas w Polsce traktowane niczym fanaberia, a na Zachodzie już funkcjonowało w najlepsze. To wszystko na pewno należy szkoleniowcowi zapisać na plus.
Przy tym jednak były również rozwiązania mocno oderwane od rzeczywistości. Na przykład kiedy drużyna jechała na mecz wyjazdowy, to kazał zatrzymać autobus w lesie i poprosił piłkarzy, żeby obejmowali drzewa i w ten sposób czerpali z nich energię. To sprawiło, że nie był już przez graczy traktowany poważnie. Już samo skompletowanie przez niego drużyny było nietypowe. Zarządził bowiem casting, na który przyjechało kilkudziesięciu piłkarzy. Stadion przy Bułgarskiej przypominał wówczas twierdzę - nikt nie miał do niej wstępu. Przez dwa dni na głównym boisku odbywały się treningi, po których wybranych zostało ponad 20 zawodników. Oni mieli dać Lechowi szybki powrót do ekstraklasy. Trzeba było jednak na to czekać dwa lata. A w pierwszym sezonie po spadku trzeba było zaciekle walczyć o utrzymanie. Po fatalnym początku, gdy lechici w pięciu pierwszych kolejkach wywalczyli zaledwie punkt, Pinter został zwolniony. Innej opcji nie było, bo Kolejorz potrzebował ratunku, a austriacki szarlatan nie sprawiał wrażenia osoby, która jest w stanie to zrobić.
Dziś trenerem Lecha znów jest obcokrajowiec - Nenad Bjelica. Tym razem jednak nie ma obaw, nietypowych metod pracy nie należy się spodziewać. Te wszystkie dziwne pomysły zastępuje bowiem codzienna, mozolna praca na treningach. To wyników oczywiście nie gwarantuje, ale bez wątpienia bezpieczniejsze dla Lecha.
Maciej Henszel
Zapisz się do newslettera