Roman Jakóbczak na futbol zdany był niemal od urodzenia. Przyszedł bowiem na świat 26 lutego 1946 roku, 200 metrów od stadionu Zjednoczonych Września, a do tego w domu piłkarza i później działacza miejscowego klubu - ojca Jana. O przyszłości małego Romka nie decydowały jednak rodzinne koneksje, ale talent poparty ciężką pracą. Młodszemu bratu –Leszkowi - nie starczyło ani jednego, ani drugiego.
Trzy siostry były utalentowanymi lekkoatletkami na poziomie sportu młodzieżowego, a futbolem interesowały się jedynie przez pryzmat sukcesów brata. Poważne treningi w Zjednoczonych Roman rozpoczął jako dwunastolatek, by już 4 lat później występować w trzecioligowej drużynie seniorów. Często powoływany był na konsultacje najlepszych juniorów Wielkopolski, ale w oficjalnych spotkaniach reprezentacji grywał rzadko. Do dziś musi zaskakiwać, dlaczego nikt wówczas w Poznaniu nie poznał się na jego talencie. Przecież od zawsze miał niezły ciąg na bramkę, mocny i celny strzał, dobry drybling, świetną technikę. To właśnie dzięki pierwszemu trenerowi Becelewskiemu opanował do perfekcji swój popisowy numer - siłę i technikę uderzenia, szczególnie strzał z woleja.
Gdy nie było propozycji z silnych klubów, grał nadal we Wrześni dla grona swych wiernych fanów i cierpliwie czekał na rozwój kariery. Po raz pierwszy zmienił klub, mając powołanie do wojska. W 1965 przez 6 miesięcy grał w Czarnych Żagań (tuż po historycznej grze Czarnych w finale PP przeciw Górnikowi Zabrze 0:4), gdzie spotkał swego przyszłego kompana z Kolejorza – Olka Bilewicza. Pierwszoligowy Śląsk Wrocław szybko wyłowił z niedalekiego Żagania utalentowanego młodzieńca i w 1966 Jakóbczak zadebiutował w ekstraklasie. W meczu z krakowską Wisłą 17 sierpnia strzelił swoją pierwszą bramkę (później jeszcze dla wojskowych zdobył 9 goli), pokonując samego Henryka Stroniarza. W stolicy Dolnego Śląska występował do 1969, by przenieść się do innego pierwszoligowca - szczecińskiej Pogoni.
Początkowo wszystko układało się jak najlepiej, były wyniki i realizacja umów. Z czasem niezadowolona wielkopolska kolonia - Wojciechowski, Fischer i Jakóbczak, postanowiła opuścić Szczecin, co spotkało się ze strony działaczy Pogoni z oburzeniem, wielką histerią i dyskwalifikacjami. Ostatecznie cała trójka w kolejarskich barwach występowała od rundy wiosennej 1972 i od razu stała się niezastąpiona. Lech w pięknym stylu awansował do I ligi, a w pierwszym po latach meczu w ekstraklasie przeciwko Legii zwycięską bramkę zdobył właśnie Jakóbczak, oczywiście z rzutu wolnego. Podbijał serca poznańskich kibiców swoim atomowym uderzeniem, po którym bramkarze rywali z reguły odprowadzali piłkę tylko wzrokiem.
Wówczas na Kolejorza chodziło się głównie dla „Jakóba”. Swoje strzeleckie umiejętności ćwiczył pod okiem nieodżałowanego Edmunda Białasa, jednego z najlepszych w dziejach Kolejorza wykonawców rzutów wolnych. Obaj oddawali swoimi niewielkimi stopami (nr buta 39) po 200 strzałów na treningu, czym szczególnie popularny „Eda” musiał imponować młodszemu koledze. Popularność Jakóbczaka w Wielkopolsce sięgała zenitu. Na podwórkach każdy chciał być właśnie „Jakóbem”, a zakochani w nim fani wierni pozostali mu do dziś. Do jego miłośników należał m.in. dzisiejszy prezes holdingu Amica S.A. Jacek Rutkowski. Wyśmienita gra została zauważona także przez trenera kadry Kazimierza Górskiego.
Przez trzy lata był członkiem kadry Górskiego i jako pierwszy lechita znalazł się w ekipie na MŚ w 1974 (nie zagrał jednak w żadnym spotkaniu). W każdym reprezentacyjnym występie (Grecja, Finlandia, Kanada, USA, Irlandia) spisywał się bardzo dobrze, w 2 spotkaniach (Grecja, Kanada) zdobywał bramki, a w jednym był nawet kapitanem drużyny (Kanada). Jego pech polegał na zatrzęsieniu w tamtym okresie wyśmienitych pomocników w polskiej piłce, trudno było przebić się choćby do meczowej „szesnastki”. Prawdziwy nadmiar bogactwa.
Dwukrotnie, w 1973 i 74, został najlepszym piłkarzem Wielkopolski w plebiscycie „Głosu Wielkopolskiego”.
W barwach Lecha rozegrał 134 oficjalnych spotkań, z tego 112 w ekstraklasie, 7 w PP, 15 w II lidze. W każdym pierwszoligowym sezonie zostawał najlepszym strzelcem zespołu. Dla Lecha w ekstraklasie zdobył 33 bramki, jedną piękniejszą od drugiej, 4 w II lidze i 1 w PP. Prawdziwie popisową partię w niebiesko-białych barwach rozegrał 20 października 1974 przeciwko Wiśle Kraków. Mimo prowadzenia rywali po bramce Kmiecika, sam „Jakób” zapewnił swojej drużynie zwycięstwo, zdobywając wszystkie 4 bramki, w tym 2 z rzutu wolnego. Za ten występ jako pierwszy piłkarz został nagrodzony „dziesiątką” - najwyższą oceną w klasyfikacji katowickiego „Sportu”. Z czasem marzył o zagranicznych występach (w rachubę wchodziła liga francuska lub belgijska), a na przeszkodzie stanęły dziwaczne przepisy o możliwości emigracji dopiero po trzydziestce.
Swoją francuską przygodę rozpoczął jesienią 1976 od gry w LB Chateauroux (30 spotkań i 6 goli), kolejny sezon spędził w Red Star Paris (30 meczów i 14 goli), dalej były: AC St.Quen (1978), FC Rouen (1978/79 – 24 mecze i 4 gole) i FC Perpignan (1979/80), po czym wrócił do Polski. Z francuskich boisk przywiózł sporo doświadczenia, uznania i świetnych kontaktów, które procentowały w przyszłości. W marcu 2002 po meczu Polska-Japonia selekcjoner gości Philippe Troussiere serdecznie wyściskał się tylko z Jakóbczakiem, z dawnym kolegą z boiska.
Przez kolejny sezon próbował przebić się do pierwszego składu Kolejorza, prowadzonego już przez trenera Łazarka. Legendarny szkoleniowiec stawiał na młodość i w tym pojedynku Jakóbczak stał na przegranej pozycji. Piłkarską karierę zakończył na dobre w czerwcu 1981 i rozpoczął szkoleniowo-menadżerskie działania. W 1986 roku na warszawskiej AWF obronił trenerski dyplom, choć już wcześniej poprowadził juniorów Lecha do brązowego medalu w mistrzostwach Polski. Z czasem został asystentem I trenera (Włodzimierza Jakubowskiego), a po latach samodzielnie prowadził Kolejorza (kwiecień – październik 1993), także w walce o Ligę Mistrzów. Nie wielu w historii Lecha było piłkarzy mających na swoim koncie również pracę w roli szkoleniowca, a Jakóbczak jako jedyny pełnił w Kolejorzu też funkcję menadżera i wiceprezesa.
Otoczony nie zawsze kompetentnymi działaczami odpowiadał za sprawy sportowe. Nie był to łatwy czas, kiedy przeżycie klubu polegało na wysprzedaży kolejnych, wyróżniających się zawodników. Nie mogło to podobać się kibicom, którzy oczekiwali wiecznych sukcesów, a brak finansowego zabezpieczenia niewiele im przeszkadzał w znajdowaniu winnego. W listopadzie 1999 Roman Jakóbczak ostatecznie zrezygnował z wszelkiej działalności w Lechu. Dziś pędzi spokojne życie emeryta, często bywającego na polskich stadionach. Ciągnie wilka do lasu. Kolejorza wciąż ma w sercu. Czy nie jest marnotrawstwem nie korzystanie z jego szerokich znajomości w futbolowych kręgach i łatwości wyławiania utalentowanych graczy? Jak wyglądałaby kariera Waldemara Krygera, Dariusza Skrzypczaka, Andrzeja Juskowiaka czy Macieja Scherfchena bez udziału Jakóbczaka?
Jan Rędzioch
* tekst oryginalny z zachowanymi datami i informacjami aktualnymi na dzień publikacji artykułu.
Zapisz się do newslettera