- Wiedziałem, że atmosfera na tym stadionie jest gorąca, ale to, co zobaczyłem było niesamowite, przeszło wszelkie oczekiwania - mówi po swoim premierowym występie w Lechu Poznań pozyskany tej zimy Gisli Thordarson. Pierwszy Islandczyk w historii Kolejorza nigdy nie miał okazji występować przed tak liczną publiką, ale nie przeszkodziło mu to zaliczyć pozytywnie ocenianego debiutu w koszulce z kolejowym herbem na piersi.
Jak oceniłbyś swój debiut w Lechu i fakt, że od razu w pierwszym meczu mogłeś liczyć na tak duże zaufanie ze strony trenera Nielsa Frederiksena?
- Przede wszystkim cieszę się z tego, że mój debiut był zwycięski dla Lecha, a ja sam czułem się na boisku bardzo pewnie. Wejście do nowej ligi zawsze wiąże się z pewnymi emocjami, bo czeka cię rywalizacja w innym środowisku, ale z racji na to, że cała drużyna spisała się dobrze, to i mi było łatwiej o adaptację. Spodziewałem się jednak tego debiutu w wyjściowym składzie od kilku dni i bardzo na niego liczyłem.
W jaki sposób przygotowywałeś się do tego spotkania pod kątem mentalnym? Pytanie też o tyle istotne, że niewiele razy w swoim życiu miałeś okazję grać przed trzydziestotysięczną publicznością.
- Zawsze podchodzę do meczów z dużą wiarą we własne umiejętności, niezależnie od tego, gdzie przychodzi mi grać, przed jak dużą publicznością czy w jakiej atmosferze. Byłem przygotowany na to, że będzie mnóstwo ludzi i ogromne wsparcie z trybun, ale to, co zobaczyłem przeszło wszelkie oczekiwania. To największa publika, przed jaką miałem szansę zagrać. Występowałem kilka razy w Europie na dużych obiektach, dość licznie wypełnionych, ale stadion Lecha to jest coś zupełnie innego. Wiedziałem, że to duży klub, którego losami żyje się w całym regionie, ale i że oczekiwania wobec niego są wysokie. To uczciwy układ, tak to moim zdaniem powinno wyglądać.
Premierowy mecz okrasiłeś asystą, podając do Afonso Sousy przy jego efektownym trafieniu na 3:0. To dla ciebie taka miła wisienka na torcie tego udanego występu?
- Może i nie jest to asysta, która przyniosła mi najwięcej dumy w życiu, ale podziękowałem Afonso, że zdobył piękną bramkę i dzięki temu zaliczyłem pierwszy konkret od razu w debiucie (śmiech). Na mojej pozycji staram się zabezpieczać środek pola, wspierać kolegów z defensywy i dbać o to, byśmy nie tracili goli. Każda liczba z przodu to bonus, ale skupiam się głównie na tym, by pomagać zespołowi.
Czy polska ekstraklasa czymś cię zaskoczyła? Wielu zawodników wchodzących do niej podkreśla, że to fizyczna liga, która w tym względzie jest szczególnie wymagająca.
- Fakt, Widzew okazał się mocnym przeciwnikiem pod kątem fizycznym, ale to nie było dla mnie wielką przeszkodą. Czuję się wystarczająco silny, by rywalizować z tego typu drużynami, jestem w końcu dość duży (śmiech). Jako młody zawodnik wciąż mogę się jednak rozwijać na tym polu, nie mam co do tego żadnych wątpliwości.
W piątek za kartki zawieszony był Radosław Murawski, ale już od początku tego tygodnia ten doświadczony piłkarz będzie kolejnym, z którym przyjdzie ci rywalizować o miejsce w składzie.
- Nie ma drużyny, która walczyłaby o najwyższe cele i prezentowała wysoki poziom, a nie panowałaby w niej mocna walka o miejsce w składzie. Właściwie to nie postrzegam tego jako rywalizację, a pracę zespołową. Jeśli nie gram, to nie zapominam o tym, że najważniejszy jest zespół i muszę wspierać wszystkich zawodników. Zdaję sobie sprawę, że Muri jest najlepszym piłkarzem na tej pozycji w całej lidze. Dzięki jego dużemu doświadczeniu mogę się od niego wiele nauczyć, a z kolei dzięki jego otwartości mogę na to liczyć.
Którą jego cechę wskazałbyś jako wiodącą?
- Kiedy tylko tu trafiłem, obserwowałem nieco z boku całą drużynę i od razu rzucało się w oczy to, że jest on liderem z prawdziwego zdarzenia. Wiem, że niezależnie od osoby przeciwnika nie pozwala sobie nigdy na spadek zaangażowania, za każdym razem dostarcza drużynie odpowiednich pokładów ambicji i energii. Jako młody zawodnik muszę dążyć do tego samego, to świetny drogowskaz.
Rozmawiał Adrian Gałuszka
Zapisz się do newslettera