Kariera piłkarska Dariusz Kofnyta obfitowała w niezwykłe sukcesy, ale on sam chyba nie do końca został w pełni doceniony. Taka jest już niewdzięczna rola defensywnych pomocników, a te właśnie zadania na boisku spełniał przez całą niemal karierę.
Urodził się 28 października 1964 w Poznaniu, wzrastał na Dębcu i tam jako dziewięciolatek trafił do Kolejorza. Wprawdzie w kolejowym klubie obowiązywała wówczas sztywna granica wiekowa – 10 lat, ale sprytnie udało się ją Darkowi ominąć. Miał ogromne szczęście dostać się do grupy trampkarzy Edmunda Białasa – jednej z największych legend Kolejorza. To właśnie Białas, sam znakomity piłkarz i niedawny trener pierwszej drużyny Kolejorza, uczył go tego, co najważniejsze w piłce – techniki, pracowitości, ambicji i solidności. Swoją postawą na treningach i meczach cieszył nie tylko kolejnych trenerów, ale przede wszystkim nieżyjącego już swego ojca – za młodu także piłkarza Lecha. Kontuzja przerwała dalszą karierę Kofnytowi-seniorowi i może dlatego przelał wszelkie swoje futbolowe nadzieje na syna i był jego najwierniejszym kibicem.
Już jako junior Darek wyróżniał się na tyle, że trafił do kadry narodowej juniorów, rozgrywając sporo meczów w różnych kategoriach wiekowych. Nie zdołał jedynie dotrzeć do pierwszej reprezentacji narodowej i olimpijskiej, co zawsze było jego wielkim marzeniem.
Gdy do Lecha późną jesienią 1979 przybył Wojciech Łazarek, odmienił cały system szkolenia młodzieży. Nie tylko ściągano do Poznania co bardziej utalentowanych młodych zawodników z całej Wielkopolski, ale przede wszystkim zainteresowano się wychowankami. I to właśnie z tego grona, zwanego potocznie „źrebakami Łazarka”, Kofnyt trafił jesienią 1981 roku jako pierwszy do zespołu seniorów. Nieco onieśmielony towarzystwem takich znakomitości jak Piotr Mowlik, Hieronim Barczak, Marek Skurczyński, Krzysztof Pawlak czy Józef Adamiec, cierpliwie oczekiwał na swoją szansę. Dostał ją w dość nietypowym meczu, bardzo ważnym dla dalszych losów Kolejorza i w bardzo nietypowych okolicznościach. Gdy w Polsce trwał na dobre stan wojenny, a komunistyczna władza bała się wszelkich zgromadzeń, tym bardziej na stadionie, on 28 lutego 1981 na wypełnionym po brzegi obiekcie przy Bułgarskiej zaliczył swoje dosłownie „pięć minut”.
W 85. minucie półfinałowego meczu w Pucharze Polski z Arką Gdynia (2:0) zastąpił Bogusława Oblewskiego przy akompaniamencie gromkich braw. Przeprowadził jeden rajd, dwukrotnie celnie podał, raz stracił piłkę, czyli spisał się całkiem nieźle jak na takiego żółtodzioba. Wiadomo, że owacja była nieco na wyrost, ale z pewnością zachęciła młokosa do dalszej wytężonej pracy. Wiosną 1982 debiutował w ekstraklasie w wyjazdowym spotkaniu z Wisłą Kraków (1:3), zastępując po przerwie samego Józefa Szewczyka. Na swoje pierwsze ligowe zwycięstwo musiał jednak czekać aż do 18 marca 1983, ale efektownej wygranej 6:0 nad wrocławskim Śląskiem nie zapomni nigdy. Podobnie jak rozegranego trzy miesiące później finału Pucharu Polski w Warszawie. Gładkie 3:0 z krakowską Wisłą smakowało w sposób niezwykły, bo dawało „podwójną koronę”, co na początku piłkarskiej kariery było niesamowitym kapitałem.
Kofnyt w sposób naturalny zaczął odgrywać w drużynie coraz większą rolę, a że był przy tym lubiany przez kolegów i kibiców, zwyczajnie z czasem stał się niezastąpionym w Kolejorzu. W ciągu 12 lat spędzonych w pierwszym zespole rozegrał 249 spotkań, z czego w ekstraklasie aż 202, dalsze 20 w Pucharze Polski, 13 w europejskich pucharach, 11 w Pucharze Lata i 3 w Superpucharze. Trafił na bardzo dobry okres w dziejach Lecha, obfitujący w sukcesy. Uczestniczył więc w zdobyciu 4 tytułów mistrzowskich (1984,1990, 92 i 93), trzykrotnie triumfował w Pucharze Polski (1982, 84 i 88) oraz dwukrotnie z Kolejorzem zdobywał Superpuchar Polski (1991, 93). Tylko Jarosław Araszkiewicz jest bardziej utytułowanym od niego lechitą i długo nikt nie zmieni tego stanu rzeczy. To właśnie popularny Araś nadał Kofnytowi przydomek Serek. Geneza tego pseudonimu niech pozostanie tajemnicą, choć podpowiem, że miała związek z Darkowym fiatem 126p.
Mimo iż Kofnyt zawsze grał bardzo ambitnie, nie miewał praktycznie złych spotkań, a na boisku nigdy się nie oszczędzał i zostawiał na nim sporo potu, to jednak indywidualnych laurów nie zdobywał. Na tytuł króla strzelców nie mógł liczyć z racji boiskowych obowiązków, nie miał zresztą strzeleckiego instynktu. Dla Kolejorza zdobył tylko 3 bramki - po jednej w lidze w derbach z Olimpią, w PP z Widzewem w Łodzi i w międzynarodowej rywalizacji z Maccabi Hajfa w Pucharze Lata. Nie trafiał też na pierwsze miejsca w plebiscytach czy klasyfikacjach, bo nie trafiają tam ludzie od czarnej, boiskowej roboty. Za to na zawsze zyskał sympatię widowni, bo dla niej pozostawał niezmiennie swoim i pracowitym, dębieckim chłopakiem.
Ze szczególną dumą i rozrzewnieniem wspomina swoje występy w europejskich pucharach, a one dobitnie pokazują, jaką rolę w historii Kolejorza odegrał. Potyczki z Liverpoolem, FC Barceloną, Panathinaikosem Ateny czy Olympique Marsylia są marzeniem niejednego futbolisty, a jeszcze jak wypada się w nich dobrze, to satysfakcja musi być olbrzymia. Z czasem Darek pojawiał się też w defensywie Kolejorza, głównie na bocznej obronie, i tradycyjnie nie nawalał. Gdyby nie częste kontuzje i przerwy w grze, z pewnością występów w niebiesko-białych barwach w jego wykonaniu byłoby dużo więcej.
Nie ma prawa jednak narzekać na swoje osiągnięcia i lata spędzone w futbolu. Kończył karierę w poznańskiej Warcie w 1996, ale miało to raczej charakter symboliczny i poza służbą wojskową (1985-86) spędzoną w Śląsku Wrocław, przez cały czas wierny pozostawał Kolejorzowi. Nie udało mu się wyjechać za granicę, ale nie było to dla niego najważniejszą sprawą. Później próbował piłkarską przygodę kontynuować w roli szkoleniowca. Dwa lata pracy z lechicką młodzieżą dawały wiele satysfakcji, nie pozwalały jednak utrzymać rodziny. Decyzja o pracy poza sportem stała się więc faktem. Dziś Dariusz Kofnyt pozostaje mocno związany z Lechem, tyle tylko, że już wyłącznie emocjonalnie i kibicowsko. W lutym bieżącego roku minęło ćwierć wieku od jego debiutu na Bułgarskiej. Jak ten czas leci. A drobnych blondynków w Lechu znów nie brakuje.
Jan Rędzioch
* tekst opublikowany w programie meczowym "Heeej Lech" z informacjami aktualnymi na moment publikacji artykułu.
Next matches
Friday
31.01 godz.20:30Saturday
08.02 godz.00:00Recommended
Subscribe