Kończąca się przerwa reprezentacyjna to dobry powód do rozmowy z zawodnikiem, który sam ma w dorobku ponad dwadzieścia występów w młodzieżowych kadrach swojego kraju. Mickey van der Hart opowiedział nam z tej okazji o swoim rozdziale w reprezentacji, podejściu do niej w Holandii, a także legendzie tamtejszej piłki, czyli o... swoim dziadku.
Zaczynając rozmowę o twojej przygodzie w młodzieżowych reprezentacjach Holandii nie sposób nie wspomnieć o tym, że nie jesteś jedynym van der Hartem, który reprezentował swój kraj.
- To, jak wielką postacią był mój dziadek zdałem sobie sprawę tak naprawdę po jego śmierci. Poznałem go jako dziecko i traktowałem po prostu jako członka rodziny, dopiero jak sam zacząłem grać w piłkę, dotarło do mnie to wszystko. Okazało się, że był dużą legendą, teraz powstaje o nim spory dokument, jako jeden z pierwszych stał się profesjonalnym piłkarzem. Czuję dumę, z jego powodu nasze nazwisko jest w Holandii głośne.
To może na początek prosta zagadka dla ciebie. Kiedy twój dziadek Cor pojawił się na naborach w Ajaksie Amsterdam pod koniec lat 40-tych, był w gronie kilkuset nastolatków, ale do drużyny wybrano tylko dwóch. Wiesz, kto był drugim z nich?
- To Rinus Michels, z którym mojego dziadka łączyło wiele. Razem zaczynali grać w piłkę w Ajaksie, a później Cor był jego asystentem w kadrze, kiedy sięgała ono po wicemistrzostwo świata w 1974 roku. Byli dobrymi przyjaciółmi, świetnie się znali, a przynajmniej tak słyszałem (śmiech).
Kiedy obaj stawiali swoje pierwsze kroki na boisku, w Holandii nie było profesjonalnej piłki. Dlatego dziadek wyjechał do Francji, by później wrócić do Fortuny 54, która była pierwszą zawodową drużyną w naszym kraju. Tam właśnie wystąpił ponad 300 razy i zyskał sławę.
Łączy cię z nim to, że rozpoczynaliście grę w Ajaksie, ale ty akurat trafiłeś do niego w znacznie młodszym wieku. Można powiedzieć, że w nieco większym stopniu jesteś dzieckiem tego klubu?
- Przyszedłem do niego mając 12 lat, wychowałem się 5 minut od jego stadionu, zgodziłbym się z tym.
To właśnie też grając w akademii tego klubu otrzymałeś swoje pierwsze powołanie do reprezentacji do lat 18. W Holandii łatwiej o powołanie, gdy reprezentuje się barwy któregoś z trzech największych klubów, czyli Ajaksu, PSV Eindhoven bądź Feyenoordu Rotterdam?
- Tak, na pewno, na co dzień rywalizujesz z najbardziej utalentowanymi w kraju i trenują cię najlepsi trenerzy. Nie zmienia to faktu, że powołanie było wielką sprawą. To też nie jest tak, że młodzi piłkarze z tych trzech wymienionych klubów są jakoś forowani. Ludzie ze związku piłkarskiego czy szkoleniowcy kadr oglądają wszystkich, bo w Holandii jest wszędzie blisko. 9 na 10 najlepszych zawodników to gracze któregoś z tych zespołów, tak już jest.
Jak to się stało, że trafiłeś do kadry?
- To było o tyle dziwne, że we wcześniejszych latach, czyli kadrach do lat 15, 16 oraz 17 w ogóle nie zaistniałem. Miałem za sobą dobry sezon w ekipie Ajaksu do lat 19 i po jego zakończeniu dostałem wiadomość, że jesienią będą chcieli, żebym dołączył do tej drużyny. W debiucie wszedłem w przerwie, to naprawdę wyjątkowe uczucie.
Wraz z młodzieżową reprezentacją odwiedziłeś sporo krajów, a w październiku 2012 roku po raz pierwszy zawitałeś do… Polski, a konkretnie do Wronek. Nie miałeś uczucia deja vu, kiedy z Lechem rozgrywaliście tam sparing tego lata?
- Kiedy przyjechaliśmy do Wronek w lipcu, pomyślałem: "o kurczę, znam to miejsce, niezła sprawa!" (śmiech). To był turniej eliminacyjny do mistrzostw Europy, pozostałych dwóch meczów kompletnie nie pamiętam, ale ten z Polakami całkiem dobrze. W ich składzie kilku świetnych piłkarzy, Kędziora, Linetty, Zieliński, Stępiński, znam tych zawodników, wiem gdzie grają obecnie.
A jaką drużyną wy wtedy dysponowaliście? Na pierwszy rzut oka na wasz skład z tego meczu widać, że niewielu przebiło się do dorosłej kadry.
- No tak, teraz są w niej co prawda tylko Terence Kongolo, Nathan Ake czy Tonny Vilhena, ale w tamtym mimencie była to bardzo mocna drużyna. Wtedy zabrakło chociażby Memphisa Depaya czy obecnego piłkarza Newcastle United, Jetro Willemsa. W tym zespole funkcjonował też Vincent Janssen, który kilka lat później trafił do Tottenhamu za 22 miliony euro. Teraz gra w Meksyku, ten wcześniejszy krok do Anglii był dla niego chyba trochę za duży. Ciekawostką jest fakt, że na ławce w meczu z Polską siedział Peter Leeuwenburgh, z którym o miejsce w składzie walczyłem również w Ajaksie. Mimo to na kadrę jeździliśmy we dwóch, to wtedy był prawdopodobnie najgroźniejszy rywal do gry i w klubie, i w reprezentacji.
Kto z pola robił już wtedy największe wrażenie?
- Bez wątpienia Memphis Depay. Nie chodziło tylko o jego jakość, ale także o sposób, w jaki pracował. Trenował strasznie ciężko, jak nie na boisku, to na siłowni. To był gość, który imponował nam wszystkim.
Utrzymujesz stały kontakt z którymś z kolegów z tamtych lat z kadry?
- Nie za bardzo, mam sporo przyjaciół z piłki, ale z nimi akurat nie grałem w reprezentacji. Tak było z Joelem Veltmanem z Ajaksu, z którym cały czas gadamy. Z kadry od czasu do czasu piszę z kolei z Donnym van de Beekiem.
Krótko przed twoją najważniejszą imprezą reprezentacyjną, mistrzostwami Europy do lat 19 na Litwie w 2013 roku leczyłeś poważną kontuzję. Mimo to zagrałeś we wszystkich grupowych meczach, brało się to z zaufania, jakim darzyli cię trenerzy kadry?
- Tamtego lata miałem operację kolana i w Ajaksie powiedzieli mi, że chcą, żebym pojechał na mistrzostwa, bo wiadome było, że będę tam grał wszystko. To była druga połowa lipca, nasza liga już ruszyła, a moi rówieśnicy występowali w niej w pierwszych drużynach swoich klubów. Dlatego na EURO wielu z nich zabrakło, właściwie to pojechało na nie może z trzech zawodników z nominalnej "11".
Czyli Holendrzy wysłali na imprezę rangi mistrzowskiej w znacznej części rezerwowy skład?
- To jest Holandia, piłkarze w niej docierają do seniorskich drużyn bardzo szybko, w wieku 17 czy 18 lat już w nich grają. Oczywiście, na europejskiej scenie możesz się pokazać, ale kadra do lat 19 nie interesuje za bardzo Holendrów, bo bardzo dobrze znają tych graczy z ligi. Ci mając do wyboru reprezentację młodzieżową i budowanie swojej marki w Eredivisie, wybierają z reguły to drugie. To samolubne myślenie było sporym problemem kilka lat temu, tak naprawdę gra w kadrze nie oznaczała wielkiego prestiżu ani powodu do dumy, przynajmniej dla większości zawodników.
Zadziwiające podejście, jeśli pomyśli się o zainteresowaniu, jakim w Polsce cieszyły się w te wakacje mistrzostwa Europy do lat 21 czy mistrzostwa świata do lat 20.
- I tak też powinno być, to jest wielka różnica między Polską a Holandią. W moim kraju teraz trochę się pozmieniało na korzyść, ale wtedy? Mieliśmy świetnych piłkarzy, ale zwyczajnie nie zależało im wystarczająco na kadrze, pamiętam, że mówiłem o tym w holenderskich mediach. To jest powód, dla którego skończyliśmy tamte mistrzostwa na fazie grupowej.
Wasi najgroźniejsi rywale nie mieli tego typu problemów, Hiszpanie i Portugalczycy wystawili silne personalnie składy.
- W Portugalii zagrali Bernardo Silva, Rony Lopes czy Joao Cancelo z Manchesteru City, byli świetni, po prostu nas zmiażdżyli. To samo zresztą było z Hiszpanią, w niej wystąpił Jose Gaya czy Adama Traore, a w bramce stał Ruben Blanco, naprawdę dobry zawodnik. Zmierzyłem się z nim w hotelu też w tenisa stołowego, bo razem w nim mieszkaliśmy, miła sprawa (śmiech).
Co zdecydowało o tym, że zostałeś kapitanem swojej drużyny na ten turniej?
- Prawdopodobnie to, że najwięcej w poprzednim roku w niej grałem, ale nie tylko to. Byłem liderem tego zespołu, zawsze lubiłem brać odpowiedzialność za drużynę na siebie. Tak jak wspominałem, w kadrze znajdowało się trzech graczy z nominalnego składu, a pozostałych dwóch nie było typami przywódców. Trenerzy powiedzieli mi, że potrzebują kogoś takiego jak ja i dlatego postawili na mnie.
A czy występując regularnie w najstarszej z młodzieżowych kadr miałeś poczucie, że pojawia się chociaż małe zainteresowanie ze strony seniorskiej reprezentacji?
- Wiedziałem, że jestem numerem jeden w swojej kadrze, tej do lat 21. Mimo to pozostawałem realistą, grałem wtedy w PEC Zwolle, a z tego klubu szansa na trafienie do dorosłej reprezentacji jest praktycznie żadna. W tym czasie traktowałem kadrę jako kolejny krok na drodze swojego rozwoju i miałem ogromną nadzieję, że najlepsze wciąż przede mną. Cały czas tak jest, ale wiem, ze nikt z kadry mnie teraz nie obserwuje. Chciałbym dla niej grać, ale trzeba sobie powiedzieć, że znajduję się poza zasięgiem. Holendrzy mają kilku lepszych bramkarzy, broni Jasper Cillessen, powołania dostają Marco Bizot z AZ Alkmaar czy Kenneth Vermeer z Feyenoordu, a jest przecież też Tim Krul, który broni w Premiership, a także Jeroen Zoet z PSV, który ostatnio był kontuzjowany. To nie jest czołówka europejska, ale bardzo wysoki poziom.
Za to ścisłej czołówki zalicza się na pewno pewien niemiecki bramkarz, z którym się mierzyłeś w kadrze do lat 21 w 2014 roku.
- Graliśmy z Niemcami z Markiem-Andre ter Stegenem w momencie, kiedy już był w Barcelonie. Mało tego, to był sezon, kiedy wygrywała ona Ligę Mistrzów. Pamiętam ten mecz, był niesamowity. Wykonał takie dwie interwencje, że zastanawiałem się, jak można takie coś obronić. Ciekawe jest to, że popełnił również błąd, po którym strzeliliśmy gola. W tamtym momencie nie mieliśmy szans na awans do mistrzostw Europy, więc zagraliśmy odmłodzonym składem, a przeciwnik był dla nas bezwzględny.
Czy po meczu w młodzieżówce - w październiku 2016 – pomyślałbyś, że to będzie twój ostatni mecz w reprezentacji?
- Wiedziałem to, bo nie zakwalifikowaliśmy się do mistrzostw Europy i oznaczało to, że będę już za stary na grę w tej drużynie na kolejne kwalifikacje. Wciąż mam koszulkę z tego spotkania, zatrzymałem ją, jest u mnie w domu. W seniorskiej kadrze grali wtedy Michel Vorm, Tim Krul czy Cillessen. Szczerze mówiąc? Nie byłem lepszy od tych bramkarzy, musimy być uczciwi. Zawsze jednak powtarzam, że chciałbym zagrać w tej reprezentacji, transfer do Lecha też jest sporym krokiem naprzód w tym kontekście, ale wciąż nie jestem nawet blisko.
Czego się oczekuje w Holandii po tej obecnej reprezentacji?
- Po mistrzostwach Świata w 2014 roku i brązowym medalu nastąpiła zmiana pokoleniowa. Za nami 4-5 lat, które były bardzo złe, rotowano trenerami, piłkarzami, nic nie przynosiło dobrego skutku. W zeszłym roku zatrudniono Ronalda Koemana, który dysponuje niesamowicie utalentowanymi piłkarzami. Przyszłość wygląda dla Holandii bardzo dobrze.
Ludzie oczekują po kadrze tego, żeby była w stanie rywalizować jak równy z równym z najlepszymi. Kibice myślą, że znowu mogą być dumni ze swojej drużyny, a przez ostatnie lata w ogóle się o niej nie rozmawiało. Teraz z radością rozmawiają o Frankiem de Jongu, Matthijsie de Ligcie czy Virgilu van Dijku. Wierzą w ten zespół.
Rozmawiał Adrian Gałuszka
Next matches
Friday
31.01 godz.20:30Sunday
09.02 godz.17:30Recommended
Subscribe