Poprzednie ligowe spotkanie Lecha Poznań z Legią Warszawa zapadło szczególnie w pamięci jednego piłkarza Kolejorza. Był nim Filip Marchwiński, który w kwietniu tego roku kilka minut po wejściu z ławki zdobył bramkę na wagę zwycięstwa nad odwiecznym rywalem. - Dla każdego wychowanka to jest szczególny rywal. Nie chodzi nawet o to, że skupiamy się na nim bardziej, niż na pozostałych, bo na boisku przyjdzie nam zrobić to, co zawsze. Te spotkania zawsze miały smaczek, niezależnie, czy w nich grałem, czy kibicowałem z trybun - mówi 17-latek.
Przed wspomnianym starciem pomocnik miał na swoim koncie nieco ponad 60 minut na boiskach ekstraklasy. W ich trakcie zdążył zostać najmłodszym strzelcem gola dla Lecha w najwyższej klasie rozgrywkowej przeciwko Zagłębiu Sosnowiec w grudniu 2018 roku, a także zdradzić coraz większe oznaki potencjału jakim dysponuje. Mało kto mógł jednak podejrzewać, że w meczu o sporym ciężarze gatunkowym to właśnie młody zawodnik może przesądzić o jego losach. Jak wspomina sam Marchwiński, w kwietniowej konfrontacji z Legią mógł zagrać nawet od początku. - Przed tym meczem było trochę zamieszania, nie wiadomo było do samego końca, czy nie wyjdę w pierwszym składzie. Joao (Amaral - przyp. red.) ostatecznie powiedział, że może zagrać, ja po 70 minutach za niego wszedłem i zrobiłem, co do mnie należało - ocenia skromnie wychowanek Kolejorza.
Po tej bramce wokół jego osoby zrobiło się bardzo dużo szumu. Tamtego dnia był bohaterem kibiców niebiesko-białych, w końcu dał wygraną nad stołeczną ekipą w świetnym stylu. W bezpardonowy sposób odebrał piłkę na skraju pola karnego Domagojowi Antoliciowi, bez kompleksów minął dwóch innych przeciwników i mierzonym strzałem pokonał Radosława Cierzniaka. Jak zapewnia sam zainteresowany, to trafienie widział już sporo razy, ale koncentruje się tylko na kolejnych udanych występach. O bujaniu w obłokach nawet po takim wyczynie nie mogło być więc mowy.
- Dużo razy oglądałem tę bramkę, ale nie chcę do tego wracać, myślę tylko o kolejnych, które jeszcze zdobędę. Pamiętam, że po tym meczu miałem duży dystans do tego, co się działo. Rodzice strasznie się cieszyli, ale ja jakoś specjalnie nie świętowałem, wróciłem do domu i poszedłem spać. Na drugi dzień było strasznie głośno, długo nie mogłem się odkopać z powiadomień w mediach społecznościowych - opowiada z uśmiechem poznaniak.
Marchwiński należy do grupy piłkarzy z poznańskiej szatni, która doskonale wie, z jakimi emocjami wiąże się tego typu rywalizacja. Sam zakłada koszulkę z kolejowym herbem od ponad dziewięciu lat, natomiast mecze z Legią oglądał i z trybun, ale i później z nieco bliższej perspektywy. Do trzynastego roku życia podawał piłki na tych i pozostałych starciach Lecha przy Bułgarskiej. W lutym tego roku przyszedł czas na nowe okoliczności. Wtedy zaliczył swój pierwszy krótki występ przeciwko Legii (2:0), a późniejszą część jego historii zmagań z warszawiakami opisaliśmy już wyżej. - Dla każdego wychowanka to jest szczególny rywal. Nie chodzi nawet o to, że skupiamy się na nim bardziej, niż na pozostałych, bo na boisku przyjdzie nam wykonywać to, co zawsze. Te spotkania zawsze miały smaczek, nie potrafię zliczyć nawet, na ilu takich byłem z perspektywy trybun. Wiem za to, że na boisku pojawiałem się w dwóch meczach i oba wygraliśmy, więc statystyka jest niezła - zaznacza 17-letni pomocnik.
Czy w związku z rangą nadchodzącego pojedynku podchodzi do niego w specjalny sposób? Jak zastrzega, nie ma mowy o zbędnych nerwach czy niepokoju. - Przygotowuję się do takiego meczu normalnie, dokładnie tak samo, jak zawsze, nie ma jakichś specjalnych rytuałów. Pojedziemy teraz na Łazienkowską, zrobimy co mamy i wrócimy do domów - podsumowuje lakonicznie Marchwiński.
Zapisz się do newslettera