Nazwisko Mowlik już od ponad trzech dekad trwale i w różnorodny sposób zapisuje się w dziejach Kolejorza. Choć trochę w tym przypadku, że właśnie do Wielkopolski trafił senior rodu – Piotr Mowlik, ale nikt, tym bardziej on sam nigdy tego nie żałował.
Jest rodowitym Ślązakiem – na świat przyszedł 21 kwietnia 1951 w Orzepowicach – dziś będących dzielnicą Rybnika. Później wiele lat mieszkał i uprawiał futbol w Warszawie, gdzie świetnie się zaaklimatyzował i z pewnością osiedliłby się w niej na stałe, gdyby nie seria wydarzeń. Losy Mowlika pokazały, że niezależnie od miejsca narodzin, można żyć i dobrze funkcjonować w każdym rejonie Polski, przezwyciężając wszelkie życiowe przeciwności i lokalne animozje. W rodzinnych Orzepowicach w miejscowym LZS po raz pierwszy pojawił się na treningu, gdy miał 13 lat. Nie ma już tamtego boiska, bo na jego miejscu wybudowano elektrownię, ale pozostał sentyment do młodzieńczych lat i pierwszych treningów. Bramkarzem został raczej z przypadku, bo warunki fizyczne na pewno nie predysponowały go to tej boiskowej pozycji. Przybyły na trening jako ostatni musiał stanąć niejako karnie na bramce i tak już zostało, choć kolejni trenerzy długo przekonywali się co do jego możliwości, nie ufając zbytnio „mikrusowi”.
Świetnym refleksem, skocznością i ogólną sprawnością fizyczną nadrabiał wszelkie wzrostowe niedostatki, zwykle należąc do najlepszych na boisku. Po dwóch latach gry w orzepowickim LZS trafił na 5 sezonów (1965-70) do ROW Rybnik jeszcze jako uczeń szkoły średniej, a następnie na krótko do Unii Racibórz. W śląskich klubach uczył się pokory, bo nie potrafił skutecznie przekonać do siebie szkoleniowców. Ale czas pokazał, że kompetencji to zabrakło tamtejszym trenerom, a wyprowadzka Piotra do stolicy i gra w Legii wywołały prasową dyskusję, jak można było wypuścić z regionu tak dobrego golkipera. Do Warszawy trafił jako poborowy i wydawało się początkowo, że będzie co najwyżej rezerwowym w wojskowych rezerwach. A stało się zupełnie inaczej i już w pierwszym okresie wygrał rywalizację z samym Janem Tomaszewskim, na 6 lat stając się pierwszym bramkarzem Legii.
Trafił na dobry czas – Władysław Grotyński bowiem kończył właśnie karierę w Legii, Zygmunt Kalinowski nie zaadaptował się w stolicy, a wspomniany „Tomek” nie okazał się, przynajmniej wówczas, nazbyt odporny psychicznie. Z Tomaszewskim bramkarskie losy Mowlika przeplatały się długo i w rozmaity sposób. Już w swym debiucie z Rapidem Bukareszt (0:4) w Pucharze UEFA, w 30. minucie zmienił kompletnie niedysponowanego Tomaszewskiego, nie potrafiącego wytłumaczyć nawet samemu sobie wpuszczenia 3 „szmat”. Także w lidze po kilku miesiącach wygrał tę bramkarską rywalizację, zmuszając poniekąd Tomaszewskiego do szukania szczęścia w ŁKS-ie Łódź. Autoreklama i niespotykana na tamte czas medialność „Tomka” na długi czas zepchnęła jednak Mowlika w cień jeśli chodzi o reprezentację. W prawdzie w Legii był wciąż niezagrożony, ale do kadry to on długo nie miał szczęścia.
Na swój Mundial pojechał dopiero w 1982, choć już wcześniej był bliski tego celu, nie będąc przecież gorszym od rywali w 1974 – Zygmunta Kalinowskiego i Andrzeja Fischera, który był tylko jego zmiennikiem w młodzieżowej reprezentacji, oraz w 1978 od Zdzisława Kostrzewy i Zygmunta Kukli. Zagrał za to na Olimpiadzie w Montrealu w 1976, skąd przywiózł srebrny medal. W przegranym 1:3 finale olimpijskim z NRD już w 20. minucie zastąpił niedysponowanego Tomaszewskiego przy stanie 0:2. Także w pożegnalnym w reprezentacji meczu „Tomka” z Hiszpanią (2:3) w listopadzie 1981 zmienił bohatera wieczoru przy stanie 0:1. Ale ten występ i dla Mowlika okazał się nieświadomym rozstaniem z reprezentacją, bo już w niej nigdy nie zagrał, choć siedem miesięcy później pojechał jeszcze na swoje upragnione Mistrzostwa Świata do Hiszpanii, na których Polska zajęła III miejsce. Choć w reprezentacji wystąpił w sumie w 21 spotkaniach, to przy odrobinie szczęścia mógł mieć ich na koncie dużo więcej.
Debiutował w narodowych barwach w 1974 jeszcze jako legionista, tylko okazjonalnie zakładając reprezentacyjną bluzę – do roku 1976 ledwie czterokrotnie. Dopiero znakomita gra w Kolejorzu pozwoliła mu na reprezentacyjny powrót i na rozegranie w latach 1979-81 dalszych 17 spotkań. Szczególnie mocno utkwiło mu w pamięci tournee po Ameryce Południowej w 1980 i czerwcowe spotkanie z Brazylią na stadionie Morumbi w Sâo Paulo, zakończone remisem 1:1.
Gra przeciw „Canarinhos’ jest oczywiście zawsze wielkim doznaniem, ale dla niego jeszcze większym przeżyciem był fakt pobytu w egzotycznym kraju równolegle z wizytą Jana Pawła II, bo czuł jakby jego ojczyzna na troszkę przeniosła się do „Kraju kawy”. Także zza oceanu pochodzi inna rodzinna radość. Gdy 23 lata później – w lipcu 2004 roku w Chicago w meczu reprezentacji Polski z USA zadebiutował jego syn – Mariusz, spełniło się skryte marzenie całej familii Mowlików. Wypadków gry ojca i syna w narodowych barwach było w polskim futbolu niewiele, z najświeższym przykładem takiego duetu – Włodzimierzem i Euzebiuszem Smolarkami na czele.
Zanim Mowlik-senior zawitał na dobre do Poznania, przez 6 sezonów występował w Legii, rozgrywając w jej barwach 131 ligowych spotkań, 20 w PP, 6 w Pucharze Lata i 9 w europejskich pucharach. Największą jego zaletą była stabilność formy, nigdy bowiem nie schodził poniżej przyzwoitego poziomu. Zwykle był pewnym punktem drużyny, oszczędnym w swych interwencjach, ale jednocześnie bardzo skutecznym. Czasem jeszcze zarzucano mu zbyt niski jak na bramkarza wzrost, ale on rzadko dawał sobie strzelać „za kołnierz”. A propos kołnierzyka, to w warszawskim okresie stał się najbardziej eleganckim golkiperem rodzimej ligi, bo spod sportowej bluzy wystawał mu biały kołnierzyk – jedyny widoczny element bramkarskiego uniformu chroniącego nerki i lędźwie, otrzymanego kiedyś w prezencie od bramkarza niemieckiej „młodzieżówki” - Dietera Burdeńskiego.
W 1977 najwyraźniej znudził się wojskowym włodarzom, którzy pod pretekstem nierokującej wyleczenia kontuzji, bez żalu pozbyli się zasłużonego bramkarza. Transfery na linii Warszawa-Poznań zawsze należały do rzadkości, a ten zaskakiwał szczególnie. W prawdzie w Lechu nie narzekano na brak obsady bramki, ale taki fachowiec jak Mowlik witany był z otwartymi rękoma. Szybko powrócił do zdrowia i formy, zostając na kolejne 6 sezonów pewnym punktem Kolejorza. W latach 1977-83 zagrał dla niego 171 meczów, w tym 153 w ekstraklasie, 15 w PP i 3 w europejskich pucharach.
W Poznaniu uzupełnił swoją kolekcję piłkarskich trofeów. Został wreszcie mistrzem Polski w 1983, a rok wcześniej wywalczył kolejny Puchar Polski, bo pierwszy zdobył jeszcze z Legią w 1973. Zaliczył też fantastyczną serię stu kolejnych ligowych występów w pełnym wymiarze czasowym począwszy od zwycięskiego 2:1 meczu z Legią 25.04.1979 do spotkania rozegranego 01.08. 1982 z inną ekipą wojskową – wrocławskim Śląskiem (1:2). Znakomity sezon 1979/80 zakończył indywidualnym sukcesem – jako pierwszy piłkarz Lecha wygrał klasyfikację „Złotych butów” katowickiego „Sportu”.
Podczas gry w Legii poznał i zaprzyjaźnił się z Adamem Topolskim, z którym wkrótce zostali szwagrami, bowiem ich żony są rodowitymi siostrami. Panowie nie tracili czasu i stali się założycielami niezwykłego w polskiej piłce nożnej futbolowego rodu, szczególnie mocno związanego z Lechem. Synowie Piotra – wspominany Mariusz i starszy Łukasz odpowiednio jako piłkarz i aktualny kierownik zespołu Kolejorza. Sam Topolski dwukrotnie był szkoleniowcem Lecha, a jego syn David ligowym piłkarzem kilku klubów, w tym i Kolejorza.
Po zawodniczym rozstaniu z Poznaniem Piotr Mowlik wyjechał do Stanów Zjednoczonych w ślad za szwagrem Adamem, kończąc piłkarską karierę w Pittsbourgh Spirit (1983-87) i Tacoma Stars (1986-87). Po powrocie do Polski został trenerem, początkowo współpracującym w poznańskich klubach - Olimpii, Warcie i Lechu, a później samodzielnie prowadzącym kilka ekip, m.in. Chemik Bydgoszcz, Tur Turek, Lechię Kostrzyn, Mieszka Gniezno i Sokół Rakoniewice. Jesienią 2007 roku na kilka miesięcy podjął się znów współpracy z bramkarzami, tym razem w poznańskiej Warcie. Mimo trenerskich zajęć, niezmiennie od lat pozostaje nauczycielem wychowania fizycznego. Ma za sobą także, co jest ewenementem w polskim futbolu, współpracę jako trener bramkarzy zarówno w męskiej reprezentacji Janusza Wójcika, jak i w żeńskiej kadrze Janusza Stępczaka (wciąż z nią pracuje), na co pozwolił mu jego niekonfliktowy charakter.
Pomimo dawno już zakończonej piłkarskiej kariery, regularnie osiąga nowe sukcesy. W minionym roku uznano go najlepszym bramkarzem w 85-leciu Lecha, a w grudniu 2001 pierwszym golkiperem w 80-letnich dziejach Wielkopolskiego Piłkarstwa. Wszystko, co osiągnął w życiu i futbolu zawdzięcza sobie, swej pracowitości i wytrwałości, twardemu śląskiemu charakterowi i odpowiedzialności. Zwykle spokojny i zrównoważony, nie stronił jednak od wesołych zachowań. Bo przecież po kimś dzisiejszy kierownik Lecha – Łukasz Mowlik- musiał odziedziczyć ogromne poczucie humoru, którego i jego bratu - Mariuszowi - nigdy też nie brakowało.
* tekst opublikowany w programie meczowym "Heeej Lech" w sezonie 2007/2008 z informacjami aktualnymi na moment publikacji artykułu.
Zapisz się do newslettera