Lech Poznań do tej pory cztery razy rywalizował w ostatniej rundzie eliminacji o fazę grupową europejskich pucharów. Bilans jest bardzo korzystny, bo trzy razy awansował. Jak będzie w czwartkowy wieczór przeciwko Charleroi?
Na początku wyjaśnienie - o Ligę Europy w decydującej czwartej rundzie zwaną zgodnie z nomenklaturą UEFA play-off Kolejorz walczył trzy razy. Wliczamy jednak jeszcze czwarty przypadek, bo poprzednikiem LE był Puchar UEFA, który miał nieco inne reguły. Eliminacje były trzystopniowe, a grupy później liczyły po pięć klubów, które spotykały się ze sobą tylko po razie. I taką drabinkę przebrnął w błyskotliwym stylu zespół niebiesko-białych prowadzony przez Franciszka Smudę w sezonie 2008/2009, kiedy kolejno ograł w dwumeczach Chazar Lenkoran z Azerbejdżanu (1:0 i 4:1), szwajcarski Grasshopper Club Zurich (6:0 i 0:0)i na deser w niesamowitych okolicznościach - każdy zapewne pamięta gola Rafała Murawskiego w 121. minucie - Austrię Wiedeń (1:2 i 4:2 po dogrywce).
To była ostatnie edycja Pucharu UEFA, zastąpionego w kolejnym roku Ligą Europy. I tak się akurat składa, że lechici wzięli udział od razu w pierwszym sezonie odświeżonych i sformatowanych w nieco inny sposób rozgrywek. Co ciekawe, wówczas mieli mocno skróconą drogę do grupy, bo rozpoczęli udział od razu od 3. rundy kwalifikacji. Tam rozbili norweski Fredrikstad FK (6:1 i 1:2). Później los przydzielił bardzo mocny belgijski Club Brugge. Wówczas ze względu na przebudowę stadionu przy Bułgarskiej Kolejorz podejmował przeciwników we Wronkach.
Emocje były ogromne, gospodarze wygrali 1:0 dzięki ostatniej akcji meczu! Wróćmy do tego gola cytatem z oficjalnej strony klubu: "Lechici w swoim stylu walczyli do końca i dopięli swego. Seweryn Gancarczyk na lewej stronie jak dziecko ograł Karela Geraertsa, podał do Sławomira Peszko, ten na skrzydle zakręcił obrońcami i mocno wstrzelił piłkę w pole karne, tam z rywalem przepychał się Hernan Rengifo, co zmyliło Stijna Stijnena i futbolówka wpadła do siatki, a piłkarze Kolejorza oszaleli z radości".
Rewanż był równie dramatyczny. Kto wie jak by się potoczył, gdyby nie mocno kontrowersyjna decyzja sędziego Allana Kelly’ego z Irlandii. W pierwszej połowie Semir Stilić dośrodkował z boku pola karnego w swoim stylu, a piłka nie dotknięta przez nikogo wpadła do siatki. 0:1? Nic z tego! Arbiter najpierw uznał bramkę, ale chwilę później ją anulował, bo dopatrzył się przewinienia. Club Brugge dopięło swego - na niespełna kwadrans przed końcem dogrywkę zapewnił Wesley Sonck, 55-krotny reprezentant Belgii, który w trakcie kariery grał m.in. w holenderskim Ajaxie Amsterdam oraz niemieckiej Borussii Moenchengladbach. O wszystkim decydowały karne, w których pomyłki zanotowali Ivan Djurdjević oraz Rengifo i szansa na drugi z rzędu awans do fazy grupowej został zaprzepaszczony w dramatycznych okolicznościach.
Ale co się odwlecze… Rok później ówcześni mistrzowie Polski walczyli o Ligę Mistrzów, w której zbyt mocna okazała się Sparta Praga. Przegrani przeskakiwali jednak, podobnie jak teraz, do drugiego z europejskich pucharów. Kolejorz od razu do fazy play-off, w której wpadł na Dnipro Dniepropietrowsk, wspierany finansowo przez ukraińskiego oligarchę Ihora Kołomojskiego. Ukraińcy mieli mocny skład, na czele z młodym wówczas i niesamowicie utalentowanym Jewhenem Konoplanką. W pierwszym meczu przed własnymi kibicami nie mógł zagrać, ale i tak jego drużyna była faworytem. Zwłaszcza że lechici mieli ogromne problemy w ataku. Nie mógł jeszcze z powodów formalnych grać Artjoms Rudnevs, na miejscu kontuzji doznał Artur Wichniarek, więc jako wysunięty napastnik wyszedł na murawę Joel Tshibamba, którego później zmienił Jan Zapotoka.
A jednak goście wywieźli ze Wschodu bardzo korzystny rezultat, wygrali 1:0 po trafieniu Manuela Arboledy już na początku. To była kapitalna zaliczka przed rewanżem przy Bułgarskiej. Wtedy jeszcze finiszował remont, a murawa była w fatalnym stanie. Trener Jacek Zieliński zwykł nawierzchnię nazywać parkurem dla koni, ale po zawodach. Na takiej trawie było łatwiej się bronić i lechici skupili się na przeszkadzaniu przeciwnikowi. Okazało się to skuteczną taktyką - bezbramkowy remis otworzył bowiem szeroko bramy do Ligi Europy. A tam niebiesko-biali przeżyli fantastyczną przygodę - jak równy z równym grali z Juventusem, Manchesterem City oraz Salzburgiem i zameldowali się w 1/16 finału.
Pięć lat później po raz czwarty walczyli o fazę grupową w ostatniej rundzie eliminacji. I po raz trzeci z powodzeniem, co daje 75-proc. skuteczności. A warto wspomnieć, że wówczas w sztabie szkoleniowym trenera Macieja Skorży był obecny trener Kolejorza Dariusz Żuraw. Wówczas, tak jak w 2010 roku, poznaniacy byli mistrzem Polski, a z walki o Champions League zostali wyeliminowani przez szwajcarski FC Basel. W stu procentach jednak wykorzystali ścieżkę przedostania się do Ligi Europy. Znów od razu trafili w niej do play-off, gdzie na dodatek w losowaniu mieli sporo szczęścia. Wpadli bowiem na Videoton FC z miejscowości Szekesfehervar. I bezwzględnie wykorzystali rolę faworyta, już w Poznaniu właściwie zapewnili sobie bezpieczną zaliczkę w kontekście rewanżu. Wygrali bowiem 3:0 po golach Karola Linettego, Łukasza Trałki oraz trafieniu samobójczym jednego z przeciwników. Na wyjeździe także zwyciężyli, tym razem skromnie, bo 1:0 po bramce Tomasz Kędziory.
Jak będzie tym razem, w piątej próbie przeskoczenia ostatniej przeszkody przed fazą grupową? Mecz Royal Charleroi kontra Lech Poznań w czwartek od godziny 19.
Zapisz się do newslettera