Dla trenera Lecha Poznań tegoroczne kwalifikacje do Ligi Europy będą trzecimi, w których będzie dowodził Kolejorzem. Dwie poprzednie próby były nieudane. Na drodze lechitów do grupy najpierw stanął szwedzki AIK Solna, a potem litewski Żalgiris Wilno.
Dla trenera Lecha Poznań tegoroczne kwalifikacje do Ligi Europy będą trzecimi, w których będzie dowodził Kolejorzem. Dwie poprzednie próby były nieudane. Na drodze lechitów do grupy najpierw stanął szwedzki AIK Solna, a potem litewski Żalgiris Wilno.
- O Żalgirisie już nie rozmawiamy. Dzięki poprzednim próbom na pewno jesteśmy bardziej doświadczeni. Każda przygoda miała inną historię i teraz liczę, że to 2-letnie doświadczenie zaprocentuje w tegorocznej edycji - mówi Mariusz Rumak.
W starciu z Estończykami poznaniacy są zdecydowanym faworytem. Tym bardziej, że włodarze Kolejorza spełnili główne życzenie trenera i sprowadzili nowych piłkarzy jeszcze przed rozpoczęciem zgrupowania w Opalenicy.
- Komfort przygotowań do rywalizacji w Europie bez wątpienia mam obecnie największy. Dwa lata temu Lech był w fazie przebudowy, a przed rokiem mieliśmy problemy z kontuzjami. Obecnie brakuje jedynie Mateusza Możdżenia i kontuzjowanego Łukasza Teodorczyka, więc można się nawet pokusić o wystawienie identycznej jedenastki jak w zeszłym sezonie - dodaje trener Kolejorza.
Kalju w odróżnieniu od Lecha cały czas jest w rytmie meczowym i to na pewno jest atut estońskiej ekipy. - Jesteśmy na to przygotowani. Chcemy grać swoją piłkę i jedziemy tam po zwycięstwo – zapewnia Mariusz Rumak.
Niepiłkarski atut jest również po stronie Kolejorza. Są nim oczywiście kibice. – Na pewno jak Estończycy przyjadą do nas to będą zdziwieni frekwencją, ale ja myślę, że już w czwartek w Tallinie nasi kibice mogą być w przewadze. To jest dla nas bardzo ważne - uważa trener Lecha. I może mieć rację. Ligowe spotkania Kalju średnio ogląda 100-200 kibiców. A do stolicy Estonii wybiera się około 300-400 kiboli Lecha Poznań.
Zapisz się do newslettera