To dla mnie najważniejszy mecz w życiu - mówił przed pierwszym gwizdkiem sędziego trener Jacek Zieliński. 15 maja 2010 roku Lech Poznań wywalczył szóste mistrzostwo Polski po pokonaniu w ostatniej kolejce Zagłębia Lubin 2:0. To był ostatni taniec w polskiej Ekstraklasie Roberta Lewandowskiego, który zdobył jedną z bramek, przypieczętował w ten sposób koronę króla strzelców i mógł z czystym sumieniem ruszyć na podbój zachodniej Europy.
Przypomnijmy, że wówczas Kolejorz został liderem w przedostatniej kolejce po minucie, która wstrząsnęła ligą. W doliczonym czasie gry w Chorzowie Siergiej Kriwiec dał trzy punkty poznaniakom z Ruchem (2:1), a w niemal tym samym momencie Mariusz Jop wbił samobója, który strącił Wisłę Kraków z pozycji lidera. Padł bowiem remis w derbach Krakowa z Cracovią (1:1), a dodatkowym smaczkiem było to, że punkt pozwolił Pasom zapewnić sobie utrzymanie.
Najważniejsze było jednak to, że Lech miał wszystko w swoich rękach i nogach. Potrzebował tylko i aż wygranej nad Zagłębiem Lubin w sobotę 15 maja 2010. Przy Bułgarskiej ze względu na modernizację dostępne były tylko dwie trybuny, więc starcie mogło zobaczyć zaledwie 13 tysięcy kibiców. Bilety oczywiście rozeszły się na pniu, a na czarnym rynku osiągały zawrotne ceny. Chętny musiał liczyć się z wydatkiem nawet kilku tysięcy złotych.
Po wygranej w Chorzowie i tak jednak sytuacja była napięta, a trener Jacek Zieliński, który określał najbliższą konfrontację najważniejszą w życiu, nie krył uszczypliwości w stronę dziennikarzy. - Szczerze mówiąc, to atmosferę zaczęliście podgrzewać dopiero po meczu w Chorzowie. Wcześniej ta kuchenka była raczej wyłączona. Pamiętam, co się działo w październiku, czy na początku rundy. Co się zmieniło, Zieliński się zmienił? Kupił charyzmę, buty kupił odpowiednie do pracy w Lechu? - pytał z przekąsem szkoleniowiec. Nie wszystko poszło lekko, łatwo i przyjemnie. Po wyjściu na boisko widać było nerwowość wśród gospodarzy. Dość powiedzieć, że w pierwszej połowie Kolejorza nie oddał celnego strzału, ale prowadził, bo samobója wbił Wojciech Kędziora. - Dziękujemy! - krzyczały tłumy na trybunach.
Feta na dobre zaczęła się w 59. minucie, kiedy osiemnastego gola w ligowym sezonie strzelił Robert Lewandowski. W ten sposób przypieczętował tytuł króla strzelców, zaliczył ostatnie trafienie w Polsce i był gotowy do transferu zagranicznego. Ostatecznie trafił do Borussii Dortmund. W trakcie spotkania nie brakowało flagi ze zdjęciem jego i Sławomira Peszki, a także prośbą o pozostanie. W przypadku Lewego było to jednak niemożliwe. Kibice w ostatnich minutach prezentowali już mistrzowskie oprawy, bo też Poznań były tytułu mocno stęskniony. Poprzednie zdobył bowiem 17 lat wcześniej, w 1993 roku. Stąd hasło "To nic, że długi był marsz". Po końcowym gwizdku zapanował szał radości, a Bartosz Bosacki jako kapitan wzniósł puchar za mistrzostwo.
Zapisz się do newslettera