W 2020 roku, mimo pandemii koronawirusa, udało się rozegrać wszystkie zaplanowane mecze w PKO Ekstraklasie. Najpierw dokończyć sezon 2019/2020, a później przeprowadzić bez zaległości wszystkie zaplanowane starcia w rundzie jesiennej rozgrywek 2020/2021. Ogromna w tym zasługa szefa sztabu medycznego Lecha Poznań, profesora Krzysztofa Pawlaczyka, który współtworzył protokół dzięki któremu ligowcy mogli wybiegać na boiska.
Można nu gratulować sukcesu, choć sam stara się być ostrożny i raczej myślami wybiega w przyszłość. I wcale nie zakłada, że najgorsze już za nami. Nie tylko w kontekście samej pandemii, ale przede wszystkim jej wpływu na PKO Ekstraklasę. - W 2021 roku może być jeszcze gorzej - przestrzega profesor. - Sytuacja na pewno nie jest jeszcze opanowana. Jasne, mamy lepsze narzędzia do walki z wirusem, ale i on jest silniejszy, bo pojawiła się mutacja o dużo większym stopniu zaraźliwości, co może doprowadzić do wzrostu liczby zakażonych. Nie mamy w tym momencie żadnej gwarancji, że przejście choroby w jej pierwszej fazie gwarantuje odporność na jej drugą wersję. Dlatego wolę spokojnie obserwować sytuację. Bo już wiele razy w trakcie tej pandemii byliśmy zaskakiwani, więc nie wiemy, co się jeszcze może wydarzyć. Pandemia może zakończyć się w maju, ale również dobrze możemy czekać jeszcze dwa lata - dodaje.
Wielką nadzieję stanowią szczepionki, które są już także na polskim rynku i pierwszym osobom zostały już zaaplikowane.
- W walce z Covid-19 szczepienia są kluczowe. To jest jedyna droga do nabycia odporności stadnej. Niektórzy próbują przekonywać o niebezpieczeństwie szczepionki, ale to bzdura. W każdej grupie społecznej da się trafić na oszołomów. Jeśli kibice chcą wrócić na stadiony, to zamiast włączać się w głupie, niepotrzebne debaty, powinni mówić wprost: "Idziemy się szczepić" - zachęca Pawlaczyk.
Oczywiście dla ligi rozwiązaniem byłoby zaszczepienie wszystkich piłkarzy. Ale tego nie należy spodziewać się szybko.- Jeśli ktoś się spodziewa, że będą szczepienia i że już nic nie zatrzyma rozgrywek, to znów rekomenduję spokój. Piłkarze nie są ani ratownikami medycznymi czy lekarzami, ani grupą wysokiego ryzyka i będą musieli poczekać. Nie wierzę, by zaszczepili się w styczniu, lutym czy marcu. Będzie to znacznie, znacznie później - twierdzi profesor, który stoi na czele sztabu medycznego w Kolejorzu.
Wiele klubów polskich zostało mocno dotkniętych przez koronawirusa. Jeśli chodzi o Lecha, to w przypadku zespołu i sztabu trenerskiego to poza pojedynczymi przypadkami udało się na razie przejść suchą stopą przez pandemię. W wyłapywaniu potencjalnie zakażonych pomogły ankiety, które przy Bułgarskiej wszyscy sumiennie wypełniali. - O 19:30 każdy, od prezesa, przez zawodników, dział prasowy, aż po fizjoterapeutów, dostawał powiadomienie, by wysłać ankietę. Gdy w klubie pojawiało się zakażenie, zamykaliśmy szatnię, rozdzielaliśmy zawodników do kilku pomieszczeń i kazaliśmy im przyjeżdżać do klubu tylko na trening, przebierali się i kąpali już w domach. Dzięki temu doprowadziliśmy do sytuacji, w której zakażenie się nie rozniosło - opowiada Pawlaczyk, który jednak chwali też postawę innych ligowców: - Osiągnęliśmy podobny poziom bezpieczeństwa do np. Bundesligi, a zastosowaliśmy zdecydowanie niższe środki finansowe. Kładliśmy większy nacisk na nadzór oraz odpowiedzialność osób pracujących w klubach. Dostosowaliśmy protokół do naszych możliwości.
Na koniec pokusił się o ocenę 2020 roku. - Myślę, że przebiegł bez większych zastrzeżeń, choć w kategoriach cudu traktuję poprzedni sezon. Od 20 kwietnia do 20 lipca zachorowało pięć osób. To coś niesamowitego! Moim zdaniem, ligę uratował twardy lockdown wprowadzony w marcu, dzięki któremu ograniczono możliwość zakażania graczy - uważa.
Zapisz się do newslettera