Bartosz Salamon znów zagrał w niebiesko-białych barwach. Po nieco ponad ośmiu miesiącach zawieszenia wybiegł w podstawowym składzie w sobotę w Radomiu przeciwko Radomiakowi (2:2) i na boisku przebywał pełne 90 minut. - Dobrze się czułem na boisku. Zrobiłem to, bo cały czas wierzę w to, że dużo w piłce jeszcze przede mną. Chcę pomóc mojej drużynie w osiągnięciu sukcesów. Chcę, żeby wiosna należała do nas - mówi doświadczony obrońca.
252 dni - tyle czekaliśmy na ponowną grę Salamona w Kolejorzu. 8 kwietnia wystąpił w derbach Poznań z Wartą (2:0) w PKO BP Ekstraklasie. Kilka dni później, w dniu ćwierćfinału Ligi Konferencji Europy przeciwko Fiorentinie, został zawieszony - nie mógł nie tylko grać, ale i trenować z Lechem do momentu wydania ostatecznego orzeczenia przez UEFA w związku z pozytywnym wynikiem testu antydopingowego. W listopadzie przyszła długo oczekiwana wiadomość o ośmiu miesiącach dyskwalifikacji, która kończyła się formalnie 14 grudnia. Już dwa dni później piłkarz wybiegł na murawę w lidze - z Radomiakiem (2:2) na wyjeździe.
- Jak to się robi? Tak, że się cały czas wierzy i wykonuje swoją pracę. To co wydarzyło się te osiem miesięcy temu było dla mnie wielkim szokiem. Ale po takim początkowym tąpnięciu i małej depresji, postanowiłem, że muszę zareagować. Wiedziałem, że prędzej czy później wrócę, więc stworzyłem sobie taką rutynę tygodniową. Trenowałem codziennie. No i wierzyłem, że kiedy tylko dostanę zielone światło na powrót, to będę w pełni gotowy. I tak się ostatecznie stało. Bo przecież trenowałem z drużyną może 10-11 razy po 7,5 miesiąca przerwy i dziś zagrałem w Ekstraklasie. Na boisku dobrze się czułem. Dobrze się czułem na boisku. Zrobiłem to, bo cały czas wierzę w to, że dużo w piłce jeszcze przede mną. Chcę pomóc mojej drużynie w osiągnięciu sukcesów. Chcę, żeby wiosna należała do nas - opowiada 32-letni zawodnik.
Przez niemal cały czas Bartek pracował we Włoszech. Wszystko po to, żeby być gotowym do powrotu. I tak faktycznie było. - Nie czułem różnicy na boisku. Przyznam, że sam byłem tym zaskoczony. Ale to jest potwierdzenie tego, że jeśli wierzysz, jeśli jesteś pozytywnie nastawiony, przygotowujesz się i masz cały czas jakieś marzenia przed sobą i cel, to musi się udać. Wiedziałem, że muszę wykonać potrójną pracę. Dziś zebrałem tego owoce - podkreśla. Od razu w pierwszym występie przebywał na murawie 90 minut. - Nie było tutaj żadnego planu nakreślonego z trenerem na mój występ. Dostałem zaufanie od niego, świadczy o tym pojawienie się w składzie od pierwszej minuty. Widocznie to co zobaczył na treningach, przekonało go. To wszystko schodzi jednak na dalszy plan, bo nie zdobyliśmy niestety trzech punktów - dodaje.
Lech prowadził 2:0, ale ostatecznie zremisował 2:2. Rywale wyrównali, grając z przewagą jednego zawodnika. Dlatego można stwierdzić, że ten powrót dla lechity był taki słodko-gorzki. Z jednej radość z tego, że znów zagrać, a z drugiej - strata punktów. - Z boiska uważam, że do czerwonej kartki spotkanie było pod naszą pełną kontrolą i nawet jak daliśmy pograć Radomiakowi, to nie zagrażał nam zbytnio. Ta kartka jednak dużo zmieniła, zbyt dużo. Jasne, gra w dziesięciu to wzmocnienie dla przeciwnika. Możemy jednak jako Lech Poznań lepiej grać w osłabieniu. Przeprowadziliśmy wtedy pół ataku, który zakończył się bramką, ale anulowaną ze względu na spalonego. Można było lepiej zaprezentować się. A my mocno cofnęliśmy się w pole karne i wtedy po kolejnych dośrodkowaniach powstaje zamieszanie i często czysty przypadek decyduje. Musimy zastanowić się, jak zarządziliśmy tymi ostatnimi minutami - analizuje Salamon.
Na koniec podsumowuje:
- Czułem, że wracam do środowiska naturalnego i odzyskuję to, co mi się należy, czyli świat piłkarski, boisko. Jestem bardzo szczęśliwy, że to wszystko jest już za mną. Teraz będę skupiał się na tym, żeby cieszyć się pracą. Wielu chłopaków marzy, żeby grać w piłkę. A my to robimy, kochamy to, stało się na dodatek naszą pracą.
Zapisz się do newslettera