Jak Pan wspomina finał Pucharu Polski pomiędzy Legią Warszawa a Lechem Poznań rozegrany w 1980 roku?
- Bardzo przyjemnie. Przed tamtym meczem nie było faworyta. Nam się ten mecz bardzo dobrze ułożył. Prowadziliśmy z Lechem 3:0 do przerwy. Sam do tego jakoś się przyczyniłem, bo strzeliłem drugiego gola, uderzając z rzutu wolnego z bodaj 30 metrów. Po przerwie dołożyliśmy dwie bramki. Spotkanie zakończyło się więc wysokim 5:0. To oznaczało naszą duża radość.
Dostrzega Pan jakieś podobieństwa między tamtym meczem, a tym który czeka nas teraz?
- Pozycja w tabeli była podobna, bo też właśnie przez Puchar Polski mogliśmy awansować do europejskich pucharów. Na pewno spotkania Legii z Lechem zawsze wywołują duże emocje. W tych spotkaniach jest zwykle dużo dramaturgii. Kibice obu zespołów nie darzą się sympatią, a piłkarze w takich pojedynkach wznoszą się na wyżyny swoich umiejętności. Myślę, że i teraz będzie podobnie.
W 1980 roku Legia rozgromiła Lecha, ale wobec zamieszek jakie miały wówczas miejsce w Częstochowie ten wynik chyba schodzi na dalszy plan.
- Do nas docierały wtedy szczątkowe informacje. Wszędzie było bardzo dużo milicji. W pierwszej połowie na trybunach było gorąco, w drugiej sytuacja już się uspokoiła. Moja żona wraz z dzieckiem była wtedy na stadionie, siedziała między kibicami Lecha i Legii. Butelki latały wtedy nad głowami. Gorąco było też na boisku. Pamiętam, że wchodzącego szczupakiem Rysia Szpakowskiego, trafił piłką Paweł Janas. Zrobił to na tyle niefortunnie, że piłkarz Lecha musiał opuścić boisko.
Cała rozmowa z Adamem Topolskim w LechTV.
Zapisz się do newslettera