Po raz ostatni w przerwie świąteczno-noworocznej wracamy wspomnieniami do minionych dwunastu miesięcy. Rok 2020 to nie tylko pandemia koronawirusa, ale również sporo emocji związanych z grą Lecha Poznań. Co zrozumiałe, wolimy przede wszystkim pamiętać głównie te dobre momenty. I na te "migawki" teraz zapraszamy.
W czterech rundach kwalifikacyjnych Ligi Europy Kolejorz aż trzy razy musiał grać na wyjeździe, na dodatek dwa razy z drużynami, które były rozstawione. Za każdym razem poradził sobie świetnie, a to co zrobił na Cyprze było wręcz imponujące. Rozbił bowiem Apollon różnicą pięciu goli i w ten sposób wyrównał klubowy rekord wysokości zwycięstwa na boisku przeciwnika w europejskich pucharach. I już choćby ta statystyka świadczy o tym, jaki to był wyczyn. Do przerwy było tylko 1:0 po świetnej akcji duetu Dani Ramirez i Pedto Tiba. Obaj były kołem zamachowym lechitów tego dnia. A po zmianie stron? Kiedy padła druga oraz trzecia bramka, to już - jak określali piłkarze - rozpoczęła się zabawa na całego. - Jednym słowem: masakra - podsumował Tymoteusz Puchacz.
Lech wyczerpany jesienną walką na trzech frontach przegrał wyraźnie na stadionie przy Bułgarskiej z Pogonią Szczecin, która z kolei w końcówce roku niesamowicie się rozpędziła. Poprzednio tak wysoko niebiesko-biali przegrali u siebie 16 lat temu, kiedy ograła ich w derbach Wielkopolski Amica Wronki. Miłe słowa w kierunku lechitów skierował trener gości Kosta Runjaic.
- Na pewno sposób, w jaki grał Lech w zeszłym sezonie był dla nas inspirujący. Pokazał swoją siłę w kwalifikacjach Ligi Europy. W grupie, która była mocna, też potrafili się pokazać i godnie reprezentowali Polskę. Poza tym zdobyli doświadczenie. Oglądałem ich wszystkie mecze i w wielu z nich brakuje detali. Wiem, że ludzie szybko oceniają i chcą wyciągać jakieś wnioski. Lech gra dobrą piłkę, ale chwilowo piłkarze są zmęczeni. Jeśli dalej będą tak grać to spokojnie wygrają jeszcze niejedno spotkanie - stwierdził.
Tutaj wybór był oczywisty. I nic dziwnego, że okoliczności awansu do fazy grupowej porównywano do tego, co działo się 12 lat wcześniej, kiedy lechici ogrywali Austrię Wiedeń w starciu, którego "w Poznaniu nie zapomnie nikt". I podobnie będzie z wydarzeniami z Belgii, gdzie do przerwy było spokojne prowadzenie 2:0, a w drugich czteedziestu pięciu minutach rozpoczęła się jazda na całego. Filip Bednarek obronił rzut karny, potem rywale wbili kontaktowego gola, nacierali, Lubomir Šatka dostał czerwoną kartkę, w poznańskim polu karnym kotłowało się, ale wicemistrzowie Polski wyszli z tego obronną ręką i po powrocie do Poznania mogli świętować ze swoimi kibicami.
Biorąc pod uwagę rok kalendarzowy i grę we wszystkich rozgrywkach, to Szwed nie ma sobie równych. Zdobył piętnaście bramek, a trzeba pamiętać, że przecież do poznańskiej drużyny dołączył dopiero od sezonu 2020/21. Nie przeszkodziło mu to jednak być na czele klasyfikacji za minione dwanaście miesięcy. Wyprzedził o dwa trafienia Christiana Gytkjaera, który z kolei grał tylko wiosną przy Bułgarskiej, a także Daniego Ramireza, który bez wątpienia pierwszy rok w stolicy Wielkopolski może zaliczyć do udanych.
Tutaj wybór padł na dwa trafienia. Dlaczego? Żeby zadowolić dwie grupy kibiców - tych, którzy zachwycają się kapitalnymi strzałami z dystansu, a także tych, którzy cenią finezyjne rozgranie i wykończenie akcji w polu karnym. W tym pierwszym przypadku kapitalnie "przedstawił się" ekstraklasie Jakub Moder - przeciwko Rakowowi Częstochowa (3:0) wszedł z ławki rezerwowych i strzelił swojego pierwszego przy Bułgarskiej, co oznaczało spełnienie jednego z marzeń.
Z kolei Portugalczyk w niesamowity sposób wykończył piękną kombinację pieczętującą rozgromienie Apollonu Limassol (5:0). Najpierw było "poklepanie" w środku pola, potem podanie piętką Niki Kacharavy i w końcu kunszt Pedro, który zwodem położył bramkarza, potem obrońcą i kopnął spokojnie do siatki.
Wspominaliśmy już o dwójkowej akcji hiszpańsko-portugalskiej. I właśnie podanie, jakie Dani zaprezentował w końcówce pierwszej połowy to najładniejsza asysta 2020 roku. "Podcinka" ponad obrońcami sprzed pola karnego do wbiegającego z drugiej linii Tiby - palce lizać! Było oczywiście jeszcze kilka ładnych podań otwierających drogę do bramki, ale tutaj pokazany został wyjątkowy kunszt techniczny.
Wynik 2:0 w Belgii, jedenastka dla rywali, do piłki podchodzi Mamadou Fall, ale lepszy od niego jest bramkarz Kolejorza. Wybraliśmy tę interwencję z dwóch powodów. Po pierwsze, golkiperzy mają małe szanse przy rzutach karnych, a po drugie - to był niesamowicie ważny, wręcz kluczowy moment kwalifikacji do Ligi Europy.
Początek grudniowego meczu, pierwsze dośrodkowanie, kapitan Lecha Poznań próbuje wybić piłkę poza boisko. Ale trafia tak pechowo w piłkę, że ta dostaje dziwnej rotacji i ocierając się o słupek wpada do siatki. Gol samobójczy, który był wstępem do najsłabszego występu Kolejorza w minionym roku.
Tutaj bez dwóch zdań całe kwalifikacje były zachwycające, a moment, w którym sędzia zakończył mecz wyjazdowy z Charleroi - najważniejszy i wręcz magiczny. Bo wtedy po pięciu latach Lech wrócił do fazy grupowej Ligi Europy i do dziś w pamięci wszystkich są niesamowite obrazki z murawy, potem szatni, a także spod stadionu przy Bułgarskiej, gdzie czekali w nocy kibice, żeby świętować razem z piłkarzami.
Lech cierpiał w końcówce roku, kiedy większość piłkarzy miała w nogach ponad 20 meczów (rekordziści ponad 30!), a pamiętając przy tym, że letnia przerwa między sezonami była bardzo krótka, to znacznie, znacznie więcej. I to musiało się odbić na formie zespołu. Po zakończeniu fazy grupowej Ligi Europy wszyscy liczyli na to, że lechici solidnie zapunktują w PKO Ekstraklasie. Niestety, był zaledwie jeden punkt w trzech ostatnich meczach. Oprócz wyjazdowego remisu ze Stalą Mielec (1:1), przyszły bowiem porażki przy Bułgarskiej z Pogonią Szczecin (0:4) oraz Wisłą Kraków (0:1).
Zapisz się do newslettera