Karierę rozpoczął w połowie lat 60. Późno, bo dopiero będąc w szóstej klasie szkoły podstawowej, dał się namówić na treningi z juniorami. Miał wtedy 13 lat. Wszystko to rozpoczęło się w Orzepowicach, gdzie Piotr urodził się i mieszkał przez pierwsze lata swojego życia. Miejscowy klub LZS nie był idealnym miejscem do szlifowania swoich umiejętności piłkarskich. Szkolenie młodzieży nie stało na wysokim poziomie, a świadczy o tym chociażby fakt, że nie istniał nawet ścisły podział na grupy wiekowe.
Piłka na poważnie
Gdy po dwóch latach skończył szkołę podstawową, rozpoczął edukację w liceum w Rybniku. Zakończył w tym czasie również przygodę z LSZ Orzepowice, bo przekonał się, że naprawdę może coś z niego być, skoro tak dobrze wypadał na tle niejednego starszego gracza.
- W trakcie wakacji, gdy nigdzie nie wyjeżdżałem, poszedłem na trening ROW Rybnik, klubu znacznie bardziej poukładanego - wspomina 57-letni Piotr Mowlik - Zatem poważne treningi rozpocząłem dopiero w wieku 15 lat.
Dziś to nie do pomyślenia, by w takim wieku dopiero stawiać pierwsze kroki piłkarskie! Uczył się szybciej niż rówieśnicy. Skrzydeł dodawało mu również, że był zauważalny dla szkoleniowców. Bardzo szybko nadrobił wszystko to, czego mógł się nauczyć przez lata wczesnej młodości. W ROW po niedługim czasie trafił do pierwszej drużyny.
- Był to dla mnie wielki sukces - uważa Mowlik. - Zacząłem zarabiać na własne życie i wtedy futbol stał się dla mnie czymś, na czym moje życie się opierało. Ale to nie było takie łatwe. Dziś juniorów stopniowo i płynnie adoptuje się do dorosłych drużyn, wtedy tak nie było. Przechodziło się do seniorów i człowiek czuł się, jakby zderzył się z kulą lodową.
Po czterech latach uczęszczania do liceum w Rybniku, trafił do raciborskiej Unii. W dziwnych okolicznościach. Bardzo dziwnych, bo gdy ROW wchodził do pierwszej ligi, oddano go do drugoligowej Unii bez żadnej konsultacji z samym zainteresowanym. Po prostu prezes powiedział mu, że od następnego tygodnia będzie piłkarzem w Raciborzu. Ale przygoda ta nie trwała długo, bo po jednej rundzie miał wrócić do Rybnika.
Skończyła się piłkarska jesień. Na początku 1971 roku został wezwany do sztabu wojskowego. Widział, że chodzi o zasadniczą służbę wojskową, ale nie przypuszczał, że będzie tam czekał na mnie bilet do jednostki, którą opiekowała się...
Legia Warszawa!
Wylądował w stolicy.
- Bardzo się ucieszyłem z obrotu sytuacji.
Początkowo włączony został do kadry drugiej drużyny. Nie da się ukryć, że dla piłkarzy w latach 70. to było świetne rozwiązanie. Nie jeden o tym marzył. Mógł w dużo przystępniejszych okolicznościach odbyć służbę wojskową. Legia miała bardzo wielu utalentowanych i klasowych zawodników, ale udało mu się wyróżnić spośród tego grona. Dlatego po skończeniu służby zadecydował, że pozostanie w Warszawie. Pewne miejsce w składzie miał w sumie przez aż pięć sezonów. Przełomowym momentem był mecz Pucharu UEFA w Bukareszcie przeciwko Rapidowi w październiku 1971, kiedy w 30. minucie spotkania zmienił Jana Tomaszewskiego. Po zaledwie pół godziny gry było już 3:0 dla gospodarzy!
- Skończyło się 4:0, a to był mój debiut, który uważam za udany - wyznaje Piotr Mowlik. - Spodziewałem się, że cały mecz przesiedzę na ławce. Wielkim zaskoczeniem było dla mnie, że wszedłem na boisko, ale dlatego właśnie uniknąłem tej ogromnej tremy, która przeszkadza zawodnikom w takich momentach.
Później wchodził coraz częściej i jego kariera rozpoczęła się na poważnie. W końcu przebił się do pierwszej jedenastki.
- Muszę przyznać, że dzięki Legii moja kariera się ukształtowała i poszła w dobrym kierunku - mówi Mowlik. - Jednak później zrezygnowano tam ze mnie i podczas meczów pomiędzy tymi klubami czułem, że mam coś do udowodnienia warszawiakom. Bardzo spinałem się na te spotkania. Miałem potrzebę udowodnienia, że zbyt szybko ze mnie zrezygnowali. Później napsułem legionistom trochę krwi.
Na skraju przepaści
W latach 70. Legia była najlepiej zorganizowanym klubem w Polsce. Lech wręcz przeciwnie - dopiero budowanym. W sensie przenośnym i dosłownym, bo właśnie powstawał stadion i ośrodki klubowe przy ulicy Bułgarskiej.
- To nic. Po przyjeździe do Poznania zobaczyłem świetnych kibiców. Już wówczas Lech miał tak wiernych sympatyków, jak mało który klub.
Skąd tutaj w ogóle wziął się Lech? Mowlik w barwach Legii zaczął w polskiej piłce coś więcej znaczyć. Był powoływany do reprezentacji Polski, uznany za jednego z najlepszych polskich golkiperów. Po olimpiadzie w Montrealu w 1976 roku złapał poważną kontuzję kolana.
- Nie zdawałem sobie na początku sprawy z powagi sytuacji. Po czasie okazało się, że zerwałem więzadło krzyżowe!
Dziś takie urazy leczy się w pół roku, ale wtedy medycyna nie była na takim poziomie, jak obecnie. Lekarz powiedział Piotrowi, że dalsza kariera jest przekreślona. Miał 25 lat...
- Nie po to tyle lat trenowałem, by w takim wieku zakończyć przygodę z futbolem i wyrzec się tego - bądź co bądź - wygodniejszego życia od wiedzionego przez zwykłego śmiertelnika. Powiedziałem sobie: Nie!
Jakiś czas po operacji powoli dochodził do siebie. Zaczął trenować. Odczuwał to dotkliwie, bo kolano puchło i mocno bolało, ale powiedział sobie, że nie skończy kariery - kropka.
- Legia jednak mnie już nie chciała.
W 1977 roku, kiedy Piotr Mowlik mógł już praktycznie normalnie trenować, Lecha prowadził Jerzy Kopa. Klub wchodził na drogę największych sukcesów w historii. Budowano tam solidny zespół. Sprowadzono znaczących zawodników - Justka, Guta, Kasalika, czy Szewczyka. Wśród nich Piotra Mowlika. Wiązało się to z dużym ryzykiem dla klubu, ale z perspektywy czasu widać, że takie ryzyko może się bardzo opłacić.
Pierwsze trofea Lecha
W pierwszym sezonie występów Mowlika, Lech zajął miejsce na podium ekstraklasy. Przypomnę krótko, że w 1972 roku zakończyła się dekada tułaczki Kolejorza" po drugiej i trzeciej lidze. W sezonie 1977/78 po raz pierwszy niebiesko-biali nie bronili się ostatkami sił przed ponownym spadkiem.
W sześciu sezonach w barwach klubu ze stolicy Wielkopolski Piotr Mowlik wystąpił w sumie aż w 171 meczach - o trzy więcej niż w Legii. Brał udział w najważniejszych momentach w historii Lecha Poznań. W 1978 roku zagrał przeciwko Duisburgowi w Pucharze UEFA. To był debiut Kolejorza" w europejskich pucharach.
- Zapłaciliśmy frycowe. Straciliśmy w dwumeczu aż 10 goli. Nie mieliśmy obycia na międzynarodowej arenie, wystarczającego przygotowania do występów na tym poziomie i szczęścia, bo trafiliśmy na prawdziwego potentata. Ale zaznaczyliśmy swoja obecność i przede wszystkim - zebraliśmy cenne doświadczenia.
W 1980 roku Lech przegrał w pamiętnym finale Pucharu Polski z Legią Warszawa 0:5 w Częstochowie. Mecz zapamiętany został przez kibiców i obserwatorów zwłaszcza ze względu na wielkie zamieszki w mieście, ale przez Piotra Mowlika, który wówczas bronił - prawie nie zapamiętany, z zupełnie innych powodów. O tym opowiemy w jednym z najbliższych odcinków z serii Wspomnienie Meczu". Porażka ta nie przeszkodziła jednak poznańskiemu bramkarzowi w zdobyciu Złotych Butów" redakcji Sportu" dla najlepszego polskiego piłkarza 1980 roku. Natomiast za przegrany Puchar Polski zrewanżował się kibicom dwa lata później.
W 1982 roku Lech zdobył pierwsze ważne trofeum w swojej historii - Puchar Polski, po pokonaniu w finale Pogoń Szczecin.
- Nie dane mi było tego świętować, bo zaraz musiałem spakować walizkę i wyjechać do Francji na zgrupowanie kadry przed mundialem 1982 w Hiszpanii - uśmiecha się Mowlik. - Ten wyjazd był dla mnie ogromnym sukcesem.
Z Lechem zdobył jeszcze pierwsze mistrzostwo Polski - 1983. Po tym sezonie zakończył krajową karierę i wyjechał do Stanów Zjednoczonych, a jego miejsce w bramce zajął Zbigniew Pleśnierowicz - dziś trener bramkarzy Lecha.
W Pittsburgh Spirit grał przez cztery lata i był jednym z trzech najlepszych golkiperów całej ligi. - Z zespołem doszliśmy nawet raz do półfinału mistrzostw kra
Zapisz się do newslettera