- Wyścig o mistrzostwo będzie trwał do samego końca i będzie to bardzo pasjonująca walka. Nie pamiętam tak ciekawego sezonu - mówi kapitan Kolejorza, Łukasz Trałka.
Poznaniacy w niedzielę wygrali z Bruk-Bet Termaliką 3:0. To była jedna z nielicznych wizyt lechitów w miejscu, które jest niedaleko rodzinnych stron 32-letniego zawodnika. - Długo w ekstraklasie nie było klubu z tego regionu Polski, dlatego zawsze, gdy tutaj gramy na trybunach pojawia się moja rodzina. To miłe, gdy możemy się zobaczyć i przywitać. A szczególnie fajnie, gdy możemy to zrobić po wygranym spotkaniu - mówi pomocnik Lecha, który w tym meczu był blisko zdobycia bramki. Ta ostatecznie została zaliczona jako trafienie samobójcze. - Nie dotknąłem nawet tej piłki. Od razu uspokoiłem kolegów, że to nie mój gol. Spokojnie, jeszcze strzelę w tym sezonie - dodaje.
Zwycięstwo w Niecieczy nie przyszło jednak lechitom łatwo. Przede wszystkim ze względu na wydarzenia z mijającego tygodnia. We wtorek Kolejorz po raz trzeci z rzędu przegrał finał Pucharu Polski. - Nie jest łatwo zapomnieć o tym. Tylko my wiemy, co przeżyliśmy po tym meczu. To są dla nas trudne chwile. Staramy się jednak zostawić je z boku. Mamy jeszcze mnóstwo do ugrania, bo walczymy przecież o mistrzostwo. Szczególnie to pierwsze spotkanie po finale było tak istotne. Musieliśmy je wygrać, żeby walory mentalne poszły w górę - podkreśla kapitan Lecha.
Jego zdaniem to właśnie kwestia podbudowania zespołu po ostatniej porażce była w tym momencie najważniejsza. Ma też ona olbrzymi wpływ na dalszą część sezonu, do którego zakończenia pozostało zaledwie pięć kolejek. - Musieliśmy udowodnić coś nie tylko kibicom, ale też sobie. Graliśmy cały sezon dobrze, zdobyliśmy wiele punktów, strzeliliśmy sporo goli i straciliśmy ich najmniej w lidze. Nie możemy teraz płakać po przegranym finale. Oczywiście ten nas boli i zostanie w naszych głowach jeszcze na jakiś czas, ale wciąż walczymy o mistrzostwo. Mamy jeszcze dużo do wygrania. Jeszcze przyjdzie czas na to, żeby przegryźć tę porażkę - mówi Trałka. - A teraz wszystkie ręce na pokład i walczymy - kończy.
Zapisz się do newslettera