Reprezentacja Słowacji w czwartkowy wieczór awansowała na mistrzostwa Europy po pokonaniu w Belfaście Irlandii Północnej 2:1. W barwach naszych południowych sąsiadów świetny mecz rozegrał Lubomír Šatka. - Już nie mogę doczekać się spotkania z Polakami na otwarcie Euro. Na pewno w naszej szatni będzie dużo docinek i żartów, już zresztą były przed wyjazdem na to zgrupowanie - mówi z uśmiechem obrońca Lecha Poznań.
Słowacy w barażach rozegrali dwa bardzo dramatyczne starcia. Miesiąc temu wyeliminowali Irlandię po bezbramkowym remisie i lepiej egzekwowanych rzutach karnych. W czwartek na Windsor Park w Belfaście musieli jeszcze ograć Irlandię Północną. I zrobili to, choć emocje były spore, bo do wyłonienia zwycięzcy potrzebna była dogrywka. W niej Michal Ďuriš wbił zwycięskiego gola na 2:1. - To był bardzo ciężki mecz. Irlandczycy stosowali proste środki, grali długimi podaniami bezpośrednio w nasze pole karne, musieliśmy być cały czas bardzo czujni. To była niesamowita bitwa, stoczyliśmy wiele pojedynków w powietrzu. Długo prowadziliśmy, ale jedno nasze pechowe zagranie i gospodarzom udało się wyrównać po bramce samobójczej. W dogrywce jednak poczekaliśmy na tę jedyną szansę i ostatecznie ograliśmy przeciwnika - relacjonuje Lubo, którego złapaliśmy w czwartkowy wieczór po treningu Słowaków. Wciąż bowiem trwa zgrupowanie.
Na świętowanie z tego powodu właściwie nie było czasu. - Tylko w szatni zaraz po końcowym gwizdku sędziego było trochę zabawy. A potem już czuliśmy zmęczenie 120-minutową rywalizacją, więc w drodze powrotnej w samolocie wszyscy poszli spać. Zresztą podróż trochę trwała, bo dopiero o 7 rano dotarliśmy do hotelu. Piątek to był dzień poświęcony relaksowi i odnowie, mieliśmy też kolejne testy na koronawirusa oraz trening regeneracyjny, bo za chwilę czekają nas kolejne mecze. Dziś wieczorem jest trochę luzu, więc możemy usiądziemy całą grupą i trochę pogadamy o tym, co za nami - uśmiecha się Šatka i dodaje: - Na pewno jednak można powiedzieć, że jest to fajna sprawa, że drugi raz z rzędu jedziemy na mistrzostwa Europy.
W 2016 roku we Francji Sokoły, bo taki jest przydomek słowackiej kadry, były w 1/8 finału. Wcześniej pięć razy nie zdołali się zakwalifikować do turnieju finałowego, a przedtem grali jako Czechosłowacja. Na mundialu byli raz - w 2010 roku w Republice Południowej Afryki i wówczas także polegli w boju o ćwierćfinał.
Lechita w czwartek rozegrał swój dziewiąty mecz w narodowych barwach, ale pierwszy od nieco ponad roku, kiedy wystąpił przeciwko Paragwajowi (1:1) w towarzyskim boju. Teraz wskoczył niespodziewanie do jedenastki na najważniejsze dla Słowaków spotkanie ostatnich lat. Postawił na niego nowy selekcjoner, Štefan Tarkovič. - Poprzedni [Pavel Hapal - przyp. red.] widział mnie na prawej stronie defensywy. Teraz przejął drużynę nowy trener i od początku zgrupowania czułem, że mogę dostać szansę. A przekonałem się o tym w dniu meczu, kiedy zostałem zaproszony na rozmowę i szkoleniowiec przekazał mi, że wychodzę od pierwszej minuty. Ucieszyłem się, ale i poczułem odpowiedzialność. Myślę jednak, że razem z kolegami stanąłem na wysokości zadania - opowiada obrońca Kolejorza, który zostaje oczywiście w kadrze, bo teraz jego drużynę czekają dwa starcia z Lidze Narodów: w niedzielę o godzinie 15 podejmować będą w Trnavie Szkotów, którzy również w czwartek wywalczyli awans na do Euro, a w środę czeka ich wyjazd do Czechów. A to zawsze prestiżowe rywalizacje.
Lechita może już jednak także troszkę wybiec w przyszłość, bo Słowacy na Euro trafili na… Polaków. Co więcej, obie ekipy zmierzą się już na początek rywalizacji w grupie. - Już nie mogę doczekać się spotkania z Polakami. Na pewno w naszej szatni będzie dużo docinek i żartów, już zresztą były przed wyjazdem na to zgrupowanie. Byłem pewny, że awansujemy, więc już licytowaliśmy się kto wygra na mistrzostwach - mówi z uśmiechem Šatka, który lubi w tym temacie przekomarzać się z Jakubem Moderem, ale też Kamilem Jóźwiakiem, z którym cały czas jest w kontakcie, mimo że „Józiu” jest już piłkarzem Derby County.
Zapisz się do newslettera