Dziś młodszemu pokoleniu piłkarskich kibiców bardziej kojarzy się jako trener krążący między pierwszą i drugą ligą, poszukujący zawodowej stabilizacji i pragnący znów sportowych sukcesów.
Jest człowiekiem wielce ambitnym i w pełni oddanym futbolowi. Z pewnością gdyby jako szkoleniowiec powtórzył swoje osiągnięcia z piłkarskiej kariery, byłbym dziś jednym z najbardziej rozchwytywanych polskich trenerów i niechybnie znów zawitałby do Kolejorza, z którego to starował do wielkiej kariery.
A wszystko zaczęło się w maleńkiej Cedyni, mającej swoje poczesne miejsce w historii naszego kraju z racji zwycięskiej bitwy księcia Mieszka I i jego brata Czcibora nad wojskami niemieckiego margrabiego Hodona w czerwcu 972 roku. Niespełna tysiąc lat później – 18 sierpnia 1961 w tym historycznym grodzie przybył na świat Czesław Jakołcewicz, by po 11 latach rozpocząć w miejscowym klubie Czcibór swoją piłkarską przygodę.
Sprawnym fizycznie chłopakiem i już zawodnikiem juniorskiej reprezentacji Polski wkrótce zainteresowała się szczecińska Arkonia, dla której grał w juniorach w latach 1976-78. W tamtym okresie drugą po Pogoni siłą piłkarską Szczecina stała się Stal Stocznia i tam właśnie od jesieni 1978, już w II lidze, kontynuował karierę uzdolniony młodzian. Naturalnym wydawało się, że po udanych występach w stoczniowym klubie Jakołcewicz trafi wkrótce do pierwszoligowej Pogoni, ale bardziej operatywni okazali się działacze Kolejorza i wychowanek Czcibora zawitał w czerwcu 1983 ostatecznie do Poznania. Choć bliski jego pozyskania był też GKS Katowice z wszechwładnym Marianem Dziurowiczem, mającym nawet podpisaną już z Jakołcewiczem wstępną umowę, od której ostatecznie sam zawodnik odstąpił.
W stolicy Wielkopolski świętowano wówczas pierwsze Mistrzostwo Polski i przygotowywano się do startu w PEMK z Athletic Bilbao. Poznańskim kibicom wydawało się, że transfer mało znanego gracza jest tylko zwiększeniem rywalizacji w i tak silnej kadrze Lecha, a on sam jest bez większych szans na występy w pierwszej jedenastce. Ale trener Wojciech Łazarek doskonale wiedział, po co ściąga Czesia i ten już w meczu o Superpuchar Polski z Lechią Gdańsk zagrał pełne 90 minut, na dobre wskakując do pierwszego składu. Warto podkreślić, że w całym sezonie 1983/84, tak udanym dla Lecha, Jakołcewicz nie wystąpił tylko w 2 z 39 spotkań - po jednym w lidze i w PP. Lepsi w tym względzie byli tylko bramkarz Zbigniew Pleśnierowicz, kapitan zespołu Krzysztof Pawlak oraz dwójka napastników - Mariusz Niewiadomski i Mirosław Okoński rozgrywający komplet meczów. Początek kariery miał wprost wymarzony.
Świetna jego gra oraz znakomite wyniki drużyny (wywalczony dublet, czyli Mistrzostwo i Puchar Polski) zaprowadziły Jakołcewicza do kadry narodowej jako siedemnastego w dziejach Lecha piłkarza. Debiutował 11 stycznia 1984 w dalekich Indiach w wygranym 2:1 spotkaniu z gospodarzami w ramach Pucharu Nehru, a ostatni – 15 swój występ w narodowych barwach zaliczył 14 sierpnia 1991 już jako gracz Fenerbahce Stambuł na stadionie przy Bułgarskiej w koszmarnie wysoko przegranym 1:5 meczu z Francją.
Dużym przeżyciem dla niego był też debiut w europejskich pucharach i znakomity występ przeciw mistrzowi Hiszpanii – Athletic Bilbao, pewnie wygrany 2:0. Tych pucharowych gier zaliczył w Kolejorzu w sumie 14, co plasuje go na trzecim miejscu po Damianie Łukasiku i Marku Rzepce. Równie wiele grał w niebiesko-białych barwach w Pucharze Lata, zaliczając w jego czterech edycjach najwięcej w historii klubu spotkań, bo aż 21, dwukrotnie wywalczając z Lechem grupową premię. Kolejne 3 mecze zagrał w Superpucharze Polski, raz wywalczając to trofeum, i 23 w Pucharze Polski, w tym w dwóch zwycięskich finałach. Te fakty muszą wskazywać, że i w ekstraklasie grał bardzo dużo.
W sumie dla Lecha zaliczył 200 spotkań pierwszoligowych (później jeszcze 54 w barwach Warty), zamykając ogólną ilość oficjalnych występów w Kolejorzu liczbą 261. W meczach tych zdobył 24 bramki, z czego 16 w lidze, 2 w Pucharze Lata oraz po 3 w PEMK i PP. Śrubowałby pewnie kolejne rekordy, ale późną jesienią 1990 nadeszła ciekawa propozycja ze Stambułu, z której skwapliwie skorzystał. W tureckim Fenerbahce rozegrał 17 spotkań, strzelając 3 gole, a za klubowego kolegę miał tam m.in. sławnego niemieckiego bramkarza Haralda Schumachera. Z kolei jego trenerem w tureckim klubie był uznany holenderski szkoleniowiec – Guus Hiddink.
Kolejny sezon spędził już na Półwyspie Jutlandzkim, reprezentując w 7 spotkaniach ligowych OB Odense, klub dobrze znany mu z potyczek w Pucharze Lata jeszcze z czasów gry w Lechu. Po dość krótkiej przygodzie z piłką zagraniczną wrócił do kraju, za namową kolejowych działaczy, meldując się oczywiście na Bułgarskiej. Spotkał go wielki zawód, bo jedynym ligowym występem w sezonie 1992/93 z Olimpią (6:1) zapewnił sobie wprawdzie już trzeci krajowy triumf, ale nie tego oczekiwał.
Chciał grać, bo nie czuł się gorszy od innych. Ówczesny trener Henryk Apostel nie widział jednak rutyniarza w składzie odmłodzonej drużyny, podobnie jak i innych zasłużonych niegdyś futbolistów Kolejorza – Michała Gębury, Mirosława Okońskiego i Mariusza Niewiadomskiego. Dwaj pierwsi zawitali więc do Olimpii, a on z „Maradoną” przeszedł podobną drogę – poprzez drugoligowy Sokół Pniewy (1993) trafił do poznańskiej Warty, z którą powrócił do ekstraklasy.
W zielonych barwach występował do 1995 i po epizodzie z Chrobrym Głogów (1996), dalej przez kolejne 3 sezony do 1999 roku. Już wówczas miał szkoleniowe ambicje, był asystentem kolejnych trenerów w Warcie – Niewiadomskiego, Partyńskiego i Szuby, ale samodzielną pracę rozpoczął dopiero w 2000 w Huraganie Pobiedziska, łącząc ją z boiskowymi występami. Mimo osiąganych tam sukcesów i wywalczonego awansu do III ligi zrezygnował z pracy, gdy nadeszła oferta z Lecha, bo Kolejorzowi się nie odmawia.
Początkowo był asystentem kolejnych szkoleniowców – Topolskiego i Baniaka, ale po dymisji tego ostatniego (za jego kadencji brany był nawet pod uwagę do gry w ligowym zespole!) przez siedem spotkań w lidze i jedno w PP samodzielnie prowadził drużynę. Uczynił to jako dwudziesty w dziejach Kolejorza piłkarz, który później został w nim pierwszym trenerem. Wówczas Czechu Jakołcewicz został zastąpiony na stanowisku szkoleniowca przez Czecha – Bohumila Panika, pozostając u niego asystentem. Jak śmiano się powszechnie, zapanowała wtedy w Poznaniu moda na różnej maści Czechów, bo po Jakołcewiczu i Paniku, nastał na krótko Czech rodem z Ostrawy – Libor Pala, zastąpiony wkrótce przez kolejnego Czesia – Michniewicza.
Tymczasem Jakołcewicz już na dobre rozstał się z boiskiem, w całości poświęcając się trenerskiej profesji. W 2003 roku trafił do Włocławka do trzecioligowego Kujawiaka, wprowadzając go po roku do II ligi. Dwa sezony pracował w Unii Janikowo, bezskutecznie walcząc z nią w barażach o II ligę. W kolejnym sezonie jednak na zapleczu ekstraklasy pojawił się jako trener beniaminka – ŁKS-u Łomża. Skuteczną jego pracę rychło zauważono w Płocku, ściągając go w trybie nagłym w kwietniu 2007 do Wisły w celu ratowania zagrożonego bytu w ekstraklasie. Mimo niepowodzenia Jakołcewicz zyskał opinię trenera o ciekawych metodach pracy, co pozwoliło mu zachować posadę także w II lidze z wyraźnie postawionym zadaniem powrotu do pierwszoligowego grona.
Po 16 ligowych kolejkach niecierpliwi włodarze płockiego klubu zrezygnowali z usług Jakołcewicza, pomimo wysokiej pozycji w drugoligowej tabeli. Później były jeszcze przymiarki do powrotu do Łomży, ostatecznie nie doprowadzone do finalizacji. Dziś ambity trener pozostaje bez pracy, z pewnością niedługo, bo jego futbolowe doświadczenie i nabyte umiejętności szkoleniowe predysponują go do pracy z najlepszymi. Wśród rozmaitych jego zawodowych marzeń jest jedno szczególne. Czy trudno zgadnąć jakie?
Jan Rędzioch
* tekst opublikowany w programie meczowym "Heeej Lech" z informacjami aktualnymi na moment publikacji artykułu.
Zapisz się do newslettera