Rola bramkarza jest kluczowa. Bywa on przywódcą drużyny, jego interwencje decydują o korzystnym wyniku. Po latach najlepiej pamiętamy bramkostrzelnych napastników i golkiperów.
W potocznej opinii Lech zawsze słynął ze znakomitych bramkarzy, choć dziś ma widoczne kłopoty z doborem „numeru 1”. Te pochlebny oceny bramkarzy czasem były jednak nieco przesadzone, nawet sami byli futboliści Kolejorza narzekali na swych niektórych kolegów z bramki. Np. w okresie powojennym, zdaniem słynnych piłkarzy Lecha: Sobkowiaka, Tarki, Anioły czy Słomy, właśnie brak klasowego golkipera uniemożliwił skuteczną walkę o mistrzowski tytuł. Koleżeńskości i ambicji oczywiście im nie brakowało, tylko nieco większych umiejętności. Upływ czasu pozwala zapomnieć niedostatki strażnika bramki, wpuszczone przez niego gole. W pamięci pozostają tylko te wybitne interwencje, obronione rzuty karne, efektowne parady i wygrane pojedynki z napastnikami. Być może największe znaczenie dla kibiców ma przywiązanie do barw klubowych.
W pierwszy latach działalności Kolejorza, jeszcze funkcjonującego pod pierwszą nazwą Lutnia Dębiec, nie było jednego stałego bramkarza. Bronienie było swoistą karą, bo każdy chciał zdobywać bramki. Nic więc dziwnego, że najczęściej stawał na bramce, dla dobrego przykładu, pierwszy prezes klubu Jan Nowak.
Pierwszym golkiperem z prawdziwego zdarzenia był Franciszek Nowicki, członek ważnej w dziejach klubu familii Nowickich. Zasłynął on też z pierwszego niewykorzystanego rzutu karnego. Rzecz działa się 26 września 1926 r. przy boisku na Grzybowej w meczu klasy C z Polonią z Głównej decydującym o awansie do finału rozgrywek. Do przerwy drużyna TS Liga-Dębiec, bo tak nazywał się wówczas już kolejowy klub, prowadziła wyraźnie 4:0 i wydawało się być już po meczu. Nieszczęście zaczęło się ok. 50. minuty od przestrzelonej „jedenastki” przez Nowickiego właśnie. Ligowcy wzajemnie obwiniali się za kolejne niepowodzenia, wdarła się w ich szeregi nerwowość i przegrali ostatecznie mecz 4:5, kończąc go w dodatku w ośmioosobowym składzie.
W kolejnym sezonie poza Nowickim pojawiał się w bramce Jan Blumreder, który nieraz występował też w roli skutecznego napastnika. On pozostawał pierwszym bramkarzem do 1931 r. Po awansie do klasy A już w KPW bronił Stefan Kwiatkowski, niekiedy zastępowany przez Franciszka Woźniczaka, także grywającego nierzadko w polu. W kolejnym roku do rywalizacji o bluzę z numerem 1 dołączył Henryk Jarecki, na zawsze wierny kolejowej drużynie. W czasie wojny był aktywnym uczestnikiem nielegalnych mistrzostw Poznania w barwach Dębca i czynnym konspiratorem. W 1943 r. został aresztowany i rozstrzelany przez hitlerowców. We wspomnieniach kolegów jawił się jako znakomity bramkarz i kandydat na pierwszoligowca, rzecz jasna w barwach KPW.
Dość interesujące wydarzenia miały miejsce w sezonie 1936/37. Pół roku wcześniej przybył do Poznania Węgier Laszlo Marcai, zwany potocznie Władysławem Markiem, by grać w KPW w piłkę ręczną. Okazało się, że przybysz z Budapesztu był również niezłym futbolistą i został grającym trenerem zespołu piłkarskiego. Częściej stawał na bramce, ale zaliczył też występy jako napastnik; strzelił nawet dwa gole w wygranym 5:4 spotkaniu z Ostrovią. Tuż przed wybuchem wojny trafił na 3 pierwszoligowe mecze do stołecznej Polonii, a do ojczyzny powrócił w 1948 r. i ponoć aktywnie uczestniczył w Węgierskim Powstaniu w październiku 1956 r.
Znakomicie w 1937 r. radzili sobie juniorzy KPW, którzy dotarli do półfinału mistrzostw Polski i odpadli po heroicznej walce z późniejszym mistrzem – Wisłą Kraków. W tej ekipie wyróżniali się bramkarze Wawrzyniak i Ratajak, którzy jednak nigdy już nie zdołali zaistnieć w seniorskiej piłce, a główną tego przyczyną była hitlerowska okupacja. W sezonie poprzedzającym wybuch wojny trafił do KPW z poznańskiej Pogoni urodzony w Berlinie Konrad Tomiak (na zdjęciu). W Kolejorzu pozostał aż do 1951 r. i zapisał się w jego dziejach z kilku powodów. Był obok Stanisława Atlasińskiego, Mieczysława Tarki, Edmunda Białasa i Stefana Preji jedynym przedwojennym graczem KPW, który wystąpił w reaktywowanym KKS także w ekstraklasie.
W historii Lecha jest też najstarszym ligowym bramkarzem, a w swym ostatnim występie liczył sobie prawie 36 lat. Był nie tylko futbolistą, lecz także znakomitym bramkarzem w piłce ręcznej z mistrzowskimi tytułami w 1936, 1938 i 1946 r., także reprezentantem Polski, a jeszcze przed wojną w barwach Sokoła uprawiał boks. Po wojnie rywalizował z Henrykiem Skromnym o miejsce w zespole. Skromny z kolei został pierwszym bramkarzem – wychowankiem Kolejorza, który zagrał w reprezentacji Polski. Ten golkiper, zwany „Guciem”, wyróżniał się niezwykłą zwinnością, gibkością i ogólną sprawnością fizyczną, nic więc dziwnego, że wkrótce zaistniał w drużynach uważanych za mocarzy ówczesnej polskiej piłki – w Legii i Polonii Bytom, a także w reprezentacji narodowej. Do Lecha, którego zawsze miał w sercu, wrócił na koniec kariery w 1957 r. Ligowym bramkarzem był też w latach 70. jego syn Marek, grający jednak dla bytomskiej Polonii.
Po odejściu Skromnego do stolicy w meczach o ekstraklasę w 1947 r. na bramce stawali, poza Tomiakiem, wychowanek krakowskiej Wisły Mieczysław Gołębiowski i wychowanek Pogoni Poznań Leon Toliński. Ten ostatni przez 6 sezonów spędzonych w Kolejorzu niezmiennie pozostawał rezerwowym, najczęściej tym drugim, niełapiącym się do kadry meczowej, i zniechęcony zaistniałą sytuacją postanowił na zawsze rozstać się z futbolem. Po latach zginął w tragicznym wypadku potrącony przez z tramwaj w wielce niejasnych okolicznościach.
W ekstraklasie jako pierwszy w Kolejorzu debiutował Gołębiowski, zaraz po nim Tomiak, a w meczu wyjazdowym z Polonią Warszawa zagrał Mieczysław Ławniczak, który w ciągu dwóch sezonów wystąpił tylko 3 razy i wyjechał do Zielonej Góry, gdzie praktycznie zakończył karierę. Z kolei Gołębiowski rozstał się z Lechem w 1952 r., choć ostatni ligowy mecz zagrał dla niego 17 września 1950 r. w Chorzowie z Ruchem. Później był trenerem w śląskich klubach niższego szczebla. Kilka tygodni wcześniej do pierwszej drużyny trafił Roman Wróblewski, pamiętający jeszcze podwórkową rywalizację z braćmi Wojciechowskimi i Januszem Gogolewskim tuż po zakończeniu wojny. Popularny „Wróbel” był jednym z pierwszych ligowych piłkarzy z politechnicznym wykształceniem, miał też przyjemność gry w meczu, w którym Lech odniósł rekordowe zwycięstwo nad Szombierkami Bytom 11:1.
W kolejnym sezonie rywalizował z nim Ryszard Śmiglak i ambitny Ślązak o ciekawym wojennym życiorysie – Józef Pokorski, spec od bronienia i skutecznego wykonywania rzutów karnych. Śmiglak natomiast w kolejowych barwach zadebiutował w lidze już w 1948 r., jako trzeci w dziejach klubu golkiper. Pochodził z niezwykle usportowionej rodziny. Jego ojciec Stanisław był piłkarzem Warty i Pogoni Poznań, zaś stryj Kazimierz – po wojnie selekcjonerem reprezentacji Polski, a przed wojną wraz z młodszym bratem Marianem – ligowcem w Warcie. Syn Kazimierza – Zbigniew, sam w przeszłości piłkarz, sporo czasu działał w Kolejorzu, dziś czyni to w Warcie. Z kolei syn Ryszarda – Cezary jako znakomity pływak był dwukrotnym olimpijczykiem: z Monachium w 1972 r. i Montrealu w 1976 r. W 1952 r. Śmiglak na dobre przegrał rywalizację bramkarską z pochodzącym z Grudziądza Henrykiem Rosińskim, który po roku trafił do Legii i do Poznania nigdy już nie wrócił.
Z odwrotnego natomiast kierunku po wojskowych perypetiach (Legia, Śląsk) przybył do Kolejorza Henryk Paczkowski i pozostał w nim do 1956 r. Dwa lata wcześniej na rok ustąpił miejsca w bramce wychowankowi poznańskiej Polonii – Henrykowi Krysztofiakowi. Ten bramkarz o niezwykle skromnych warunkach fizycznych (miał ledwie 173 cm wzrostu) był w znakomitej dyspozycji i dopiero nieudane leczenie urazu odniesionego w meczu z Legią zmusiło go do przedwczesnego zakończenia kariery. Jesienią 1955 r. do składu Kolejorza dostał się jego wychowanek – Jan Konenc i został na trzy sezony rezerwowym bramkarzem, zaliczając 16 ligowych występów i 2 w PP. Takich szans nie dostał Łukasz Piotrowski, prawdziwa i jedyna ofiara Poznańskiego Czerwca 1956 r. z Kolejorza, nieludzko skrzywdzony przez komunistyczny reżim już na starcie swej piłkarskiej przygody.
17 listopada 1957 r. w zwycięskim 4:0 meczu z Ruchem Chorzów jeden raz zagrał w lidze wychowanek Czarnych Żagań – Janusz Szabliński, pozostając tym samym jedynym w dziejach Lecha bramkarzem bez wpuszczonego gola w ekstraklasie. Po spadku z I ligi w 1958 r. czeski trener Vilem Lugr dość odważnie postawił na niespełna siedemnastoletniego Mariana Wilczyńskiego. Ten okazał się znakomitym bramkarzem i przez cztery sezony niemal nikogo nie wpuszczał na swoje miejsce. „Wrzesińska puma”, jak o nim mawiano, został najmłodszym w dziejach klubu bramkarzem i jednym z najlepszych graczy na tej pozycji.
Był nie tylko efektywny, lecz także efektowny w swych interwencjach. Choć kończył karierę w Czeladzi i spędził tam całą jesień życia, to nigdy nie przestał kochać Kolejorza i do końca pozostał jego ambasadorem na Śląsku i w Zagłębiu. Już od 1959 r. próbowali z nim rywalizować Henryk Wittig i Andrzej Skrzypczak. Obaj po odejściu Wilczyńskiego do Śląska Wrocław na ponad dekadę i to w najtrudniejszych dla Lecha momentach na zmianę wybiegali na boisko. Obaj należeli do solidnych golkiperów i kolejni trenerzy nie potrafili wskazać lepszego. Po latach Wittig wrócił do Lecha jako trener rezerw i asystent Aleksandra Hradeckiego w sezonie 1975/76. Zmarł przedwcześnie w 1998 r. na emigracji w Niemczech.
Jesienią 1962 r. w składzie drużyny znalazł się Zbigniew Mendalko. Niezwykle ciekawa postać z tego względu, iż przez długie lata bronił bramki Wybrzeża Gdańsk w piłce ręcznej, był też reprezentantem kraju i nawet uczestniczył w finałach ME w 1958 r. W trudnych drugo- i trzecioligowych czasach z duetem Wittig – Skrzypczak rywalizował Zbigniew Koza, który zmienił potem nazwisko na Połczyński, a także Jerzy Karasiński, który jeszcze jesienią 1972 r. awaryjnie pojawił się w składzie Lecha w dwóch pierwszoligowych spotkaniach, a dziś koordynuje prace służb porządkowych na Bułgarskiej.
W 1968 r. w Kolejorzu pojawił się jego wychowanek – Kazimierz Adamski. Był to szczególny sezon, bo po raz pierwszy i jedyny w mistrzowski meczach broniło aż pięciu bramkarzy: Wittig, Skrzypczak, Koza, Karasiński i Adamski właśnie. Rok później w barwach Kolejarza zaczynał Paweł Kotorowski, ojciec aktualnego golkipera Lecha – Krzysztofa. Z kolei w meczu z Dębem Dębno 25 października 1970 r. debiutował rodowity leszczynianin Andrzej Turek, jeden z najlepszych w dziejach klubu bramkarzy i jednocześnie postać pechowa i wielce tragiczna. W Lechu pozostał do 1979 r. jako piłkarz, a później przez długie lata był gospodarzem stadionu na Bułgarskiej. Miał na koncie wiele kapitalnych występów i tylko liczne kontuzje przeszkodziły mu w prawidłowym rozwoju, z pewnością także w reprezentacyjnej karierze. Skończyło się na kadrze B. Nie spełnił piłkarskich marzeń, a po zakończeniu kariery trudno było mu się odnaleźć w życiu. Zmarł w samotności w Boże Narodzenie 1993 r.
Właśnie od czasów Turka datuje się znakomity okres dla poznańskiej bramki. Przez długie lata Lech dysponował co najmniej dwójką wyrównanych i pewnych bramkarzy. Wpierw obok Turka w sezonie 1971/72 był to jego imiennik – Fischer. W kolejnym dołączył do nich Wiesław Zakrzewski – ojciec przyszłego snajpera Lecha – Zbigniewa, ostatnio gracza Arki. O zaciętości i poziomie bramkarskiej rywalizacji niech świadczy fakt, iż Zakrzewski senior po sześciu latach prób zostania pierwszym bramkarzem bez żadnego problemu rolę tę odgrywał w kolejnych klubach, m.in. Bałtyku Gdynia i Olimpii Poznań.
Najbardziej utalentowany z tej trójki wydawał się Fischer, ale on wybrał Górnika Zabrze i choć nawet wyjechał z reprezentacyjną ekipą na Mundial ’74, to prawdziwej kariery nigdy nie zrobił, a dziś słuch o nim zupełnie zaginął. Latem 1975 r. przybył do Poznania z drugoligowego Górnika Wałbrzych Jan Karewcki i przebojem dostał się do kadry narodowej. Został pierwszym reprezentacyjnym bramkarzem jako zawodnik Lecha. W lidze nieraz przegrywał rywalizację z Turkiem, ale w kadrze narodowej zdołał rozegrać 5 spotkań. W Poznaniu pozostał do połowy roku 1976 i choć grał jeszcze później w Szombierkach, Wiśle Kraków i Cracovii, poziomu reprezentacyjnego nie zdołał utrzymać.
Latem 1977 r. niespodziewanie zawitał do Kolejorza bramkarz z przeszłością reprezentacyjną – Piotr Mowlik. Niechciany w Legii odżył w Lechu i nie tylko wygrał z Turkiem wewnątrzklubową rywalizację, lecz także zaliczył jeszcze 17 reprezentacyjnych występów. Wyjechał nawet na Mundial ’82, choć meczu tam żadnego już nie rozegrał. Właśnie „Grubego”, jak często nazywano Mowlika, należy uznać najlepszym golkiperem w historii Lecha i takiego właśnie wyboru dokonali kibice na 85-lecie klubu. Ma też inne zasługi dla Kolejorza – jego dwaj synowie Łukasz i Mariusz również związali się z Lechem, odpowiednio jako obecny kierownik drużyny i były piłkarz. Za czasów Mowlika seniora trudno było innym bramkarzom choćby tylko zaistnieć. Nie uczynili tego ni Andrzej Mroziński, ani Wojciech Wojciechowski, a nawet Maciej Wilczek, który przez sześć sezonów rezerwy w Kolejorzu zaliczył ledwie dwa występy w PP.
Latem 1982 r. na Bułgarską zawitał skromny chłopak z Kalisza – Zbigniew Pleśnierowicz. Co ciekawe, uczynił to tuż po mało udanym pobycie w Legii. Szczególnie znakomicie wypadał w europejskich pucharach, a wyjazdowy mecz z Aberdeen FC na Pittodrie Stadium należał do jego popisowych występów. Miał swoje, czasem irytujące, maniery, ale wprowadzał do zespołu ogromny spokój i pewność. Spędził w Kolejorzu 7 sezonów, a powrócił do niego wiele lat później jako szkoleniowiec bramkarzy, dziś pełni tę rolę w zespole Młodej Ekstraklasy.
W sposób naturalny po odejściu Mowlika do zespołu zawitał wychowanek Warty Poznań – Ryszard Jankowski. I on trafił do reprezentacji. Gdy miał z Lecha odchodzić do zagranicznego klubu „Pleśnier”, pojawił się utalentowany Kazimierz Sidorczuk, z czasem też kadrowicz. Żadnych szans w tej rywalizacji nie mieli ani wychowanek Waldemar Czachowski, ani przybyły z Nielby Wągrowiec Marek Pawlak, czy nieco później Krzysztof Apolinarski, który został jedynym w dziejach klubu nauczycielem religii. Gdy sprzedano do Trelleborgs FF Ryszarda Jankowskiego, w jego miejsce z Barlinka sprowadzono Jacka Przybylskiego.
Szczególny w Kolejorzu był sezon 1993/94, gdy po „darowanym” mistrzostwie Polski nie przedłużono umowy z Sidorczukiem, w sposób awaryjny ściągnięto aktualnego kadrowicza Jarosława Bakę. W kadrze byli też wspomniany Apolinarski i wychowanek Sławy Sławno Robert Mioduszewski. Gdy Bako nie spełnił oczekiwań, w bramkarskiej rywalizacji uczestniczył przybysz z Chodzieży – Jacek Ruciński, który wsławił się tylko tym, iż w meczu półfinałowym PP z GKS Katowice w maju 1995 r. tuż po dogrywce i tylko na rzuty karne zmienił swego imiennika Przybylskiego. Nie przyniosło to, niestety, efektu i do finału awansowali Ślązacy. Wkrótce w ekipie Kolejorza pojawił się pierwszy czarnoskóry bramkarz w polskiej lidze – Gift Musadzi z Zimbabwe, długo broniący w najlepszych klubach Afryki i w swej narodowej reprezentacji.
W rywalizację do obsady bramki próbował się wmieszać wychowanek SKS-13 i brat pomocnika Lecha Tomasza Bekasa – Mariusz. Dzięki swemu jedynemu ligowemu występowi przeciw Legii zawitał do ekskluzywnego grona rodzonych braci występujących w ekstraklasie w barwach Kolejorza. Tragiczny wypadek samochodowy nie pozwolił natomiast utalentowanemu Robertowi Adamskiemu na jakikolwiek występ w pierwszej drużynie. We Lwówku odbywa się coroczny memoriał imienia przedwcześnie zmarłego golkipera.
W 1996 r. rywalizację z Mioduszewskim wygrał srebrny medalista olimpijski Arkadiusz Onyszko, mający też na koncie reprezentacyjne występy. Od kilku lat jest najlepszym bramkarzem duńskiej ligi. Rok później do kadry Lecha trafił jego wychowanek Michał Kokoszanek, a rozstawał się z nią powoli Mioduszewski, rozpoczynający długoletnią wędrówkę po ligowych ekipach, zawitał m.in. do Zagłębia Lubin, Polonii Warszawa, Górnika Łęczna i Ruchu Chorzów. W kolejnym sezonie z Kokoszankiem o miano pierwszego bramkarza rywalizował kadrowicz z dużym stażem, zwany „księciem Paryża” – Andrzej Woźniak.
Po latach wrócił on na Bułgarską już w roli trenera bramkarzy w sztabie Franciszka Smudy, jednak kontrakt rozwiązał w niezbyt miłych okolicznościach. Za niego w Poznaniu pojawili się Norbert Tyrajski i młody jeszcze wówczas Maciej Mielcarz. Ten ostatni furory jednak nie zrobił, bo poza kompromitującym debiutem ligowym z samobójczą bramką zaliczył jeszcze tylko 2 gry w Pucharze Ligi, ale dziś jest czołowym polskim golkiperem. Inaczej rzecz się miała z „Tyrajem”. On pozostał w klubie po spadku do II ligi i na dobre podbił serca kibiców znakomitymi występami. Rozgrywał świetne mecze, ale i strzelał bramki z karnych. W 1/16 finału PP z Pogonią Szczecin nie tylko obronił „jedenastki”, lecz także wspaniale wykonał swoją, zapewniając drużynie awans do dalszych gier.
Większych szans z nim nie mieli przybyły z belgijskiego Royal Excelsior Mouscron Krzysztof Tyma i Grzegorz Dombka rodem z Wągrowca, a także w kolejnym sezonie rutynowany Mariusz Luncik. Ten ostatni – potężnie zbudowany Ślązak – przez dwa sezony zagrał w niebiesko-białych barwach ledwie 1 mecz w PP i 2 w Pucharze Ligi. Z Tyrajskim za to niespodziewanie rywalizację wygrał przybyły z KSZO Ostrowiec Waldemar Piątek. I był to początek końca „Tyraja”, który na dobre zniknął z pierwszoligowego krajobrazu, choć w kibicowskiej pamięci zapisał się jak najlepiej.
Gdy wydawało się, że Lech w osobie Piątka znów zyskał znakomitego bramkarza, przyszła okrutna choroba, która uniemożliwiła, mimo wielomiesięcznych prób powrotu, kontynuowanie kariery. Bliski reprezentacji i wielkich sukcesów musiał gwałtownie rozstać się z boiskiem. W kolejnych sezonach nie przebili się w Lechu: Bartosz Mamot, Łukasz Radliński, Jakub Szmatuła i Sławomir Janicki, którzy nie rozegrali żadnego oficjalnego meczu. Także bez występu jest Bośniak Jasmin Burić, ale on przygodę w Lechu dopiero rozpoczyna i na grę wciąż ma szanse. Znakomicie za to zaistniał w Kolejorzu wychowanek poznańskiej Olimpii – Krzysztof Kotorowski, będący w nim od 2004 r.
Niespodziewanie wygrał rywalizację nie tylko ze wspomnianym już Piątkiem, lecz także z Arkadiuszem Malarzem – dziś czołowym golkiperem ligi greckiej, oraz Radosławem Cierzniakiem, Pawłem Linką, Robertem Binkowskim, Emilianem Dolhą i Dawidem Krętem. W zakończonym sezonie okresowo także z Chorwatem Ivanem Turiną, choć od początku był na straconej pozycji w tej rywalizacji. Warto wspomnieć jeszcze dwa nazwiska – Radosława Janukiewicza, który tylko gościnnie trzykrotnie wystąpił w barwach Lecha w Pucharze Ligi i dziś po nim w Poznaniu nikt nie płacze, oraz Łukasza Fabiańskiego, który jesienią 2004 r. wprawdzie zaliczył jeden występ w PP, ale biednego Kolejorza zwyczajnie nie było stać na wykupienie „Fabiana”. Dziś grywa on w Arsenalu Londyn i pozostaje najbardziej perspektywicznym polskim bramkarzem.
Zakończony sezon 2008/09 jest zapewne dla popularnego „Kotora” ostatnim w Kolejorzu, niepewna jest też pozycja Turiny. Burić to melodia przyszłości. Pojawia się wiele pytań o obsadę bramki. Starsi kibice wzdychają za czasami, gdy o miano pierwszego bramkarza rywalizowało zaciekle przynajmniej dwóch znakomitych golkiperów. Nie tylko widzowie, lecz także szkoleniowiec Kolejorza, niezależnie od tego, kto nim będzie, marzą o wysokim poziomie bramkarskim w poznańskiej drużynie. Czas też, by kolejny bramkarz z Lecha zagrał w narodowych barwach, najlepiej w biało-czerwonych.
* Artykuł po raz pierwszy opublikowano w czwartym numerze Magazynu Kolejorz, oficjalnym czasopiśmie Lecha Poznań, w czerwcu 2009 roku. Wszystkie informacje aktualne na dzień publikacji tekstu.
Next matches
Friday
29.11 godz.20:30Friday
06.12 godz.20:30Recommended
Subscribe