Ubiegły sezon juniorzy młodsi Lecha Poznań zakończyli z tytułem wicemistrzów Polski do lat 17. Podsumowujemy minioną kampanię z trenerem Bartoszem Bochińskim, który poprowadził niebiesko-białych po srebrne medale, a teraz opowiada o ostatnim roku już kilka tygodni po zakończeniu rozgrywek.
Komplet czternastu wygranych jesienią był dla nas dużym powodem do zadowolenia z tego względu, że wychodząc na boisko chcemy zwyciężać w każdym meczu, a to charakteryzuje nie tylko naszą drużynę jeśli chodzi o Akademię Lecha Poznań. Dążyliśmy do tego, żeby z każdej minuty wyciągnąć maksimum i w tym kontekście jeszcze większą satysfakcję budziły u nas debiuty naszych zawodników na poziomie Centralnej Ligi Juniorów i finalne przejścia do juniorów starszych Ksawerego Kukułki i Huberta Szulca. W tej ekipie zaistnieli także jeszcze w ubiegłym roku Dawid Zięba czy Olek Gazda. Budujące było także to, że z czystym sumieniem mogliśmy na przełomie roku powiedzieć każdemu z naszych graczy, że rozwinęli się oni w danych obszarach. Przy tym wskazaliśmy im rezerwy, nad którymi można pracować i przedstawiliśmy plan ich rozwoju także na wiosnę.
Po sportowo udanej rundzie jesiennej często powtarzaliśmy chłopcom, że nie mamy prawa być syci i tego poczucie nie dostrzegaliśmy także w drugiej części sezonu. Udało się nie tylko utrzymać motywację na wysokim poziomie, ale także dalej rozwijać zawodników. Wiedzieliśmy, że czeka nas trudniejsza rywalizacja z punktu widzenia mentalnego, ale i czysto piłkarskiego, techniczno-taktycznego czy motorycznego. Tak też się stało, bo inne zespoły po poznaniu ligi jesienią wykazywały się większą intensywnością. Patrząc czysto na papierze nie dysponowaliśmy mocniejszym składem, niż w poprzednim roku, a nasz najlepszy strzelec, Hubert Szulc oraz Ksawery Kukułka zbierali już często szlify w starszej drużynie. To sprawiło jednak, że ciężar zdobywania bramek rozłożył się na innych graczy. Mimo to nie byliśmy już tak skuteczni, jak wcześniej, a strzelanie goli sprawiało nam więcej trudności, podobnie jak zdobywanie kolejnych punktów. Wewnętrznie mogłem się z tego cieszyć, że poprzeczka jest zawieszona coraz wyżej, bo to jeden z aspektów gwarantujących rozwój podopiecznych.
Wiosną przeżyliśmy także bardzo ważną lekcję mentalną. Pamiętam, że w Szczecinie prowadziliśmy 2:0 do przerwy, ale na koniec doznaliśmy pierwszej od kilkunastu miesięcy porażki. Na boisku było widać szok, jaki przeżywaliśmy po tym, gdy rywal doprowadził najpierw do wyrównania, a później postawił kropkę nad "i". Od następnego treningu staraliśmy się to przekuć w coś bardzo pozytywnego i efekty tego mogliśmy zauważyć później w spotkaniu z Lechią w Gdańsku. Tam mimo prowadzenia 1:0 przeciwnik strzelił dwa gole, w tym jednego w doliczonym czasie. W ostatniej akcji wyrównaliśmy, a tamta bramka z perspektywy czasu mogła być kluczowa dla losów awansu do półfinałów. Sposób, w jaki zareagowaliśmy na wydarzenia boiskowe porównując do wydarzeń ze Szczecina dał dużo powodów do satysfakcji.
Ogromnym atutem tej drużyny było to, że każdy z jej zawodników rozwijał się harmonijnie w swoim tempie. Skutkowało to wspomnianymi wyżej debiutami w starszej kategorii wiekowej, ale i coraz większą odpowiedzialnością, którą wszyscy nasi gracze brali na siebie. Fakt awansu spoczywał na naszych nominalnych zawodnikach, ale mogliśmy przy tym liczyć na zejścia z juniorów starszych. Tych było najwięcej w samej fazie pucharowej, jednak we wcześniejszych fazach rundy nie mieliśmy chłopca, który by nie przyłożył swojej cegiełki do awansu do półfinałów.
Żeby dostać się do finału, trzeba było pokonać Cracovię. Pierwszy mecz wygrany 3:0 ustawił ten półfinał, a i w drugim szybko objęliśmy dwubramkowe prowadzenie. Później wkradło się w nasze poczynania rozluźnienie, które nie powinno mieć miejsca, ale po remisie 3:3 mogliśmy powiedzieć, że ten dwumecz przebiegł pod naszą względną kontrolą. Spotkanie o złoto to już inna historia, a o takie starcia walczy się przez cały sezon, a może nawet i dłużej biorąc pod uwagę, że przez pandemię nie dokończyliśmy poprzednich rozgrywek. Zależało nam na tym, żeby grupa graczy z rocznika 2004 to sobie powetowała. Finały rządzą się swoimi prawami i przekonaliśmy się o tym w smutniejszym wydaniu.
Raz wygrywasz, a raz się uczysz i w przypadku szkolenia to przysłowie pasuje do tej sytuacji. Z perspektywy czasu wielu chłopców doceni srebrny medal, ale ich ambicja i fakt, że są w akademii Lecha Poznań nakazywały im walczyć o mistrzostwo, sami to czuli. Nauczyliśmy się wiele wspólnie z zawodnikami w minionym sezonie i patrzymy z optymizmem w przyszłość, a porażka przeciwko SMS-owi tego nie przekreśla. Biorąc pod uwagę dalsze przejścia do najstarszej młodzieżowej drużyny, rezerw czy pierwszego zespołu możemy być dobrej myśli patrząc już na chłodno, kiedy smutek po finale uleciał. Nam pozostało pogratulować SMS-owi, bo zagrał bardzo dobry mecz, ale i my możemy być dumni po tym sezonie.
Jeśli wynik sportowy podyktowany jest tym, jak trenujemy i pracujemy na co dzień, a równolegle udaje się spełniać cele szkoleniowe, możemy mówić o bardzo dobrej sytuacji. Możemy być zadowoleni z tego balansu, bo naszą rolą nie jest kierowanie wajchy w którąś z tych stron. Czasem jest tak, że jak nie idzie sportowo skupiamy się bardziej na szkoleniu. Innym razem z kolei kiedy zespół osiąga dobre wyniki zanika pewność, czy zawodnicy faktycznie wchodzą na coraz to wyższy poziom. Zachowanie równowagi między tymi dwoma celami to powód do radości i efekt pracy wykonanej przez cały sztab oraz poszczególnych graczy.
Next matches
Friday
29.11 godz.20:30Friday
06.12 godz.20:30Recommended
Subscribe