Jan Michał Stępczak mówi o sobie, iż jest typową wielkopolską pyrą, mimo, iż na świat przyszedł 29 sierpnia 1944 na Ziemi Świętokrzyskiej w Kazimierzy Wielkiej, w okolicy znanej z licznych śladów późnego neolitu i kultury trzcineckiej z 1500 roku p.n.e. Nie pamięta jednak tych stron i ich dziejów, bo wraz z rodzicami w 1945 wracał jako niemowlę w prawdziwie rodzinne strony – do Wielkopolski.
Ta podróż była bardzo nietypowa, bo odbywała się w czołgu przytwierdzonym do wagonu towarowego. Rodzice pochodzili spod Leszna i po wojennej zawierusze powrócili do tego miasta z wielką nadzieją i radością. Janek, zwany zazwyczaj Januszem, szczęśliwie wzrastał w tych niełatwych czasach, dla niego jednak najpiękniejszych. Bywało czasem biednie, ale nigdy smutno i źle. Od małego wykazywał różnorakie talenty sportowe, był szybki i zwinny. Grał w szkolnych reprezentacjach w piłkę ręczną i siatkówkę. Uczestniczył też w czwórboju lekkoatletycznym, a jego popisowymi konkurencjami były sprinty i skok w dal.
W Lesznie – ówczesnej stolicy „czarnego sportu” wręcz wypadało interesować się tym sportem, a żużlowa pasja pozostała w sercu Stępczaka do dziś. Nie mógł oczywiście marzyć choćby o namiastce motoru, ale pasjonujących wyścigów rowerowych na własnoręcznie zrobionym torze żużlowym nie zapomni nigdy. Niejednokrotnie też pomagał, z podobnymi sobie kolegami, w czyszczeniu prawdziwych maszyn największych gwiazd leszczyńskiej Unii, choć motoru słynnego Alfreda Smoczyka już nie zdążył pucować. Jest najstarszym z czwórki braci.
Wszyscy pasjonowali się też futbolem i wszyscy zaczynali w miejscowej Unii. Od niej wyżej piłkarskiej hierarchii stała Polonia i tu trafił Henryk, a Józef z Romanem byli pionierami w budującym dopiero swoją dzisiejszą potęgę Zagłębiu Lubin. Janusz zaczął najwcześniej z nich, bo 1957, by już po roku jako czternastolatek brylować w ataku seniorskiej drużyny w A klasie. Długo nie zmieniał klubu, długo też nie mógł zdecydować się na wybór tej jednej dyscypliny, która uprawiałby profesjonalnie.
Trener lekkoatletyki i współzałożyciel Orkanu Poznań Bernard Kobielski gorąco namawiał go do lekkoatletyki (7 m w dal czy 9,7 na 100 m to były niezłe osiągnięcia). Młodzian wybrał złoty środek – trenował w Orkanie sprinty (starowała na MP w sztafecie 4 x 100 m m.in. ze znamy sprinterem Adamem Kaczorem), a bramki strzelał niezmiennie dla leszczyńskiej Unii. W latach 1963-65 uczył się w Gdańsku w Studium Wychowania Fizycznego.
W tym czasie reprezentował uczelnię w piłce ręcznej, mając za partnera późniejszego złotego medalistę olimpijskiego Władysława Komara. Na swoje utrzymanie pracował w wolnych chwilach przy rozładunku statków, by nie obciążać zbytnio budżetu rodziców. Po skończeniu studium wrócił do Leszna i rozpoczął pracę w szkole. Nauczycielem był zaledwie dwa tygodnie, bo działaczom Lecha – Marianowi Lewandowskiemu i Antoniemu Skowrońskiemu udało się w końcu przekonać go do gry na Dębcu. O występach w kolejowych barwach oczywiście marzył od małego, ale nie chciał przesiadywać tylko na ławce rezerwowych, lecz jak najwięcej grać. A tego właśnie się obawiał początkowo.
Z piłkarzami Kolejorza spotykał się już wcześniej w kadrze okręgu, na ich tle poznał swoje słabsze strony, nad którymi musiał pracować. Do nich nigdy nie należała motoryka i szybkość, bo tymi elementami wielu bił na głowę. Do Poznania przybywał jako bardzo szczupły młodzieniec, a jego niepozorny wygląd zdecydował o kuracji kogel-moglowej zaaplikowanej przez klubowego lekarza w porozumieniu z zatroskanymi działaczami. W kolejnych dniach wzrastała liczba utartych jajek do 8, poczym wracała znów do jednego. Dziś te metody być może wywołują uśmiech, wówczas miały znaczenie wcale niemałe.
Do drużyny Lecha wszedł niemal z marszu, debiutując 3 października w II lidze w Kochłowicach w zwycięskim meczu z Uranią 2:0. Później bywało różnie. Kolejorz dwukrotnie opuszczał szeregi drugoligowców, ale w końcu po wspaniałej serii awansował do ekstraklasy. Stępczak niezmiennie jednak występował w pierwszej jedenastce, choć z czasem zmieniał boiskowe pozycje. Z niezłego napastnika stał się na krótko pomocnikiem, później bocznym obrońcą. W końcu, już w ekstraklasie niezłym stoperem, notowanym w 1975 roku w rankingu „Piłki Nożnej” w najlepszej dziesiątce środkowych obrońców. Kiedyś miał nawet epizod w bramce, pośpiesznie zastępując kontuzjowanego kolegę, ale szczegóły tego występu przykrył mijający czas.
W pierwsze lidze strzelił tylko 3 bramki, ale wówczas już częściej występował w defensywie. W sumie dla Lecha w 300 oficjalnych meczach (114 w I lidze, 13 w PP, 100 w II i 73 w III lidze) zdobył 59 goli (wspomniane 3 pierwszoligowe, 11 w II lidze, 42 w III oraz 3 w PP), co wciąż lokuje go w pierwszej dziesiątce najlepszych snajperów w historii Kolejorza. Szczególnym jego popisem był mecz rozegrany jesienią 1970 roku z Darzborem Szczecinek wygranym przez Lecha 8:0, bo on sam pięciokrotnie pokonał bramkarza rywali. Rok wcześniej uzyskał hat-trick w spotkaniu z Olimpią Elbląg (6:0).
Mając siebie za prawdziwego Wielkopolanina, Stępczak podkreślał po prostu charakterystyczne dla człowieka z tego regionu cechy – konsekwencję, uczciwość, odpowiedzialność i pracowitość. Takim zawsze był na boisku i poza nim. Z czasem zyskał dość symptomatyczny i bardzo sympatyczny przydomek Profesor, a jeszcze w II lidze (w meczu wyjazdowym z AKS Niwka) został kapitanem drużyny. Już wówczas zwracał uwagę na metody szkoleniowe swoich trenerów, bo marzył, by kiedyś pójść w ich ślady. Później jego naczelną i stałą zasadą w szkoleniowej roli była wytrzymałość tlenowa, siła i szybkość jako podstawa wszelkiej pracy treningowej. Starał się też być nie tylko trenerem, ale i wyrozumiałym wychowawcą, szczególnie młodszych graczy.
Z Lechem rozstał się 27 lutego 1977 w przegranym meczu z Arką Gdynia (0:2) niesłusznie uznanym za ojca tej porażki. Już wówczas starał się o wyjazd zagranicę, a decyzję przyspieszyły niecne podejrzenia trenera Kopy. Nie był to czasy, gdy o transferze zagranicznym decydowały tylko wyłącznie umiejętności. Nieżyciowe przepisy umożliwiały ewentualne wyjazdy do klubów polonijnych, które trzeba było sobie jednak i tak załatwić samemu. Stępczak skorzysta z pomocy dawnego koszykarza Lecha – Zdzisława Blewązki od lat mieszkającego w Nowym Jorku i tam w barwach Polonii Greenpoint kończył swoją piłkarską karierę.
Nie tylko grał, ale też był trenerem i pracował w sklepie pewnego Polonusa. Zajęć miał więc ogrom, ale tęsknił za pozostawioną w kraju rodziną i dorastającymi dziećmi. W Stanach Zjednoczonych przebywał do1978 roku, poczym wrócił do kraju. Karierę trenerska rozpoczął od posady szkoleniowca rezerw Lecha, rezygnując z niej po 5 miesiącach, bo nie zamierzał pracować... społecznie, czemu trudno było się dziwić. W 1980 uzyskał II klasę trenerską, dziś jest już trenerem klasy najwyższej. Wcześniej, po nieudanej przygodzie w Lechu, znalazł zajęcie w Kani Gostyń. Dalej pracował w Victorii Września, Warcie Poznań i Olimpii Poznań, z którą awansował do ekstraklasy, w Chrobrym Głogów i przez ponad rok do 1989 roku w GKS Bełchatów. W ostatnim klubie zetknął się z pewnymi objawami korupcji, co zniechęciło go na kilka lat do futbolowej działalności.
Wraz z żoną Bożeną rozpoczął wcale udaną działalność gospodarczą, ale z czasem ciągnęło wilka do lasu. Latem 1993 roku znów na krótko szkolił piłkarzy wrzesińskiej Victorii, by już w październiku zastąpić w Kolejorzu na stanowisku pierwszego trenera dawnego kolegę z boiska Romana Jakóbczaka (wcześniej został jego asystentem). Zmienił się też prezes klubu – Jerzego Borowiaka zastąpił Jan Grodziski. W ten sposób Profesor zawitał do europejskich pucharów rewanżowym spotkaniem Lecha ze Spartakiem Moskwa w walce o Ligę Mistrzów, zakończonym honorową porażką 1:2. Stał się trzecim po Włodzimierzu Jakubowskim i Andrzeju Strugarku graczem Kolejorza, występującym także w roli trenera w europejskich pucharach. To był trudny okres, gdy rozdmuchany do niewiarygodnych rozmiarów balon nadziei na klubowe sukcesy zwyczajnie z wielkim hukiem pękł. Zawiedzeni byli kibice, ale i sami piłkarze.
Stępczak przejął drużynę całkowicie rozbitą, potrafił jednak wyciszyć konflikty, namówić graczy do solidnej pracy i nie dać sobie w kaszę dmuchać działaczom. Lecha prowadził przez 20 kolejek, ale tylko w 19 spotkaniach, bo w wyjazdowym meczu z Widzewem obecnego na ślubie córki w Wiedniu trenera zastępował jego asystent – Ryszard Matłoka, także dawny kolega z boiska. A propos latorośli pana Janusza. Syn Mikołaj podjął za młodu treningi piłkarskie, jakże by inaczej w Lechu, choć nie starczyło zapału i dziś jest pracownikiem LOT-u. Z kolei córka Karolina trenowała z pewnymi sukcesami w Warcie, a dziś jej córka Saskie poszła w ślady mamy i już została wicemistrzynią Austrii dzieci.
Gdy trwały przygotowania do kolejnego sezonu 1994/95, niespodziewanie trenera Stępczaka zdymisjonował prezes klubu Jan Grodziski i menadżer Roman Jakóbczak. Życie bywa okrutne i bardzo przewrotne. Przez kolejnych 5 lat pracował w Grodzisku Wielkopolskim z Dyskobolią i okres ten wspomina bardzo miło. Wraz z nim drużyna trzecioligowa krok po kroku awansowała o futbolowej elity. Wypadek samochodowy na ponad rok przeszkodził mu w sportowej działalności.
Z czasem dostał niespodziewaną propozycję szkolenia futbolistek poznańskiej Warty/Opel Niedbała, wkrótce przeobrażonej w Atenę Poznań. Do pracy z paniami nie był początkowo specjalnie przekonany, ale skutecznie namówiła go do tego małżonka. 18 września 2003 roku po propozycji wiceprezesa PZPN Henryka Apostela został selekcjonerem polskiej reprezentacji kobiet, z którą pracuje do dziś mając za swojego współpracownika, jako trenera bramkarek – Piotra Mowlika. Ów wybór był dla Stępczak swoistą nobilitacją, bo selekcjonerem reprezentacji nie zostaje każdy. Piłka w wykonaniu pań jest zupełnie inną dyscypliną sportową, ale dającą tak samo dużą frajdę z sukcesów jak męski futbol.
Czas spędzony w Lechu Jan Stępczak wspomina jak najlepiej, wciąż utrzymuje koleżeńskie i zawodowego kontakty z wieloma kolegami z boiska. Nigdy po sobie nie zostawiał spalonej ziemi, zawsze rozstawał się w zgodzie, bo na inne rozwiązania nie pozwalało mu wyniesione z domu wychowanie i prawdziwie profesorska postawa nie tylko w futbolu.
Jan Rędzioch
* tekst opublikowany w programie meczowym "Heeej Lech" w sezonie 2006/2007 z informacjami aktualnymi na moment publikacji artykułu.
Next matches
Friday
29.11 godz.20:30Friday
06.12 godz.20:30Recommended
Subscribe