Z Bartoszem Mrozkiem usiedliśmy i podsumowaliśmy 2023 rok. To było szalone dwanaście miesięcy dla bramkarza, który najpierw pomógł utrzymać się w PKO BP Ekstraklasie Stali Mielec, a potem wrócił do Lecha Poznań, w którym w trakcie rundy został numerem 1. - Uważam, że przez te pół roku rozwinąłem się jako golkiper. Widać to po mojej grze. Od momentu, w którym wszedłem do bramki przeciwko Śląskowi Wrocław, do końca rundy jesiennej widać progres w mojej postawie - ocenia 23-latek.
Skończył się rok 2023, więc można pokusić się o oceny. Dla ciebie indywidualnie jakie to było 12 miesięcy?
- Dobre. Chociaż jak teraz sobie przypominam, to na początku w Stali Mielec było ciężko, bo nie mogliśmy od dłuższego czasu wygrać. Ale koniec końców wyszliśmy z tego, utrzymaliśmy się w Ekstraklasie i zapanował spokój. Potem przyszedłem do Poznania i był to dla mnie na pewno krok naprzód w karierze. Na początku sezonu nie grałem, potem wskoczyłem do składu i uważam, że z każdym spotkaniem moja pewność siebie zdecydowanie rosła.
To prześledźmy ten czas. Najpierw dopełniłeś sezon w Mielcu, gdzie wystąpiłeś we wszystkich 34 kolejkach ligowych. To był ten czas, w którym poczułeś, że jesteś bramkarzem Ekstraklasowym?
- W ogóle to wypożyczenie do Stali bardzo dużo mi dało. Potwierdziło mi, że mogę być i grać na tym najwyższym poziomie. Dużo tam zyskałem pewności siebie, zresztą było to zapewne widać także w mojej grze, bo w 12 spotkaniach zachowałem czyste konto. To są jednak czyste statystyki, ale na murawie naprawdę dobrze się czułem i wiem, że dołożyłem swoją cegiełkę do utrzymania. Dlatego zawsze z sentymentem będę wspominał ten pobyt na Podkarpaciu.
Kiedy tak stuprocentowo zdałeś sobie sprawę z tego, że wracasz po sezonie do Lecha?
- Oficjalnie dowiedziałem się jakoś na przełomie kwietnia i maja. Pamiętam zresztą, że zbiegło się to z wywiadem dla portalu Meczyki. Redaktor zadał mi pytanie i odpowiedziałem, więc sprzedali to jako newsa, że tak faktycznie będzie. Trochę zresztą mi się to wyrwało, bo oficjalnie jeszcze nie było informacji, czekaliśmy z tym do końca sezonu, bo ja też chciałem skupić się na grze w Stali. Przypomnę, że przed ostatnią kolejką nie mieliśmy jeszcze pewnego utrzymania.
A sygnały jakieś wcześniej dochodziły?
- Dochodziły, już pewnie w okolicach marca przypuszczałem, że tak może być. Ale nie miałem jeszcze wtedy żadnego konkretnego info.
Jeszcze jedno pytanie o ten temat - tak szczerze, jak szedłeś do Stali, to myślałeś, że to jest bilet w jedną stronę?
- Tak, to był bilet w jedną stronę. Ja byłem przekonany, że już nie wrócę do Poznania, do Lecha. Byłem tego świadomy. Nie będziemy się tutaj czarować, że liczyłem na to, że zagram jeszcze w Kolejorzu. Wiedziałem, że Stal to moja szansa, oni mi zaufali, żebym wypłynął na szerokie wody i za to chcę im podziękować. A potem? Czy zaskoczeniem było to, że wracam? Powiem nieskromnie - grałem na tyle dobrze na wypożyczeniu, że nie dałem w sumie Lechowi wyboru.
Trafiłeś akurat latem na zmianę trenera bramkarzy - za Macieja Palczewskiego przychodził Maciej Borowski. Z tym pierwszym znałeś się doskonale, prawda?
- Z trenerem Palczewskim miałem i mam do dzisiaj bardzo dobre relacje. Właściwie to jesteśmy w stałym kontakcie i często dyskutujemy, ale w dużej mierze też prywatnie. Wiem, że szkoleniowiec śmiał się czasami, że jestem jego synkiem, tak do mnie mówił. Jak wychodziliśmy na treningi, to jaja sobie z tego robiliśmy. Choć trenera Borowskiego akurat także bardzo dobrze znam. Jeździłem przez rok do Akademii, grałem w rezerwach i tam mieliśmy okazję współpracować. Też wie o mnie bardzo dużo. Także to była taka naturalna zmiana.
Rozwinąłeś się przez te ostatnie pół roku w Lechu jako bramkarz?
- Uważam, że tak. Widać to po mojej grze. Od momentu, w którym wszedłem do bramki przeciwko Śląskowi Wrocław, do końca rundy jesiennej widać progres w mojej postawie. Szczególnie w ofensywie.
Czyli w grze nogami, rozgrywaniu? Bo to był na pewno zarzut, z którym się spotykałeś.
- Tak szczerze, to ja nie czytam tych opinii, ale gdzieś docierały, ktoś ze znajomych zawsze podrzucał. To nie jest tak, że nie umiałem, jak sądziło wielu, a potem nagle w dwa tygodnie się nauczyłem, bo i takie komentarze były. To tak nie jest, to tak nie wygląda i na tym nie polega. To była część procesu, musiałem się do tego przystosować. W Stali graliśmy inaczej, otwieraliśmy grę w inny sposób. Jasne, za trenera Adama Majewskiego częściej graliśmy krótszymi podaniami, ale też w innym systemie. Ja przychodząc do Lecha musiałem się nauczyć, jak kto reaguje na boisku, jakie ma zachowania. Nie mówię, że teraz to umiem w stu procentach, ale na pewno jest progres wynikający właśnie z tego, że wiem, jak się zachować w poszczególnych sytuacjach.
W listopadowej przerwie reprezentacyjnej rozmawiałem z trenerem Andrzejem Dawidziukiem, który doskonale ciebie zna, sprowadzał do Lecha. I powiedział, że meczem z Legią Warszawa podsumowałeś swój pierwszy rozdział w Kolejorzu, że postawiłeś swój stempel i pomogłeś drużynie. Też tak to czułeś?
- Tak, z Legią na pewno, ale też już wcześniej z Ruchem zaznaczyłem swoją obecność na boisku. Natomiast w Warszawie było pewnie takie dopełnienie tego całego procesu wprowadzania do drużyny. Bo przecież musiałem się oswoić ze wszystkim. Nie będę nikogo czarował, bo to było wszystko widać.
A zajmowało tobie głowę to, że wcześniej tyle strzałów wpadało do bramki? Pamiętam, że rozmawialiśmy i sam mówiłeś, że niewiele mogłeś zrobić przy tych uderzeniach.
- Właśnie tak było, że patrzysz, leci strzał, ale jesteś bezsilny. Czasami jak nie idzie to nie idzie. I fajnie, jako drużyna wtedy mieliśmy niezły czas, ale tych bramek wpadało sporo faktycznie. Oglądałeś to i mówiłeś sobie: co ja mogłem zrobić?
No właśnie, a mogłeś? Jesteś świadomym piłkarzem i wiem, że to analizujesz wszystko dokładnie. Masz o jakiegoś gola z tej rundy do siebie pretensje?
- Nie, nie ma takiego. A robiliśmy naprawdę dokładną analizę moich zachowań. Ja wiem, że każdy jest ekspertem i powie, że przecież bramkarz mógł się inaczej zachować, zrobić to, to i to. Ale tym się nie przejmuję. Oczywiście, nie mam problemów z tym, że w takim klubie jak Lech kibice oczekują od nas, żebyśmy nie tracili bramek i każdy mecz kończyli z czystym kontem. Ciężko jednak czasami o to. W Stali miałem dużo interwencji, tutaj jest ich dużo mniej - to oczywiście kolejna różnica, do której trzeba się przyzwyczaić. Cieszy mnie, że od jakiegoś momentu te spotkania na zero zaczęły się pojawiać, to też daje więcej spokoju człowiekowi, głowa odpoczywa. Zawsze jest coś do poprawy, ale na pewno wtedy jest więcej luzu.
Wspomnijmy karnego przeciwko Widzewowi, bo w przerwie reporter wziął cię do rozmowy i powiedział, że Jordi Sanchez źle strzelił. Ale na końcu ważne, że byłeś tam, gdzie powinieneś być.
- Dzięki, że to doceniasz, bo nie ukrywam, że denerwuje mnie takie umniejszanie bramkarzom. Jak wpuściłeś bramkę to na pewno popełniłeś błąd, a jak coś wybroniłeś, to ten napastnik źle uderzył. Klasyka. OK, on mógł źle strzelić, ale to był wciąż celny strzał z 11 metrów. Gdybym poszedł w drugą stronę, to wszyscy by powiedział: ale go oszukał. Nagle ja obroniłem, to on źle, a ja obroniłem, bo musiałem. Według xG karny to bodajże 0,75 szans. Czyli ja mam jakieś 25 procent szans i kiedy okazuję się lepszy, warto to docenić.
Jesteś teraz numer 1 w bramce Lecha. A jak wygląda twoja rywalizacja z Filipem Bednarkiem?
- Jest na pewno zdrowa i pomagamy sobie wzajemnie. Widać to np., kiedy wychodzimy na rozgrzewkę. Filip mnie wspiera swoim doświadczeniem. Nie ma między nami zawirowań.
Drużynowo w 2024 roku wiadomo, że celem Lecha są trofea. A ty indywidualnie, w jaki sposób ustawiasz sobie poprzeczkę?
- Kiedyś, kilka lat temu, w jednym wywiadzie powiedziałem, że chciałbym zagrać w reprezentacji Polski.
O, proszę. Nadal masz ten cel w głowie?
- Chciałbym, że też zdaję sobie sprawę z tego, jakiej klasy bramkarze są w tym momencie w kadrze.
Twardo stąpasz po ziemi.
- Ekstraklasa nie jest tak doceniana przez selekcjonerów, a mamy golkiperów w ligach TOP 5, więc wiem, o co chodzi.
A masz cel wyjechać do mocnej zagranicznej ligi?
- Chciałbym spróbować, jeśli nadarzy się taka okazja. Ale to nie tak, że dziś, jutro, pojutrze - nie określę dokładnie czasu. Wiem przecież, że przybliżał się będę do tego tylko przez regularne i przede wszystkim dobre granie. Dlatego nie chcę być odczytany w taki sposób, że już myślę o wyjeździe szybkim. W ten sposób nie. Teraz liczy się to co tu i teraz, czyli Lech.
Latem po powrocie przedłużyłeś kontrakt z Lechem, co dopiero niedawno wyszło oficjalnie.
- No, było mi trochę przykro z tego powodu, że o mnie zapomnieliście. To tak żartobliwie oczywiście, bo jak ktoś mnie pytał, to mówiłem, że przecież mam kontrakt do czerwca 2026.
Czyli można powiedzieć, że masz w ten sposób komfort? Nie musisz podejmować decyzji z roku na rok.
- Pierwszy raz! Tak naprawdę pierwszy raz tak się dzieje. Przez ostatnie lata wszędzie umowa obowiązywała na kolejny sezon. Choć muszę też uczciwie przyznać, że jedyny raz, kiedy była niewiadoma, co dalej, to po powrocie z GKS Katowice. Wtedy nie wiedziałem, co będzie dalej. Fakt jest taki, że troszeczkę szczęścia miałem, bo z nieba spadła mi ta Stal Mielec. Kontrakt na trzy lata daje więcej spokoju, ale nie powiem, żeby to była jakaś diametralna zmiana. Życie piłkarza jest nieprzewidywalne. Dlatego tego, czego bym sobie życzył w 2024 roku, to podejmowania dobrych decyzji - zarówno na boisku, jak i w życiu prywatnym.
Rozmawiał Maciej Henszel
Next matches
Friday
31.01 godz.20:30Saturday
08.02 godz.00:00Recommended
Subscribe