Kiedyś mówiło się, że połowa mieszkańców Ostrowa Wielkopolskiego pracuje na kolei, a druga połowa... będzie kiedyś tam pracować. Nie inaczej było z urodzonym w tym mieście 21 marca 1937 roku Andrzejem Ryszardem Karbowiakiem (na fotografii pierwszy z lewej).
Wychował się w rodzinie z kolejarskimi tradycjami. Jak każdy zdrowy chłopak, biegał całymi dniami za piłką i marzył o futbolowej karierze. W rodzinnym mieście najsilniejsza była Ostrovia, mająca kolejowy patronat, w której kierownikiem sekcji piłkarskiej był ojciec Andrzeja. W tym jednym z najstarszych wielkopolskich klubów nie było wówczas grup tramparskich, wiec 13-letni adept piłkarski wylądował w wiejskim klubiku LZS Wysocko... w drużynie seniorów i był jej wyróżniającym się zawodnikiem.
W 1952 grał już w Ostrovii, przez kilka miesięcy w juniorach, by jako szesnastolatek zadebiutować w pierwszej drużynie już w gronie trzecioligowców. W rodzinnym mieście grał tylko przez 4 sezony, bo w 1956 wylądował w poznańskim Lechu (wówczas jeszcze zwanym Kolejarzem) i został tam do końca swojej kariery na długie 13 sezonów. Za jego przejściem do Poznania stał ówczesny trener Ostrovii, a w przeszłości piłkarz Warty i Lecha – Henryk Czapczyk. Popularny „Ciapa” podrzucił swojemu byłemu klubowi prawdziwy piłkarski skarb.
Młody Karbowiak równolegle kontynuował naukę w Technikum Kolejowym przy ul. Fredry, bo to dla niego było równie ważne jak sport. Początkowo występował w rezerwach, a w pierwszym zespole Lecha zadebiutował w PP przeciwko warszawskiej Gwardii 17 marca 1957 na 4 dni przed ukończeniem 20 lat. Dwa miesiące później zagrał po raz pierwszy w ekstraklasie, a debiut przeciwko Legii (1:1) był wielce udany, co potwierdzały gwiazdy poznańskiego zespołu T. Anioła, Sobkowiak, Słoma i Gogolewski.
Z gry młodego obrońcy równie zadowolony był ówczesny trener Lecha rodem z Czechosłowacji – Vilem Lugr. Właśnie nieżyjącemu już Lugrowi, za ojcowskie podejście i mądre wprowadzanie do dorosłego futbolu, wdzięczni do dziś są m.in. Karbowiak, Wilczyński, H. Wróbel czy Jakubowski. Niestety, po tym sezonie Lech na 3 lata pożegnał się z pierwszoligowym towarzystwem. W tym czasie popularny „Karbus” stawał się w drużynie zawodnikiem nie do zastąpienia. Od meczu z Pomorzaninem Toruń (03.08.1958) do spotkania z Cracovią (14.11.1965) wystąpił we wszystkich grach swojego zespołu. No - prawie we wszystkich. Nie licząc absencji w Mielcu przeciw Stali w prima aprilis 1962 spowodowanej kontuzją, grał w kolejnych 201 ligowych spotkaniach (w tym 65 pierwszoligowych)! To niezwykłe osiągnięcie, dziś już trudne do wykonania.
W większości z tych gier Karbowiak był już kapitanem drużyny, zastępując kończącego karierę Janusza Gogolewskiego. Zastąpił go też w innym elemencie – w egzekwowaniu rzutów karnych. Był w tym prawdziwym mistrzem, na 54 wykonywanych „jedenastek” (wliczając też gry towarzyskie) tylko czterokrotnie się pomylił, trzykrotnie strzelając w słupek lub poprzeczkę, a tylko raz nie trafiając w bramkę. Znali go i podziwiali za nieustępliwą walkę nie tylko bywalcy dębickiego stadionu, ale i wszyscy kibice w kraju. Był graczem eleganckim, dużo widzącym na boisku, świetnie potrafiącym czytać grę, zwrotnym, dobrze wyszkolonym technicznie.
Do dziś pan Andrzej pozostaje niezwykle miłym i kulturalnym człowiekiem, ale na boisku zamieniał się w prawdziwego twardziela, jak sam dodaje – grającego zawsze w ramach określonych przepisów. Swoje boiskowe poświęcenie nieraz okupił bardziej bokserskimi urazami – złamanym dwukrotnie nosem czy rozbitym łukiem brwiowym.
Jego najlepszym okresem był sezon 1961, kiedy to Lech po powrocie na boiska ekstraklasy długo był „czarnym koniem” rozgrywek, a sam Karbowiak aż dziesięciokrotnie trafiał do „jedenastki kolejki” Przeglądu Sportowego jako lewy obrońca. Na 13 sezonów gry w Lechu, dość pechowo aż 9 przypadło na grę w II i III lidze. Być może właśnie ta wierność „Karbusa” kolejarskim barwom spowodowała, że nigdy nie zdołał zagrał w reprezentacji Polski. Na pocieszenie pozostało mu 35 występów w reprezentacji Poznania, co jest wynikiem godnym odnotowania, a być może i rekordem.
Z piłkarską murawą pożegnał się 25 sierpnia 1968 w Wałbrzychu w meczu przeciwko Górnikowi, choć wciąż utrzymywał niezłą formę. Jednak kontuzja kolana, której nabawił się rok wcześniej podczas tournee po NRD, co rusz się odnawiała i zmusiła go do zakończenia kariery. W swoim ukochanym Kolejorzu rozegrał 292 oficjalne spotkania (w tym 70 w ekstraklasie, 14 w PP, 141 w II lidze i 67 w III lidze) – co daje mu 10 miejsce w historii Lecha, i zdobył w nich 14 bramek. Drugie tyle występów zaliczył w grach towarzyskich, w sumie ok. 560 meczów. Jeszcze jako czynny piłkarz rozpoczął w Lechu pracę z najmłodszymi adeptami futbolu, potem pracował w protoplaście dzisiejszej Amiki – w Błękitnych Wronki.
Równolegle podjął pracę w Zachodniej DOKP jako kierownik działu mechanicznego, wciąż kontynuując swoją trenerską pasję – w poznańskim Przemysławie, Admirze-Teletrze (dwukrotnie), Noteci Czarnków, Lechii Kostrzyn i w swym ostatnim klubie Victorii Września. W międzyczasie ukończył zaocznie AWF, zostając 11 czerwca 1975 roku trenerem II klasy. Wówczas to skorzystał z oferty trenera Aleksandra Hradeckiego, zostając przez rok jego asystentem w Lechu. Z trenerską ławką żegnał się we wspomnianej Victorii w 1985 roku, ale futbolem interesuje się niezmiennie do dziś. Jako piłkarz i trener poświęcił połowę swojego życia.
Obie córki nie podtrzymały sportowych tradycji ojca, choć starsza z nich jest absolwentką poznańskiej AWF. Także trzej wnukowie najprawdopodobniej nie pójdą już w ślady dziadka, choć najmłodszy Mateusz ma za sobą treningi u Andrzeja Żurawskiego w poznańskiej Warcie, a średni Marcin zdołał wbić gola samemu Waldemarowi Piątkowi. Najstarszy Miłosz jest dziś najwierniejszym towarzyszem pana Andrzeja na meczach Lecha i to niezależnie od panującej pogody. Ilu z widzów zasiadających na stadionie przy Bułgarskiej zdaje sobie sprawę, że w osobie blisko siedemdziesięcioletniego Andrzeja Karbowiaka stykają się z historią swojego ukochanego klubu? Z wiernością, oddaniem i dżentelmeńską postawą?
Niech ludzie tworzący dzieje Kolejorza nie odchodzą w zapomnienie!
Jan Rędzioch
* tekst opublikowany w programie meczowym "Heeej Lech" w sezonie 2005/2006.
Next matches
Friday
31.01 godz.20:30Saturday
08.02 godz.00:00Recommended
Subscribe