- Nigdy nie przestaję wierzyć w ten zespół. Gdyby tak się stało, to skończyłbym z grą w piłkę. Mam przekonanie, że w tej lidze możemy zwycięzyć z każdym, jestem tego pewny. Jako Lech i jego całe otoczenie cały czas musimy pozostać pozytywnie nastawieni - podkreśla napastnik Kolejorza, Mikael Ishak. Przy okazji przerwy świąteczno-noworocznej i wszelkich podsumowań kończącego się roku nie mogło zabraknąć rozmowy z kapitanem Niebiesko-Białych, zapraszamy!
Jeśli rok 2022 był tym najlepszym w twojej dotychczasowej karierze, to ten kończący się miał w największym stopniu charakter słodko-gorzki?
- Bez dwóch zdań, a moim zdaniem taka sytuacja, w której na krótkim odcinku czasowym przeżywasz wiele wzlotów i upadków nigdy nie jest dobra. Ani dla klubu, ani trenerów czy piłkarzy, a my mieliśmy tego w ostatnim roku naprawdę sporo. Potrzebujesz stabilizacji, natomiast my ją na przestrzeni ubiegłych miesięcy straciliśmy. Z jednej strony potrafiliśmy rozgrywać naprawdę kapitalne spotkania, a z drugiej przytrafiały się takie mecze jak z Widzewem u siebie, gdy tak naprawdę nie byliśmy nawet blisko zwycięstwa.
To zaczynając od właśnie tych najlepszych momentów: jak możesz zestawić ćwierćfinał Ligi Konferencji Europy z poprzednim największym sukcesem, który świętowałeś z Lechem, czyli mistrzostwem Polski? Trofeum za to osiągnięcie nie było, ale...
- Tak, na pewno to była dla nas kapitalna przygoda, jednak gdy wspominam ten mistrzowski sezon, to wciąż czuję wobec niego największy sentyment. Naturalnie, reprezentując klub w Europie na tak dalekim etapie czujesz dumę, bo to dla Lecha wielkie osiągnięcie. Tylko tak da się zbudować naszą markę na międzynarodowej arenie. W takich momentach masz wrażenie, że jesteś jak piłkarze z najwyższej półki rywalizujący o najważniejsze trofea w europejskiej piłce.
No tak, najlepsi zawodnicy i najbardziej liczące się drużyny nie odpoczywają w środku tygodnia...
- Zdecydowanie, często zderzam się z opiniami trenerów z różnych krajów, w ostatnim czasie sporo takich słów ze strony tych pracujących w Anglii, że ich zespoły rozgrywają za dużo meczów. Dopiero kiedy to przeżywasz, zaczynasz rozumieć co mają na myśli. Granie - jak w naszym przypadku - w zeszłym sezonie w systemie czwartek-niedziela jest trudne, wymaga od ciebie wejścia na wyżyny swojej wytrzymałości, ale daje ci najlepsze uczucie na świecie. Ogromnie się cieszę, że w Lechu miałem okazję zebrać tego typu doświadczenie już dwukrotnie.
Czy ten ostatni rajd w Europie i fakt wyeliminowania szwedzkiej drużyny w 1/8 finału Ligi Konferencji Europy wpłynął na postrzeganie Mikaela Ishaka w twoim kraju?
- Osobiście się cieszyłem, że przed tamtym dwumeczem z DIF większa uwaga tamtejszych mediów i kibiców skupiała się na Jesperze Karlströmie (śmiech). Jako wszyscy Szwedzi grający w Lechu czuliśmy jednak sami taką dodatkową presję, że nie mamy prawa przegrać tych spotkań. Dla nas to by oznaczało katastrofę, która ciągnęłaby się za nami długi czas. To samo uczucie towarzyszyło mi na początku pobytu w Poznaniu, gdy trafiliśmy na Hammarby IF. Nie pamiętam, kiedy wcześniej tak denerwowałem się przed meczem.
W związku z tym rozbicie Djurgårdens łącznie 5:0 w marcowych meczach musiało być jednym z twoich ulubionych momentów tego roku, bp dało podwójną satysfakcję.
- Na pewno. Rywale dużo i chętnie wypowiadali się nawet już po spotkaniu w Poznaniu, w którym ograliśmy ich 2:0. My zachowywaliśmy spokój, bo samo gadanie nic nie kosztuje. Sztuką jest pokazać na boisku, kto jest lepszy. W Sztokholmie nie pozostawiliśmy przeciwnikowi złudzeń, to było kapitalne.
Sam zresztą przesądziłeś o awansie do tego etapu, strzelając gola w rewanżu z Bodø/Glimt. Było to pod koniec lutego. Czy już wtedy pojawiały się symptomy, że z twoim zdrowiem nie wszystko jest w porządku?
- Niestety, już w tamtych dniach odczuwałem poważne problemy. Wiedziałem, że coś jest nie tak. Wracałem do domu pozbawiony energii, czułem się nieustannie chory. To nie trwało jednak kilka dni, bo z tym każdy sobie poradzi, a ciągnęło się tygodniami. Przechodziłem serię najróżniejszych badań, próbowaliśmy wszystkiego, żeby dowiedzieć się, co mi dolega. Cały czas jednak walczyłem, mimo że sytuacja stawała się nie do zniesienia. Kiedy zdiagnozowaliśmy przyczynę tego stanu rzeczy, towarzyszyły mi różne uczucia. Z jednej strony smutek, że przez jakiś czas nie będę w stanie wspierać kolegów na murawie, z drugiej strony wielka ulga, że w końcu wiedzieliśmy z czym się mierzymy.
Sporą część tego okresu poświęciłeś na walkę o powrót do pełni sił. Czy w związku z tym były to miesiące skłaniające do refleksji, przedefiniowania pewnych spraw?
- Istnieje życie poza piłką i kiedy nie masz siły pobawić się z dziećmi czy wyjść z nimi oraz żoną na spacer po powrocie z treningu, to nie czujesz się dobrze. Z pewnością był to dla mnie bardzo trudny czas, te 2-3 godziny treningu wysysały ze mnie całą energię i nie zostawało mi jej wcale na jakąkolwiek aktywność poza pracą.
Jako doświadczonemu piłkarzowi było ci łatwiej poradzić sobie z sytuacją, w której tak naprawdę niewiele zależało od ciebie?
- Gdybym dopiero zaczynał poważną karierę i przytrafiły mi się takie kłopoty, nie zdołałbym zagrać ani jednego meczu. Pamiętam, jak modliłem się przed spotkaniem u siebie z Djurgårdens, bo czułem się na granicy wytrzymałości. Kiedy jednak wychodzisz na rozgrzewkę, słyszysz kibiców i czujesz te emocje, zapominasz o wszystkim. Po końcowym gwizdku, gdy już adrenalina opadała wracałem z powrotem do tego dołka.
W jaki sposób jako kapitan próbowałeś pomagać swojej drużynie, gdy nie mogłeś tego robić na boisku?
- Niedługo po znalezieniu trafnej diagnozy przez dwa tygodnie pojawiałem się codziennie w szpitalu, brałem antybiotyki i przez osiedem tygodni mogłem tylko i wyłącznie spacerować. Dopiero po tym okresie mogłem zacząć odbudowę swojego organizmu i przygotowania do uprawiania profesjonalnego sportu. Możesz sobie wyobrazić, że czułem się jakbym zaczynał od zera. Odpowiadając na pytanie - najważniejsza była moja obecność w klubie i życiu całej drużyny. Przebywałem w szatni, przychodziłem na treningi, pozostawaliśmy w możliwie jak najbardziej normalnym kontakcie. Koledzy wiedzieli, co mają robić, ale dla mnie bardzo istotnym było, żeby odczuwali moją obecność, to działało w dwie strony. Tak to działa chyba zresztą w każdej grupie.
Wasza przygoda w Europie potrwała w zeszłym sezonie 289 dni, w tym trwającym - zaledwie 21. Ciężko chyba o statystykę wyraźniej oddającą to, z jak dużym rozczarowaniem musiał wiązać się mecz w Trnawie.
- Do dzisiaj jak o tym myślę, ciężko mi o tym mówić. To jedna z najbardziej bolesnych porażek w całym życiu. Wiedzieliśmy, że posiadamy znacznie lepszą drużynę, zgaduję, że nie wzięlibyśmy do nas ani jednego piłkarza ze Spartaka. Trzeba oczywiście oddać rywalowi, że zrobił wszystko, żeby było nam trudno. To bolało nas, bolało także kibiców, zdajemy sobie z tego sprawę.
Po rundzie jesiennej utrzymujecie się w czołówce ekstraklasy, jednak ten okres przeplatany był bolesnymi stratami punktów czy porażkami. Z jakich przyczyn brakowało tej bardzo ważnej w piłce regularności?
- Mieliśmy problemy z drużynami grającymi w pewien określony sposób, często nie mogliśmy znaleźć na nie sposobu i sobie z nimi poradzić. Widzieliśmy to wiele razy, frustrowało to nas. To jest to, o czym mówiliśmy wcześniej - za dużo wzlotów i upadków nie pozwala ci złapać stabilizacji i tak też było jesienią. Trudno podać jedną przyczynę takiego stanu rzeczy, ale wiem, że rok temu znaleźliśmy się na fali wznoszącej, wiele rzeczy układało się po naszej myśli nawet wtedy, gdy nie pokazywaliśmy najlepszej piłki. Teraz, gdy ta pewność siebie nieco spadła i przeciwnicy posiadali swój pomysł na nas, pojawiały się przeszkody nie do przeskoczenia. Ostatnie tegoroczne mecze to pokazują, bo sięgaliśmy po zwycięstwa, na które czasem zwyczajnie nie zasługiwaliśmy. To jest smutna, ale szczera prawda.
W dalszym ciągu jednak posiadacie kadrę i indywidualności, które pozwalają pokonać każdego rywala w tym kraju. To największy powód do optymizmu przed wiosną?
- Nigdy nie przestaję wierzyć w ten zespół. Gdyby tak się stało, to skończyłbym z grą w piłkę. Mam przekonanie, że w tej lidze możemy zwycięzyć z każdym, jestem tego pewny. Jako Lech i jego całe otoczenie cały czas musimy pozostać pozytywnie nastawieni. Owszem, pogubiliśmy wiele punktów niepotrzebnie, ale cały czas jesteśmy w czołówce. Czuję, że ten sezon jest dla nas wielką szansą, której na razie nie wykorzystujemy w stu procentach, ale najważniejsze dopiero przed nami.
Pozostajecie również w grze o Puchar Polski, a ten front w ostatnich latach nie należał dla Lecha Poznań do ulubionych. Tymczasem jesteście trzy wygrane od podniesienia tego trofeum i przełamania pewnej klątwy.
- Gramy o oba trofea i jeśli będziemy radzić sobie z kontrolą tych lepszych i gorszych momentów, to pozostanę dobrej myśli. Celujemy w mistrzostwo i puchar, to się nie zmienia i zimą będziemy na to mocno pracować.
Dublet dla drużyny i zdrowie dla Mikaela Ishaka oraz jego rodziny - brzmi jak najlepsze życzenia dla ciebie na nadchodzące półrocze?
- Tak, zdecydowanie (śmiech). Pragnę wygrywać z tym klubem, chcę ponownie przeżywać to, czego wszyscy doświadczylismy w sezonie mistrzowskim i przy okazji pięknej przygody w Europie. To pragnienie jest niesamowicie silne i będzie największą motywacją do pracy przed rundą wiosenną.
Rozmawiał Adrian Gałuszka
Next matches
Friday
31.01 godz.20:30Saturday
08.02 godz.00:00Recommended
Subscribe