Wszystko w jego życiu przebiegało szybko. Gdy jego kariera piłkarska nabrała niezwykłej prędkości, nagle wszystko się załamało. Do Lecha trafił już jako wielce utytułowany gracz, niestety, swej kolekcji trofeów zbytnio nie powiększył. Wciąż pozostaje jedynym sportowcem w 84-letniej historii Lecha z tytułem złotego medalisty olimpijskiego, choć zdobytym w innych barwach.
Mowa jest oczywiście o Zbigniewie Gucie, który urodził się 17 kwietnia 1949 roku na Ziemi Lubuskiej w przygranicznych Wymiarkach. Jedenaście lat później rozpoczął piłkarską przygodę w miejscowej Iskrze. Wśród rówieśników wyróżniał się zdecydowanie ogólną sprawnością i wyjątkowymi umiejętnościami... lekkoatletycznymi, bo świetnie skakał w dal i wzwyż, bardzo szybko biegał. Nauczyciele WF-u Zbyszka nieustannie namawiali go do podjęcia profesjonalnych treningów lekkoatletycznych, lecz on nieugięcie pozostawał przy futbolowych marzeniach. Dość szybko stał się lokalną gwiazdą Iskry i groźnym napastnikiem. Zdolnym nastolatkiem wkrótce zainteresowali się działacze trzecioligowego Promienia Żary, w którym grał jedynie przez dwa sezony i znów, choć tylko pozornie, piłkarsko awansował. Wypatrzony przez działaczy Odry Opole latem 1968 roku dał się im skusić perspektywicznymi obietnicami i prawie na dwa lata... wylądował w rezerwach.
Opolski klub posiadał również sekcję lekkoatletyczną, na której trening dość przypadkowo trafił zniechęcony futbolista i tak, od niechcenia, skoczył w dal 7,21 m. Okazało się, że również wyniki w sprintach i w rzutach predysponowały Guta, tak zupełnie z marszu, do występów w juniorskiej reprezentacji Polski. Był wymarzonym kandydatem na dziesięcioboistę, wg fachowców świetnym materiałem nawet na złotego medalistę olimpijskiego w tej najtrudniejszej z lekkoatletycznych konkurencji. Wyobraźnia młodzieńca zadziałała, trudno się dziwić, że długo się zastanawiał nad swoją przyszłością.
Pozostał jednak przy futbolu, czego nigdy później nie żałował. Zasugerował jedynie trenerom zmianę pozycji na boisku i już jako boczny obrońca przebojem wywalczył stałe miejsce w Odrze na boisku, a z czasem w historii klubu. Jego błyskawiczne rajdy po skrzydle, mocne i celne dośrodkowania zrobiły wrażenie także na trenerze reprezentacji - Kazimierzu Górskim, który w ostatnim momencie włączył debiutanta do ekipy na Olimpiadę w Monachium’72. Swój premierowy występ w reprezentacji zaliczył od zwycięskiego 2:1 meczu z NRD i pozostał w składzie już do końca, do finału z Węgrami.
Niespodziewanie stał się więc jak najbardziej pełnoprawnym członkiem „złotej ekipy”, choć po igrzyskach rzadko już występował w kadrze. Gdy jednak przyszły Mistrzostwa Świata’74 rozgrywane znów w szczęśliwym dla niego RFN, trener Górski nie zapomniał o swoim odkryciu, powołując Guta na tę imprezę. Dzięki 2 występom zdobył kolejny medal, tym razem za trzecie miejsce w światowym czempionacie. Mecz ze Szwecją był jednocześnie jego pożegnaniem z reprezentacją. Rozegrał w biało-czerwonych barwach ledwie 11 meczów, a osiągnął tak wiele. Zbyszek Gut doskonale wykorzystał swoje „5 minut”, co jest sztuka niezwykłą.
Wiosną 1975 roku ten utytułowany gracz trafił do Poznania, choć dla wiernych kibiców Kolejorza jego przyjście było opóźnione przynajmniej o rok. Furory w stolicy Wielkopolski popularny Gucik wprawdzie nie zrobił, ale też nikogo specjalnie nie zawiódł. Debiutował w Dzień Kobiet na Stadionie im. 22 Lipca w meczu z rewelacyjnym beniaminkiem GKS Tychy, walnie przyczyniając się do wygranej 2:1. Był solidnym obrońcą, stale włączającym się w ofensywne akcje zespołu, zbyt często jednak ulegającym kontuzjom. Wszystkim - kibicom, trenerom, a przede wszystkim kolegom z drużyny imponował niezwykłą sprawnością fizyczną i wręcz fenomenalną wytrzymałością. Niektórzy uważali, że on się zupełnie nie męczy, a jedynym objawem znacznego wysiłku była lekko zaczerwieniona twarz.
Dzięki temu zyskał poznański pseudonim Winnetou. Z wielkopolską publicznością i w ogóle z polską ekstraklasą żegnał się znów na Stadionie im 22 Lipca w meczu z Widzewem (1:1) 12 maja 1978 roku, choć wówczas nikt jeszcze nie zdawał sobie z tego sprawy. W ciągu pięciu sezonów spędzonych w Lechu, rozegrał tylko 89 spotkań, w tym 2 w Pucharze UEFA, 7 w PP i pozostałe w ekstraklasie. Bramki nie zdobył, ale przy wielu asystował. Jesienią 1978 roku w rewanżowym spotkaniu Pucharu UEFA z niemieckim MSV Duisburg, po raz pierwszy i jedyny wyprowadził swoją drużynę w roli kapitana. Było to czymś tak nadzwyczajnym, że po latach prawie nikt już sobie tego nie przypominał.
W 1979 po wyleczeniu kolejnej groźnej kontuzji, w dość tajemniczych okolicznościach wyjechał do Francji, gdzie osiadł na stałe. Grał jeszcze do końca lat osiemdziesiątych w kilku francuskich klubach (FC Paris, St. Francais, Red Star Paryż, AC St.Jean de Maurienne), po czym z czasem wziął zupełny rozbrat z futbolem. Dziś zamieszkuje pod Grenoble, w którym pracuje jako urzędnik państwowy, odpowiadający za sprawy administracyjne merostwa. Nigdy nie szukał specjalnie kontaktu z dawnymi kolegami z boiska, nie przybył też do kraju na Wielką Galę Złotych medalistów olimpijskich, ani na kolejne jubileusze swoich klubów – Odry i Lecha. Wciąż zachowuje młodzieńczą sylwetkę, a piłkarską karierę wspomina z rozrzewnieniem, jako niezwykłą i wspaniałą życiową przygodę.
Jan Rędzioch
Zbigniew Gut zmarł 27 marca 2010 roku.
* tekst oryginalny z zachowanymi datami i informacjami aktualnymi na dzień publikacji artykułu.
Next matches
Friday
29.11 godz.20:30Recommended
Subscribe