Starcia z Legią Warszawa przez lata elektryzowały trybuny, na których zasiadali kibice Lecha Poznań. Tak było też w pierwszej kolejce sezonu 1972/1973, czyli rozgrywek, w których po wielu latach Kolejorz powrócił do I ligi. Niebiesko-biali wygrali ten mecz 1:0, a jedynego gola strzelił wtedy nasz rozmówca, czyli Roman Jakóbczak. Jak przeżywał atmosferę tego meczu? Jak kibice świętowali po zwycięstwie? Czy było to jedno z najważniejszych jego trafień w koszulce Lecha? Na te wszystkie pytania znajdziecie odpowiedź w poniższej rozmowie.
Głównym tematem naszej rozmowy będzie oczywiście domowy mecz z Legią Warszawa, ale na początek czy mógłby pan przybliżyć młodszym kibicom okoliczności przejścia do Poznania?
- Do Lecha przyszliśmy wtedy razem z Włodkiem Wojciechowskim. Jednak wcześniej, kiedy jeszcze byłem zawodnikiem Pogoni Szczecin, to po zakończeniu sezonu jechaliśmy na rozegranie meczów sparingowych w Szwecji. W tym samym czasie Włodek przyjechał do Poznania, spotkał się z miejscowymi działaczami, porozmawiał i jak ja wróciłem z zagranicy powiedział mi jaka jest sytuacja. Zapytał się wprost "Czy chcemy wracać do siebie tzn. do domu?". W końcu obaj pochodzimy z Wielkopolski. Oczywiście zdecydowaliśmy się na to, ale ostatecznie na pół roku nas zawieszono, bo takie były wtedy czasy. Niektórych spraw nie dało się przeskoczyć.
Było to konsekwencją braku zgody Pogoni Szczecin?
- Kiedyś nie było tak jak teraz, że przy końcówce kontraktu można sobie szukać nowego pracodawcy. Kiedyś w ogóle nie było kontraktów. Było się najczęściej przez lata związanym z jednym zespołem, a przejście do innego wiązało się z mocnym porozumieniem stron między dwoma klubami. W naszym przypadku tak nie było, a więc ze względu na decyzje "góry" pół roku musieliśmy sobie poodpoczywać, a przez kolejne pół pomogliśmy zespołowi awansować do pierwszej ligi.
Jednak trzeba przyznać, że przejście pana oraz Włodzimierza Wojciechowskiego do drugoligowego Lecha było dużym wydarzeniem. Mogliście odczuć to podczas pierwszych treningów z drużyną?
- W tamtych czasach kibice dosyć regularnie pojawiali się na naszych treningach. Nasze obiekty na Dębcu były wręcz otoczone środowiskiem kolejarskim, a więc często pojawiały się duże grupy na naszych zajęciach. Atmosfera była świetna, bo przecież tam z kilku stron były tory, co chwila było słychać gwiżdżące lokomotywy. Miało to swój klimat
Tak jak pan wspomniał ostatecznie awansowaliście do pierwszej ligi i w premierowej kolejce mieliście od razu rozegrać mecz z rywalem z najwyższej półki, czyli Legią Warszawa. W obliczu powrotu do "piłkarskiej elity" stadion na Dębcu stał się bardziej waszą bazą treningową, a spotkania mieliście rozgrywać w centrum miasta, na stadionie im. Szyca. Jak pan wspomina ten obiekt?
- Od razu kojarzy mi się on z pełnymi trybunami. W tym pierwszym sezonie po powrocie do I ligi ludzie pojawiali się na trybunach już kilka godzin przed pierwszym gwizdkiem. A już przed tym starciem z Legią to w ogóle działo się dużo. Przypomnijmy, że po latach gry w drugiej, a nawet trzeciej lidze, na mecz przeciwko Kolejorzowi przyjeżdżał zespół złożony w większości z reprezentantów Polski. Kazimierz Deyna, Robert Gadocha, Bernard Blaut… Była to drużyna złożona z bardzo dobrych piłkarzy, a więc ostateczny rezultat tego meczu był naprawdę dużą sprawą.
No to już przejdźmy do tego spotkania, bo na pewno ze względu na wszystkie okoliczności, o których pan wspominał było to wyjątkowe starcie. Jak jego przebieg utkwił panu w pamięci?
- Wydaje mi się, że bardzo dużo ugraliśmy wtedy naszą zadziornością i zaciętością. Oczywiście piłkarzy też mieliśmy dobrych i swój pomysł na Legię mieliśmy. Przecież nie ma się co czarować, goście byli zespołem lepszym. Jednak w końcu dostali brameczkę na 1:0 i później naszym zadaniem było to utrzymać.
Tutaj pan tak tylko wspomniał o tym golu, a przecież to właśnie pan jest jego autorem. W jaki sposób objęliście prowadzenie?
- Najkrócej mówiąc trafiłem z rzutu wolnego. Może było 26-28 metrów do bramki, ustawiłem, uderzyłem i wpadło. Wiadomo, że właśnie strzały ze stałych fragmentów gry były moją specjalnością. Robiłem to często i regularnie, a więc od czasu do czasu udawało się, że ta piłka wpadała do siatki przeciwników.
No to w takim razie jak wyglądało świętowanie po meczu, bo na pewno euforia była niesamowita? W końcu Poznań czekał na takie spotkanie od kilku lat.
- Z tego co pamiętam po meczu kibice wypychali mi samochód poza stadion, a ja tylko rozdawałem z okna autografy. Niesamowita była radość tego tłumu. Jednak równocześnie muszę powiedzieć, że stadion Szyca był na tyle dobrze ulokowany, że po zakończeniu spotkania kibice bardzo szybko mogli rozejść się w różne strony miasta. Czy to w stronę Rataj, czy ścisłego centrum. Ponad 50 000 ludzi, a tutaj chwila moment i wszyscy się rozeszli. Ta lokalizacja był ekstra, ale co z tego skoro teraz możemy mówić bardziej o lesie niż stadionie. Jak kiedyś pojechałem to zobaczyć i powspominać, to szczerze powiem, że się przeraziłem.
W obecnych czasach piłkarze są bardzo popularni, a jak by pan odniósł to do swoich czasów? Roman Jakóbczak mógł bez problemu pójść na Stary Rynek?
- Oczywiście, że byliśmy rozpoznawalni. Piłka nożna zawsze była w Poznaniu numerem jeden. Jeżeli w naszym mieście są wyniki i jest drużyna to w przenośni można powiedzieć, że ludzie, kibice, lgną do drużyny jak do miodu. Wtedy wszyscy żyli Lechem. Zdarzyło mi się, że policjanci jak nas zobaczyli wstrzymywali cały ruch, żeby z nami porozmawiać. Wyniki były jakie były, wielkich zawodników z zewnątrz nie było, a my wszyscy byliśmy związani z Poznaniem i okolicami, a więc znaliśmy się jak łyse konie. Czy to my piłkarzy, czy to w relacji z kibicami.
Czy uznałby pan, że był to jeden z ważniejszych goli w czasie pańskiej gry w Lechu?
- Trudno powiedzieć, bo jednak trochę tych bramek było. Ta na pewno zapadła w pamięcią bo raz to starcie z Legią, dwa rozpoczęcie sezonu, a trzy rzut wolny. Jednak na pewno to trafienie powalczyłoby z tymi czterema bramkami zdobytymi w jednym meczu, a przeciwnikiem była Wisła Kraków. Wtedy jako pierwszy zawodnik w Polsce otrzymałem notę 10 od Przeglądu Sportowego. To także utkwiło mocno w pamięci. Przecież to byłby wyczyn dla napastnika, a ja występowałem jako pomocnik.
Jakie ma pan przewidywania przed sobotnim meczem?
- Drużyna trenera Żurawia miała w pewnym momencie taki gorszy okres, ale teraz jest zdecydowanie lepiej. Podoba mi się gra Lecha i szkoda tych meczów z Jagiellonią i Wisłą, bo patrząc na boisko to powinny one być wygrane. Była fajna organizacja gry, była przewaga i zabrakło dopięcia spotkania, bo przecież sytuacje ku temu były. Starcie z Legią jest sprawą otwartą. Nie można patrzeć na to kto ze stolicy nie przyjedzie na mecz, bo kontuzje i kartki są normalnym elementem gry. Wydaje mi się, że przy odpowiednim podejściu Lech wygra to spotkanie. Podoba mi się to jak wychowankowie obecnie atakują i ustawiają swoją pozycję w drużynie. Muszą walczyć o swoje ze starszymi i zagranicznymi zawodnikami. Bardzo szkoda, że dzieje się to co się dzieje i mecz odbędzie się bez publiczności, bo zawsze współpraca trybun z drużyną jest ważna w takim spotkaniu. Jednak jest to już poza nami, bo wiadomo, że wszystko co się obecnie dzieje jest siłą wyższą. W życiu są rzeczy ważne i ważniejsze.
Rozmawiał Mateusz Jarmusz
Next matches
Friday
29.11 godz.20:30Recommended
Subscribe