Gdy we wrześniu 2000 roku do Lecha trafili trzej amerykańscy futboliści z Major Soccer League, najmniej oczekiwano po nieco rudawym i wiecznie uśmiechniętym obrońcy Jamesie Conradzie (pierwszy z lewej - przyp. Lech Poznań).
Dwaj pozostali - pochodzący z Kielc pomocnik Wojtek Krakowiak oraz napastnik Ian Russell - mieli jakby nieco więcej już osiągnięć za sobą i lepsze perspektywy. Jednak to właśnie Conrad na dłużej utkwił w pamięci poznańskich kibiców, a 6 lat później tę pamięć odświeżył w sposób jeszcze bardziej niezwykły. Gdy na początku maja 2006 roku selekcjoner reprezentacji Stanów Zjednoczonych Bruce Arena ogłosił jako pierwszy trener ostateczny skład na Mistrzostwa Świata, wielkie zaskoczenie i radość zapanowały także w Poznaniu. W 23-osobowej ekipie znalazł się bowiem właśnie James Conrad.
Do Lecha trafił z San Jose Earthquakes na zasadzie wypożyczenia, wykorzystując fakt, że jego dotychczasowy klub nie zakwalifikował się do fazy play-off MLS i pozostałyby mu jedynie treningi. Nigdy nie żałował swojej decyzji przyjazdu do Polski. James Paul Conrad, zwany Jimmy, a w Polsce także Jimbo, urodził się w kalifornijskiej miejscowości Arcadia 22 lutego 1977 dokładnie w tym samym dniu, co inny były piłkarz Kolejorza – Maciej Bykowski, a także szwajcarski uczestnik tegorocznego Mundialu Hakan Yakin.
Jimmy, jako typowy, wyluzowany Kalifornijczyk, początkowo zupełnie nie interesował się piłką nożną, zwaną w USA soccerem, bo nazwa football jest zarezerwowana wyłącznie dla najpopularniejszego obok koszykówki sportu - futbolu amerykańskiego. Po raz pierwszy z piłkarskimi treningami zetknął się w dziecięcym klubie Santa Anita S.C. mając 16 lat. Grę kontynuował w młodzieżowym zespole AYSO Region 98 Temple City, później w San Dieguito Surf S.C., z którym w 1997 wywalczył mistrzostwo ligi uniwersyteckiej NCAA dla University of California Los Angeles. Rok później, już w barwach San Diego Flash, został wybrany najlepszym obrońcą uniwersyteckiej ligi i trafił do grającego w Major Soccer League San Jose Earthquakes. Dokąd to powrócił po poznańskim epizodzie, by w 2001 roku świętować mistrzostwo USA.
W 2003 roku znów zmienił klub, na równie utytułowany Kansas City Wizards, w którym pozostaje do dziś. W 2004 został najlepszym defensorem ligi i w reprezentacji MLS zagrał w sierpniu 2005 przeciwko galaktycznemu Realowi Madryt. Nieco wcześniej, bo 7 lipca 2005, zadebiutował w reprezentacji narodowej USA w meczu z Kubą (4:1) w Złotym Pucharze CONACAF. Dziś na swoim koncie ma już 17 występów reprezentacyjnych. Pytany o powód i cel gry w ówczesnym drugoligowym Lechu, nie ukrywał, że trafił tam dość przypadkowo.
Russell i Krakowiak wybierali się właśnie do Europy, by poszukać możliwości gry przez pół roku w jakimś ciekawym klubie. Jimmy zabrał się więc z nimi. Polskie korzenie Krakowiaka i znajomość z trenerem Adamem Topolskim, który trenował Lecha, zdecydowały o przyjeździe do Poznania. Zamieszkali w pensjonacie przy ulicy Pięknej i nie byli bardzo uciążliwymi gośćmi. Początkowo poznawali nie tylko specyfikę polskich boisk, ale i zwyczaje na nich panujące, sportową infrastrukturę - czasem dla nich niezwykle egzotyczną, przerażająco niebezpieczne drogi (każda podróż po Polsce innym środkiem lokomocji niż pociąg przyprawiała ich o ból głowy) oraz urocze polskie dziewczyny, bo do poznańskich dyskotek w wolnych chwilach chętnie zaglądali.
Jimmy dysponuje niezłymi warunkami fizycznymi, jest wysoki na 6'2 stóp, czyli ma 188 cm wzrostu, a waży 175 funtw, czyli przyzwoite 81 kg. Jako boczny obrońca musiał się dostosować do panujących w drugiej lidze obyczajów i grać zdecydowanie, szybko i bezpardonowo. Nikt w Polsce nie przypuszczał, iż tego walecznego i nieustępliwego sposobu gry Conrad dopiero się uczył. W barwach Lecha rozegrał 1 mecz w Pucharze Polski z Odrą Wodzisław, w którym zresztą wraz z Russellem debiutował w niebiesko-białych barwach, oraz 8 spotkań ligowych, wszystkie na bardzo przyzwoitym poziomie. Z przybyszami z USA poznańska publiczność żegnała się 18 listopada w meczu z opolską Odrą.
Krótki pobyt w Polsce, ledwie trzymiesięczny, spowodowany był zakończeniem okresowej umowy i ewentualną koniecznością przebicia oferty finansowej z MLS, co dla ówczesnego Lecha nie było jeszcze możliwe. Amerykanie dobrze się zapisali w sercach kibiców Kolejorza, zwłaszcza sympatyczny Jimbo. W luźnej rozmowie przeprowadzonej w "Pyrze" na temat możliwości ich występów w polskiej reprezentacji, gotowi byli pójść w ślady Olisadebe. Niestety, dziś to już nie jest możliwe, ze stratą dla nas. W listopadowy wieczór 2000 roku były pamiątkowe zdjęcia, imienne szaliki (swój Jimbo ma nadal w domu rodzinnym), bukiety kwiatów, lechickie gadżety i obietnice, że wzajemnie o sobie nie zapomną - kibice o nich, a oni o Lechu.
Amerykanie słowa dotrzymali i na każdym kroku podkreślają, jak wiele zawdzięczają temu krótkiemu pobytowi w naszym kraju. Conrad poznał nowych ludzi, inną mentalność, nowy system gry i, jak twierdzi, ukształtował się jako nowoczesny defensor. Wkrótce zrobił karierę w MLS i trafił do reprezentacji, a to już zaowocowało wyjazdem na Mistrzostwa Świata w Niemczech. Wprawdzie ekipa Stanów Zjednoczonych, choć ambitna, świetnie przygotowana motorycznie i niezwykle waleczna, nic wielkiego nie osiągnęła, za to sam Conrad ze swojego udziału w mistrzostwach mógł być bardzo zadowolony. Świetnie zostały ocenione jego oba mundialowe występy: i ten z Włochami, gdy pojawił się w 52. minucie gry, i ten w pełnym wymiarze czasowym z Ghaną.
W ten to sposób James Conrad stał się pierwszym obcokrajowcem grającym kiedykolwiek w barwach Lecha, który nie tylko pojawił się na Mundialu, ale i na nim zagrał. Marzymy dziś tylko o takich stranieri w Kolejorzu, a swoją drogą w polskiej reprezentacji niech nigdy już nie brakuje lechitów.
Jan Rędzioch
* tekst opublikowany w programie meczowym "Heeej Lech" w sezonie 2006/2007 z informacjami aktualnymi na moment publikacji artykułu.
Next matches
Friday
31.01 godz.20:30Saturday
08.02 godz.00:00Recommended
Subscribe