Do października 1956 roku, za zgodą rodziców, byłem zawodnikiem III-ligowej KKS Ostrovii, a jeszcze wcześniej ZZS Wysocko Wielkie. Warto nadmienić, że w latach 1955-56 trenerem Ostrovii był Pan Henryk Czapczyk, który w częstych rozmowach wspominał, że Kolejarz (zmiana na KKS Lech nastąpiła w 1957 roku) z powodu zbyt szczupłej kadry zawodniczej nosi się z zamiarem zaciągnięcia „z prowincji” grupy zawodników w celu sprawdzenia ich przydatności do zasilenia kadry I-szego zespołu.
Po wielu radach i zachętach Pana Trenera Czapczyka oraz dyskusjach i przemyśleniach tak sportowych jak i rodzinnych, postanowiłem skorzystać z propozycji klubu z tak wspaniałymi tradycjami i zaryzykować przenosząc się do Poznania. Po załatwieniu formalności w pracy i na uczelni, przy wielu trudnościach, mając ze sobą kartę zwolnienia z klubu „Ostrovia” (tu nieoceniona okazała się pomoc ojca, kierownika sekcji) w dniu 16 listopada 1956r. przyjechałem do Poznania.
Po przyjeździe udałem się do sekretariatu klubu, który wtedy mieścił się w tzw. Dworcu Letnim, tuż obok Dworca Głównego. Po załatwieniu wszelkich formalności sportowych udałem się w towarzystwie działacza klubu i Pana Trenera Henryka Czapczyka do Dyrekcji Kolei, w celu podjęcia pracy i uregulowania spraw zawodowych. Przydzielono mnie do pracy biurowej z możliwością wyjścia na każdy trening - do południa, na godzinę 11:00 - oraz mecze kontrolne. Zostałem też przyjęty na ostatni rok szkoły do Technikum Kolejowego, dzięki czemu miałem szansę uzyskać maturę. Były pewne trudności mieszkaniowe, ale w końcu ulokowano mnie w „Pokojach Gościnnych” dla kolejarzy, które mieściły się przy 4-tym peronie dworca. Najważniejsze jednak było to, że mogłem dużo trenować i zdać maturę.
W lutym, z powodu pewnych trudności lokalowych, przeniesiono mnie wraz z Januszem Szablińskim, który trafił do Poznania z Polonii Leszno, na stadion dębicki, do domu klubowego, w którym to w jednej szatni zamieszkaliśmy. Zastaliśmy tam dość znośne warunki bytowe, ale najważniejszym było to, że mieliśmy blisko na boiska na zajęcia treningowe.
Jako 19-latek zostałem zaliczony do wyjściowej jedenastki na mecz Pucharu Polski z Gwardią Warszawa, który odbył się niestety na bardzo zlodowaciałej płycie boiska przy Reymonta. Mecz ten przegraliśmy 1:3 (0:1). Dla mnie ważne było to, że według opinii trenera i wiernych kibiców zaprezentowałem dość przyzwoitą postawę i formę, grając na pozycji bocznego obrońcy przez pełne 90 minut.
W okresie, w którym przeniosłem się do Kolejarza, w grupie pozyskanych zawodników byli również Józef Skubel z Dyskoboli Grodzisk Wielkopolski, Walery Majerowicz z Unii Swarzędz, a także Szabliński z Polonii Leszno i - podobnie jak ja - Tomaszewski z Ostrovii. Poza tym, w zespole byli jeszcze Sędziak, Wieczorek, Tolus, Kinic i Liszecki, częściowo jako wychowankowie, albo pozyskani z poznańskich klubów. Nasze treningi odbywały się w halach przy ulicy Matejki i Prądzyńskiego (Areny jeszcze wtedy nie było), a przy dobrych warunkach atmosferycznych oczywiście na stadionie na Dębcu.
Na początku 1957 roku „grupa młodych” wraz z kadrą I zespołu została wysłana na obóz przygotowawczy do Kolejowego Domu Wczasowego w Puszczykowie. Trenerem wtedy był Pan Mieczysław Tarka. W tymże Puszczykowie, poza nie w pełni przygotowanym boiskiem, panowały doskonałe warunki do treningów sprawnościowych oraz dobre wyżywienie i zakwaterowanie.
Po powrocie ze zgrupowania w Puszczykowie okazało się, że moja sytuacja mieszkaniowa radykalnie się zmieniła. Szatnia, w której mieszkaliśmy z Szablińskim była bowiem niezbędna do prowadzenia podstawowych działalności klubu. Mianowicie Panie z sekcji koszykówki sporadycznie miały treningi na płycie betonowej znajdującej się tuż obok, w zagłębieniu tunelu i z tego względu musiały mieć do niej dostęp. Wspólnie, już z Tomaszewskim, przeniesiono nas zatem do pomieszczeń po bibliotece służbowej KKP przy ulicy Kolejowej nr 5. Było tam już centrum ogrzewania, obok stołówka, a nawet z przodu tego budynku gabinet rehabilitacyjny.
W 1957 roku klub zaangażował do pracy szkoleniowej Pana Trenera Wilhelma Lugra. Z początku pod jego wodzą rozegrałem 6 meczów z pierwszym zespołem, przeciwko Legii, Ruchowi i Gwardii. Potem przydarzyła mi się kontuzja kolana i pauzowałem około dwóch miesięcy. Po wyleczeniu urazu zagrałem w meczu z Pomorzaninem Toruń, po którym to - idąc na Dworzec Kolejowy - Trener Lugr, trochę po polsku, trochę po czesku, poklepując mnie po plecach powiedział: "Andrzej, tara uże budasz hrać na lewym beku”.
I tak wszedłszy na stałe do drużyny, przez 12 lat rozegrałem około 550 spotkań, za co otrzymałem zresztą dyplom klubowy. 13 razy byłem w „11” tygodnia i wielokrotnie wyróżniony w prasie, będąc przez pięć i pół roku kapitanem drużyny po Januszu Gogolewskim. Wtrącam też taki szczegół, że rozgrywając kolejne mecze na boisku przebywałem non-stop ok. 2000 minut bez kontuzji tj. przez 22 mecze i 20 minut (statystyka z Przeglądu Sportowego), a 2150 minut miał tylko Stanisław Oślizło, reprezentant Polski z Górnika Zabrze.
Kończąc już wspomnę tylko, ze w niedługim czasie zakończyły się wszystkie perypetie mieszkaniowe. Mój wspaniały klub obdarował mnie pięknym, dwupokojowym mieszkaniem w 1959 roku i właśnie wtedy sprowadziłem z Ostrowa Wielkopolskiego moją żonę Martę i córkę Małgorzatę. Potem były jeszcze sportowe, ciekawe wyjazdy po całej Europie. Ale to już całkiem inna i dłuższa historia.
Andrzej "Karbuś" Karbowiak
Next matches
Friday
29.11 godz.20:30Recommended
Subscribe