Dokładnie 10 lat temu Lech Poznań zapewnił sobie miejsce w fazie grupowej Ligi Europy po zwycięskim dwumeczu z Dniprem Dniepropietrowsk. Rewanżowe spotkanie z Ukraińcami doskonale pamięta obecny piłkarz rezerw Kolejorza, Grzegorz Wojtkowiak, dla której był to szczególny czas w niebiesko-białych barwach. Dziś obrońca wspomina ten okres na naszych łamach.
Już po wylosowaniu ukraińskiego zespołu wiedzieliśmy, że trafiliśmy na jednego z najbardziej wymagających przeciwników, z którymi mogliśmy się zmierzyć na tym etapie. W tamtym momencie Dnipro miało w swoim składzie 3-4 reprezentantów swojego kraju i mocno deptało po piętach dwójce czołowych klubów naszych sąsiadów, Dynamo Kijów i Szachtarowi Donieck. O tej drużynie wypowiadano się pozytywnie, mówiono, że jest tam wszystko, żeby osiągać niemałe sukcesy. Po kilku latach zresztą to się sprawdziło, kiedy Ukraińcy docierali do finału Ligi Europy i grali w nim z Sevillą w Warszawie.
Z odpraw przed tym dwumeczem pamiętam, że szczególnie zwracano nam uwagę na ofensywnie usposobionych piłkarzy rywala, a najbardziej na jednego z nich, Jewhena Konoplankę. W tamtym momencie uznawany był za bardzo perspektywicznego piłkarza, ocierał się o kadrę, robiono z niego gwiazdę. Wiedzieliśmy, że sporo potrafi, ale i my czuliśmy się mocni. Może i nie wystartowaliśmy w tamtym sezonie jakoś wybitnie, w końcu odpadliśmy z eliminacji Ligi Mistrzów po dwóch porażkach ze Spartą Praga. Mimo to we wcześniejszych rozgrywkach, kiedy zdobyliśmy mistrzostwo Polski, daliśmy się poznać jako równo grająca drużyna. Nie kalkulowaliśmy, chcieliśmy atakować od pierwszej do ostatniej minuty. Tak się stało w Dniepropietrowsku, gdzie Maniek Arboleda strzeliłgola po pięciu minutach. Jak się okazało, jedynego w meczu,
Rewanż wspominam jako… zadziwiająco spokojny. Miałem wrażenie, że kontrolujemy tamto spotkanie, że faworyzowani goście jakoś bardzo nam nie zagrażają. Oczywiście, nie był to lekki mecz, ale to ogranie z europejskich pucharów z poprzednich edycji pomogło nam zachować spokój w jego kluczowych momentach. Takie starcia nie stanowiły dla nas żadnej nowości i to dało się odczuć wtedy na boisku. Już wcześniej wojowaliśmy jak równy z równym ze sporymi markami, więc Dnipra się nie baliśmy.
Przed sezonem 2010/11 trafił do nas Artur Wichniarek, który zdobył dla nas bardzo ważną bramkę w Baku przeciwko Interowi. Pomagał swoim doświadczeniem naszym młodszym ofensywnym zawodnikom, ale niedługo po nim w Poznaniu pojawił się Artjoms Rudnevs. Szybko zaczął stanowić nasze ważne ogniwo, strzelał dużo goli, więc i trenerzy postawili na niego odważnie. Lech miał w tamtym okresie nosa do napastników, bo ledwo odszedł do Borussi Dortmund Robert Lewandowski, a już za niego przyszedł właśnie Łotysz. Przełomowy dla niego występ? Na pewno ten w Turynie z Juventusem, gdzie pokazał mocny strzał z obu nóg, dobrą grę głową, skuteczność. Na początku w naszej szatni był cichy i skryty, ale nigdy jakiś zawstydzony, nie chował się za ludźmi, był normalną częścią tamtej ekipy. Pewność siebie na pewno dodawała mu liczba bramek, zdobywał ich naprawdę dużo (śmiech).
Nie byłoby jednak okazji do rywalizacji właśnie z Juventusem, Manchesterem City czy Salzburgiem, gdyby nie ten dwumecz z Dnipro. Dlatego właśnie jest on tak istotny z dzisiejszej perspektywy. Tamten czas i możliwość grania z tak wielkimi klubami rozwijała każdego z nas indywidualnie i drużynowo. Wielu z nas, lechitów otrzymało szansę gry w reprezentacji, jak Tomek Bandrowski, Rafał Murawski czy ja. To dla każdego był świetny okres, który będziemy wspominać wyjątkowo. W końcu rzadko się zdarza, żeby takie zespoły - jak później, jesienią 2010 roku - przyjeżdżały do Poznania. Nasi kibice będą mieli te emocjonujące do ostatnich minut spotkania z tyłu głowy jeszcze przez długie lata.
Zredagował Adrian Gałuszka
Next matches
Friday
29.11 godz.20:30Recommended
Subscribe