Dlaczego musiał trenować w trampkach z dziurami wyciętymi na piętach? Co było problemem Jagielloni na przełomie lat 80-tych i 90-tych? Jak ścisłe było krycie zawodnika nazywanego niegdyś przez kolegów "Plastrem"? Te oraz wiele innych wątków porusza we wspomnieniu starć z "Jagą" oraz swoich początków w Kolejorzu jedna z jego legend, Waldemar Kryger.
Tak się złożyło, że kiedy ja zaczynałem wchodzić do pierwszego zespołu Lecha, Jagiellonia pojawiła się w pierwszej lidze. Pamiętam mecz z sezonu 1987/88, jeszcze bez mojego udziału, w którym jako beniaminek wygrała z nami w Białymstoku 1:0 po golu Czykiera. Co ciekawe, później już jako czynnemu zawodnikowi nie zdarzyło mi się przegrać z nią ani razu. Nie ma co ukrywać, to był w tamtym czasie zespół, który balansował miedzy pierwszą, a drugą ligą. W porównaniu z dziś to zupełnie inna skala, bo gdy jeszcze awansował on z zaplecza pod koniec lat 80-tych, miał bardzo ciekawy skład. Krótko po tym zaczął się jednak rozbiór Jagielloni, wspomniany Czykier trafił do Legii, "mały" Bajer jak go nazywaliśmy, czyli Dariusz Bajer, przyszedł do nas, "duży" Bajer z kolei poszedł do Widzewa Łódź, a Mariusz Lisowski do Olimpii Poznań. Tak jak dziś ten klub radzi sobie ze sprawnym uzupełnianiem swojej kadry, tak wtedy jeszcze tego nie potrafił i w rezultacie jego wyniki nie imponowały.
W związku z tym dziwić nie mogą chociażby dwa spotkania, które rozegraliśmy z Jagą w rozgrywkach 1992/93. 5:0 w Poznaniu, 5:0 w Białymstoku, a te wyniki w pełni oddawały przepaść, która nas dzieliła. Ale jaką my mieliśmy wtedy pakę! Przez cały rok 1992 przegraliśmy w lidze tylko dwa mecze, do tego dochodziła długa seria bez porażki u siebie. W tym roku mieliśmy zapewnione mistrzostwo na kilka kolejek przed końcem, a Jerzy Podbrożny zostawał, podobnie jak sezon później zresztą, królem strzelców. Facet miał nosa do bramek niesamowitego i te tytuły nie były żadnym zaskoczeniem. Już w Igloopolu Dębica, z którego do nas trafił, widać było, że się marnuje w tej drużynie. Jego dalsza kariera potwierdziła zresztą, że piłkarzem był nieprzeciętnym.
Na przestrzeni moich kontaktów z Jagiellonią przytrafił nam się tylko jeden remis, reszta to same zwycięstwa. Ciekawe okoliczności miała ta wspomniana wygrana 5:0 na wyjeździe w maju 1993 roku. Z powodu jakichś prac na stadionie, zagraliśmy na… bocznym boisku, i to o dość nietypowej godzinie 11. Wszystko to w obecności niespełna tysiąca ludzi, którzy w kilku rzędach zajęli miejsca na jakichś zaimprowizowanych trybunach. Tak to w piłce jest, że im szybciej ułożysz sobie przeciwnika, tym jest ci łatwiej. Wtedy dokładnie to miało miejsce, bo już po pół godzinie było 2:0 dla nas po bramkach Brzęczka i Podbrożnego. Później jeszcze dwa gole Mirka trzeciaka, trafienie Ryszarda Remienia i tak udało nam się, bądź co bądź, ten niecodzienny wynik wyjazdowy osiągnąć.
Jak już wspomniałem, ten sezon 87/88, w trakcie którego ponieśliśmy jedyną za moich czasów porażkę z Jagą, dla mnie osobiście był szczególny. W jego ostatniej kolejce udało mi się zadebiutować, później przyszedł mecz o superpuchar, a od początku następnych rozgrywek… kilka meczów pauzy. A było tak: w okresie przygotowawczym dostałem korki, z których w tamtych czasach byłem bardzo zadowolony. Czekał nas sparing w Niemczech, w którym miałem zagrać połówkę. Nikomu się jednak nie przyznałem, że te nowe buty były dla mnie za małe, taki twardy chciałem być. Tak sobie obtarłem stopy, że przez dwa tygodnie trenowałem w trampkach z wielkimi dziurami wyciętymi na piętach. To przekreśliło szanse na występ w pierwszych meczach nowego sezonu. Po moim powrocie graliśmy w Chorzowie, ja kryłem indywidualnie Krzysztofa Warzychę i mimo porażki miejsca w składzie już nie oddałem. Wszystko dlatego, że Warzycha to był facet, który wymiatał, a ja, drobny człowieczek z juniorów, zebrałem po tym spotkaniu dobre recenzje.
Dzięki częstemu kryciu rywali jeden na jeden dostałem od kolegów pseudonim "Plaster". Może nie było tak, że chowałem przeciwników do kieszeni, ale gdy już któryś z nich szedł do toalety, to ja podążałem niemalże z marszu za nim. Gra od tego czasu zmieniła się znacznie, nieco odeszło się od indywidualnego krycia. Ja się odnajdywałem w takiej grze, mimo że receptury na powstrzymanie poszczególnych piłkarzy były różne. Unikałem brutalnych wejść, raczej starałem się odcinać napastnika od jakichkolwiek podań. Szczególnie ważne były te dwa-trzy pierwsze kontakty w meczu, w czasie których trzeba było tę piłkę przejąć przed przeciwnikiem i celnie zagrać do swojego kolegi.
Zredagował Adrian Gałuszka
Next matches
Friday
29.11 godz.20:30Friday
06.12 godz.20:30Recommended
Subscribe