2016-04-03 11:19 Mateusz Szymandera fot. Adam Ciereszko

Chciałem tu zagrać

-  Pamiętam, że jeszcze z KSZO przyjechaliśmy na mecz ligowy do Poznania. Przegraliśmy, a ja pomyślałem sobie, że ja tu jeszcze zagram - mówi Waldemar Piątek. Karierę byłego bramkarza Kolejorza przerwała poważna choroba. 

- Pamiętam, że jeszcze z KSZO przyjechaliśmy na mecz ligowy do Poznania. Przegraliśmy, a ja pomyślałem sobie, że ja tu jeszcze zagram - mówi Waldemar Piątek. Karierę byłego bramkarza Kolejorza przerwała poważna choroba.

Jest coś czego pan żałuje?

Waldemar Piątek: - Nie, niczego w życiu nie żałowałem i nie żałuję. Wszystko, co się dzieje jest, gdzieś do góry ustalone. Biorę każdy dzień jaki jest. Wiadomo są momenty załamania, ale trzeba żyć dalej.

Wiele chorych osób mówi, że dzięki chorobie zaczyna się doceniać najprostsze rzeczy. Takie, których zdrowy człowiek często nie docenia: spotkania z rodziną, zwykły dzień.

- Życie się zmienia. W moim przypadku też tak było, zmieniło się o 180 stopni. Byłem na szczycie i... spadłem. Byłem potłuczony, dość mocny potłuczony. Nie jest łatwo się podnieść, ale bez próby podniesienia się ciężko jest wyjść na prostą. Trzeba walczyć, żeby normalnie żyć. Szukać takich rzeczy i wartości, które podniosą na duchu. Kiedy ja spadłem, to podniosła mnie rodzina. Przede wszystkim małżonka i mama. To jednak nie jest krótka historia na minutę czy dwie.

Teraz może pan na to spojrzeć z perspektywy ponad 10 lat.

- Sporo czasu już minęło. Jestem w szoku jak się wszystko zmieniło. Szatnie, to jak dzisiaj mają zawodnicy wszystko przygotowane. Przypominam sobie to jak wyglądało u nas w Lechu. Teraz to baśń.

Nie tylko sporo minęło, sporo się zmieniło.

- Pod względem infrastruktury jestem w szoku, jak to wszystko poszło. Gdy zachorowałem, to musiałem się wycofać, wyciszyć. Nie było mi łatwo i chyba dopiero teraz to robię.

Był pan związany z piłką, życie toczyło się wokół piłki. Z dnia na dzień to zniknęło. Odnalezienie się w życiu bez piłki jest chyba najtrudniej. Nie wiem czy do końca można się odnaleźć.

- Dobre pytanie. Od małego piłka była częścią naszej rodziny. Wszystko zapoczątkował najstarszy brat, potem średni i ja na końcu. Mi było najtrudniej. Bo te wszystkie sytuacje, które mnie w życiu spotkały... cały czas wzmacniały mnie w tym, żeby dążyć do osiągnięcia moich marzeń. Moim marzeniem była gra w piłkę i w tym się ukierunkowałem. Coś mi przez chorobę zabrano. To tak jak małe dziecko ma zabawkę to ja jako piłkarz mam zabawkę. Piłka mnie bawi. To było normalne, że będę zły, wściekły. To był moment, w którym wszystko mi zabrano. Jestem zły i moja reakcja jest chyba normalna. Musiałem się schować, żeby wszystko przemyśleć i żyć dalej. To normalna reakcja, teraz cały czas jestem przy piłce, ale w środku jest coś niespełnionego.

Chciałby pan jeszcze pograć.

- Nie ukrywam, nie czuje się na tyle stary, żeby tego nie spróbować. Nie wiem czy tak będzie, ale czuje, że jeszcze jedną próbę zrobię.

Leczenie może w tym pomóc.

- Myślę, że tak. Długo czekałem na to, żeby te leki w końcu wyszły i się doczekałem. Teraz trzeba je wziąć i wierzę, że będzie dobrze...

Już po chorobie ważną rolę w pana życiu odegrał Jarosław Araszkiewicz. Dzięki niemu wrócił pan do futbolu.

- W 2007 roku pracował w Sandecji Nowy Sącz, zadzwonił do mnie i zapytał czy nie chciałbym mu pomóc w pracy z bramkarzami. Od razu pomyślałem, że warto spróbować. "Araś" nie odzywał się do mnie do lutego i byłem przekonany, że nic z tego nie będzie, ale dał znać i dzięki niemu wróciłem znowu do piłki. Trzy razy w tygodniu ponad 1,5 h dojeżdżałem na zajęcia, ale cieszyłem się, że mogę coś robić.

Pogadajmy o milszych sprawach. Kariera, to co pan osiągnął. Kibice pamiętają, bo nie byłoby Pucharu Polski i Superpucharu bez Waldemara Piątka. Nie grał pan długo, ale wszyscy wciąż pamiętają.

- Byłem jednym z trybów tego wszystkiego. Nie zdobyłem Pucharu Polski. Tę drużynę cechowało to, że wszystkie tryby zadziałały. To nie ja wygrałem, a drużyna. Kiedy ja przychodziłem to ona się tworzyła. Były momenty trudne, bo była zmiana trenera, było trudno. Kiedy jednak to zadziałało, to poszło to dalej. Ta drużyna to była jedność. Nikt na nas nie liczył, sami wypracowaliśmy to wszystko. Atmosfera, zaangażowanie, poklepanie kolegi po plecach. To było coś wielkiego.

Radosław Majchrzak nie ukrywa, że za każdym razem, gdy ogląda pana interwencję z meczu na Łazienkowskiej ma ciarki. Chodzi o obronę strzału z końcówki spotkania.

- Pamiętam tę sytuację. Znalazłem się tam, gdzie trzeba. Chłopacy śmiali się w szatni po meczu, że trafili w najcieńszą nogę w lidze. Ale to nie ja obroniłem ten puchar. Ja byłem trybikiem, wykonywałem pracę dla drużyny i kibiców, którzy wtedy z nami jeździli po całej Polsce. Przychodzili na stadion tysiącami i nie ma co kryć, że nie było nam łatwo utrzymać presję. Oni liczyli na nas, bo Lech od dawna nie miał żadnego sukcesu. To nas uskrzydlało, stworzyło jedność, bo czuliśmy, że możemy coś ugrać. Fety na Starym Rynku nie da się zapomnieć. Nikt na nas nie liczył, to było coś wielkiego i sądzę, że dlatego zostało tak zapamiętane. Bo w trudnych czasach potrafiliśmy stworzyć fajną drużynę.

Ale 45 minut przed zdobyciem Pucharu Polski nie było miło. Straciliście z powodu kontuzji Michała Golińskiego, Zbigniewa Zakrzewskiego. W szatni nie było miło i przyjemnie.

- Taka rola trenera. Uznał, że coś nam się wymyka z rąk. Każdy w szatni miał coś do powiedzenia. Te trybiki przestały funkcjonować jak należy. To zrozumiałe, że trener wtedy podniósł głos. Wprowadził porządek w szatni. Powiedział, co mamy zrobić w drugiej połowie. Musieliśmy bronić blisko siebie, utrzymać się przy piłce. Legia strzeliła z karnego i brakowała jej jedna bramka do dogrywki. W ostatnich 20-25 minutach miała tyle stałych fragmentów gry, co przez cały sezon. Nasza szesnastka była oblegana. Dośrodkowania, strzały, to było nieprawdopodobne. Czuliśmy się jak na bitwie. Przegraliśmy tamten mecz, ale zdobyliśmy Puchar. To był dla nas zaszczyt.

Jak wspominasz trenera Michniewicza? On do dzisiaj, gdy o panu mówi, to się uśmiecha.

- Pamiętam sytuację, gdy posadził mnie na ławce w meczu z Polonią Warszawa. Byłem zdziwiony nią, ale przyjąłem z pokorą. Później zrozumiałem, że czasami trzeba usiąść na ławce. Nie będę wiecznie pierwszy. Takie sytuacje pomogły, żeby złapać dystans, zastanowić się nad błędami. Zawsze zależało mi na tym, żeby realizować jego pomysł na grę. Wymagał dużo zaangażowania. Bardzo mi się podobało to, że nasze zajęcia były taktyczne. Dużo uwagi poświęcaliśmy na to, żeby odpowiednio się przesuwać na boisku. Wymagał też ode mnie gry na przedpolu.

Sam powiedział ostatnio o panu: "Protoplasta Manuela Neuera".

- Pamiętam swojego pierwszego trenera już w Wisłoce Dębica, który też nie miał wyśmienitych warunków fizycznych. Wpajał mi od samego początku, że muszę grać wysoko, podpowiadać kolegom, asekurować ich. Już chyba wtedy mieliśmy nowoczesną piłkę, co? Teraz tego się od bramkarza wymaga, żeby był jedenastym zawodnikiem do gry w polu. Ma rozpoczynać akcje ofensywne, przerywać defensywne. Dobrze się w tym czułem, choć pamiętam jedną sytuację, w której poczułem się za pewnie. W meczu z Pogonią dostałem piłkę od Bartka Bosackiego i pomyślałem: "A co zabawię się". I tak się zabawiłem, że straciliśmy bramkę. To był największy błąd jaki popełniłem w karierze, ale czasami musi się on zdarzyć, żeby kolejnych już nie było. Potem się już nie bawiłem. Ale pamiętam, że obserwowali moją grę. Wiedzieli, że lubię pograć piłkę, zaciąć nabiegającego zawodnika.

Czuje pan, że piłka przez te 10-12 lat mocno się zmieniła?

- Więcej jest taktyki, przesuwania i czekania na błąd przeciwnika. Przedtem więcej było akcji za akcję. Teraz to wygląda inaczej. Gra się wszerz, szuka wolnych stref, żeby zaskoczyć przeciwnika. Tak też było w meczu z Lecha z Legią. Lech przegrał, bo popełniał błędy indywidualne. W tym kierunku chyba idzie piłka.

Kiedy wchodziliśmy do sali konferencyjnej, przeszliśmy przez Salę Legend. Spojrzał pan na nią i powiedział, że dużo się zmieniło.

- Już mówiłem wcześniej to baśń. Pamiętam budynek za Kotłem, w którym się przebieraliśmy. Szatnie, barek na dole, gdzie czasami chodziliśmy na obiady. Magazyn Genia miał chyba 4 metry kwadratowe. Było w nim milion półek. Nasza szatnia na tamte czasy była super, ale to co teraz się dzieje. Bardzo dużo się zmieniło. Widać, że infrastruktura poszła do przodu. Nic tylko grać.

Był pan też w szatni. Co pan pomyślał jak do niej wszedł?

- Duża, no bajka. Jest tam wszystko, co powinno być. My mieliśmy dużo, nie narzekaliśmy, ale na pewno nie w takim standardzie. Mieliśmy basen, była sauna, ale nie mieliśmy już szatni do rozgrzewki i siłowni. Nie mówię, że było źle, były inne czasy. Piłka się rozwija, zawodnicy dziś mają wszystko postawione pod nos.

W Lechu grał pan krótko, ale pomimo tego widać przywiązanie do tego klubu. Czuje się pan lechitą?

- Oczywiście. Kiedy byłem małym chłopcem marzyłem o tym, żeby grać w wielkim klubie. Ta moja kariera, przygoda z piłką przebiegała płynnie. Miałem od dziecka zaszczepione takie wartości, które pozwalały mi dążyć do celu. Dorastałem i chciałem wykorzystać je, aby stać się bramkarzem. Już do KSZO przychodziłem jako trzeci bramkarz, ale wywalczyłem miejsce w składzie. Gdy odchodziłem to zostawiałem po sobie dobre wrażenia, wspomnienia, interwencje, mecze, oklaski kibiców i ich pamięć. Pamiętam, że jeszcze z KSZO przyjechaliśmy na mecz ligowy do Poznania. Przegraliśmy, a ja pomyślałem sobie, że ja tu jeszcze zagram.

Udało się.

- Nie wiem czy to szczęście czy fart. Udało się, a ja znów byłem trzeci. Przez swoją nieustępliwość i dążenie do celu w końcu zostałem pierwszym bramkarzem. Moją przygodę z piłką zakończyła choroba, ale warto było tutaj grać i czuć się jednym z trybików tej drużyny. Uwielbiałem to uczucie, kiedy 20 tys. par oczu patrzy na twój ruch i zachowanie. Jak mógłbym się nie czuć lechitą? Zostawiłem tutaj coś z siebie, swoje umiejętności. Mam jednak jedno niespełnione marzenie. Mam nadzieję, że uda mi się je zrealizować i dokończyć tutaj pewien etap w moim życiu. Wierzę, że to będzie na Bułgarskiej. Chcę tutaj jeszcze zagrać.

Hasło "Nigdy się nie poddawaj" idealnie do pana pasuje?

- Były momenty, w których znalazłem się na dnie. Musiałem się podnieść, nie mogłem się poddawać. Kibice to doceniają. Doceniają walkę, bo kiedy przychodzą na mecz, to chcą wiedzieć zawodnika, który walczy za nich, oddaje serce. Oni nie mogą biegać w koszulkach swojego ukochanego klubu. Piłkarze robią to za nich.

rozmawiał Mateusz Szymandera

Next matches

Sunday

29.09 godz.14:45
Korona Kielce
vs |
Lech Poznań

Saturday

05.10 godz.20:15
Lech Poznań
vs |
Motor Lublin

Recommended

Newsletter

Subscribe

More

KKS LECH POZNAŃ S.A.
Enea Stadion
ul. Bułgarska 17
60-320 Poznań

Infolinia biletowa:
tel.  61 886 30 30   (10:00-17:00)

Infolinia klubowa: Tel: 61 886 30 00
mail: lech@lechpoznan.pl
Biuro Obsługi Kibica

We use cookie files

We use cookies that are necessary for visitors to our website to take advantage of the services and features available. We also use cookies from third parties, including analytics and advertising cookies. Detailed information is available in "Cookie Policy". In order to change your settings, please use the CHANGE SETTINGS option.

Accept optional cookies

Reject optional cookies

Privacy settings

Required

Necessary cookies enable the correct display of the site and the use of basic functions and services available on the site. Their use does not require the users' consent and they cannot be disabled within the privacy settings.

Advertising

Advertising cookies (including social media files) allow us to present information tailored to users' preferences (based on browsing history and actions taken,advertisements are displayed on the site and on third-party sites). They also allow us to measure the effectiveness of advertising campaigns of KKS Lech Poznań S.A. and our partners.

You can change or withdraw your consent at any time using the settings available in privacy settings.

Analitical

Advertising cookies (including social media files) allow us to present information tailored to users' preferences (based on browsing history and actions taken,advertisements are displayed on the site and on third-party sites). They also allow us to measure the effectiveness of advertising campaigns of KKS Lech Poznań S.A. and our partners.

You can change or withdraw your consent at any time using the settings available in privacy settings.

Save my choices