Podszedł do koła środkowego, chwycił piłkę i ją ucałował. Dopiero chwilę później ją kopnął. Stanisław Atlasiński w wieku 93 lat w symboliczny sposób rozpoczął rocznicowy mecz Kolejorza z Wisłą. Mimo tego, że od tego momentu minęło już pięć lat, dla nestora poznańskiego klubu była to ostatnia wizyta na stadionie jego ukochanego klubu. Były napastnik Kolejorza zmarł w sobotę w wieku 98 lat.
Przez niemal całe swoje życie był związany ze stolicą Wielkopolski. Nie wiadomo jednak dokładnie od kiedy. Źródła, które wspominają życie piłkarza są w tej kwestii niejednoznaczne. W publikacjach pojawiają się informacje, że jego rodzina wpierw przeprowadziła się pod Leszno, a dopiero potem do Poznania. Z kolei inne mówią, że Atlasiński został poznaniakiem, gdy skończył rok. Urodził się bowiem na terytorium Niemiec, w miejscowości Kray, skąd jego rodzina przeprowadziła się do Polski.
Przygodę z piłką nożną rozpoczął w wieku dwunastu lat. Trzy lata później trafił do zaprzyjaźnionej drużyny KPW. Na młodego chłopaka zwrócił uwagę ówczesny trener tej drużyny, Stanisław Kwiatkowski, który z dużym zainteresowaniem obserwował postępy w grze Atlastińskiego. Przygodę z piłką zaczynał od treningów w juniorach, z którymi w 1937 roku dotarł do półfinału mistrzostw Polski. Wspólnie z nim grali w tej drużynie Mieczysław Tarka oraz Edmund Białas. Nie minęło wiele czasu, a cała trójka została włączona do kadry pierwszej drużyny.
Jego dobrze zapowiadającą się karierę przerwał wybuch wojny. Rozgrywki ligowe zostały zawieszone. Futbol w Poznaniu jednak nie umarł. W czasie okupacji organizowano mecze towarzyskie, a także nieoficjalne mistrzostwa Poznania. Atlasiński grał w nich w barwie drużyny Dębiec. - Często zdarzało się, że te mecze były przerywane przez policjantów. Pamiętam, że spotykaliśmy się m.in. na Górczynie. Gdy jednak Niemcy odkryli to miejsce, musieliśmy grać w innym - wspominał po latach.
W trakcie sześcioletniej przerwy w walce o awans do ekstraklasy, piłkarz walczył w barwach Dębca o mistrzostwo Poznania. Największym rywalem jego zespołu była ul. Strzelecka, którą tworzyli gracze lokalnego rywala, Warty Poznań. W 1941 roku Dębiec zdobył mistrzostwo, a jego przeciwnikiem w finale była sąsiadująca Wilda. Bramkę na wagę zwycięstwa zdobył Mirosław Tarka. - Na te mecze przychodziło kilka tysięcy widzów. Żył nimi cały Poznań. - przyznawał lechita.
Po wojnie Atlasiński wrócił do Kolejorza. Pomógł mu w wywalczeniu pierwszego awansu do ekstraklasy. Już w sezonie 1945/46 Atlasiński był bardzo ważną postacią swojej drużyny. Zagrał we wszystkich 31 spotkaniach, w których zdobył aż 34 bramki. - Dobra technika i zwinność, także sportowy tryb życia, powodowały, iż kontuzje szczęśliwie omijały popularnego "Atlasa" przez niemal całą karierę - pisał w sylwetce piłkarza Jan Rędzioch.
Pech chciał, że jego karierę przerwał... poważny uraz łękotki, który przytrafił się podczas wyjazdowego meczu z Tarnovią. To było dopiero szóste spotkanie lechitów na boiskach ekstraklasy. W trakcie spotkania ból lewego kolana kilkukrotnie powodował, że Atlasiński siadał na ławce. Ambicja oraz zaangażowanie nie pozwalały mu jednak zrezygnować z gry. Wówczas nie można było przeprowadzać zmian zawodników, którzy byli rezerwowymi. Zespół długimi fragmentami grał w osłabieniu, ale napastnik wracał na boisko, by pomóc kolegom.
Atlasiński we wspomnianym spotkaniu, mimo kontuzji zdobył bramkę. Nie przypuszczał jednak, że będzie to jego ostatni gol w piłkarskiej karierze. - Lekarze mówili mi potem, że gdybym od razu opuścił boisko, to nogę udałoby się uratować, a ja wróciłbym do grania. Ale ja chciałem grać i walczyć. Kolano mnie bolało, kilka razy schodziłem z boiska, ale to było bez znaczenia - przyznawał po latach.
Po zakończeniu kariery, a także pracy zawodowej wyprowadził się do Puszczykowa, gdzie zmarł w nocy z piątku na sobotę. Mimo tego, że od pięciu lat nie pojawiał się na stadionie, do końca interesował się piłką nożną oraz losami ukochanego klubu, którego mecze oglądał w telewizji. Podczas wizyty w jego domu nie sposób było nie zauważyć pamiątek, które zebrał w czasie kariery. Na ścianie powieszona była koszulka, którą otrzymał od kapitana Lecha, Bartosza Bosackiego na 92 urodziny. Jedną z ostatnich pamiątek był trykot, który dostał od prezesa Karola Klimczaka w kwietniu tego roku, gdy kończył 98 lat.
Gdy rozmawiało się z nim o Lechu, czuć było niewyobrażalną energię. Na twarzy starszego mężczyzny nagle pojawiał się uśmiech. - Bo piłka to całe moje życie. Kocham ją tak samo jak Lecha - mówił Atlasiński. Na ważne wydarzenia ubierał sygnet, który otrzymał w 1945 roku z okazji 200 występów w barwach klubu. Ostatecznie bilans jego występów zakończył się na 303. Gdyby nie uraz, dziś miałby tych meczów znacznie więcej. Niewielu w historii Kolejorza jest zawodników, którzy częściej grali ku jego chwale.
Next matches
Friday
29.11 godz.20:30Friday
06.12 godz.20:30Recommended
Subscribe