Boski Johan zieleniał ze strachu
Od pojedynków Lecha ze słynną Barceloną mija 18 lat. Czy gdyby "Kolejorz" wygrał wówczas pojedynek na jedenastki, doszedłby do finału Pucharu Zdobywców Pucharów?
Wiele się odtąd w obu klubach zmieniło. Barca wciąż rośnie w siłę i wreszcie triumfowała w najważniejszej europejskiej rywalizacji - Lidze Mistrzów. "Kolejorz" za to, znów jako KKS Lech, po chudych latach pragnie takie sukcesy osiągać. Był taki czas, kiedy obie ekipy rywalizowały w nieistniejącym już Pucharze Europejskich Zdobywców Pucharów jak równy z równym. Wygrany w tej rywalizacji sięgnął po puchar - niestety nie był to Lech.
Barca nie na dzień dobry
Po odejściu Wojciecha Łazarka w grudniu 1984 r., kolejne sezony ligowe były mało udane dla piłkarzy Lecha. Zastępujący go Włodzimierz Jakubowski zdołał jeszcze drużynę doprowadzić do udziału w Pucharze UEFA, ale coraz niższe miejsca w następnych sezonach nie dawały prawa startu w europejskich pucharach. Na szczęście był jeszcze Puchar Polski i triumf "Kolejorza" w 1988 r., który gwarantował powrót na europejski szlak.
Przygotowujący Lecha do pucharowych występów nowy trener Henryk Apostel przed losowaniem miał życzenie, by na "dzień dobry" nie trafić na Barcelonę. Pragnienie spełniło się, bo przeciwnikiem został albański Flamurtari Vlora. Dwa zwycięstwa 3:2 we Vlorze i 1:0 w Poznaniu dały awans do drugiej rundy, gdzie poznaniacy trafili już, wbrew życzeniom Apostela, właśnie na słynnych Katalończyków. Faworytem była oczywiście Barcelona, a pierwszy mecz grano na wyjeździe.
Estadio Nou Camp mieszczące 115 tys. widzów zapełniło się ledwie w jednej czwartej, ale zebrana widownia obejrzała ciekawy mecz, którego wynik zadowolił już tylko gości. Wielkim zaskoczeniem była nadzwyczajna aktywność poznańskich piłkarzy. Nie przestraszyli się sławnego przeciwnika i nie zniechęciła ich nawet głupio stracona bramka już w 25. minucie. Po jednym z kornerów piłkę dość przypadkowo odbił ręką w polu karnym Damian Łukasik i walijski arbiter King musiał podyktować "jedenastkę" wykorzystaną pewnie przez Roberto. Sądzono, że kolejne gole dla Barcy są tylko kwestią czasu. Katalończycy jednak nie tylko że bramki nie zdobyli, to sami ją stracili. Gospodarze niby przeważali, ale to Lech stwarzał sobie coraz lepsze sytuacje do strzelenia gola i wreszcie go zdobył. W 71. min Bogusław Pachelski przeprowadził kontrę zakończoną celnym strzałem - piłka przeszła pomiędzy nogami rozpaczliwie interweniującego Andonia Zubizaretty. Chwilę wcześniej Pachelski, nazwany już w trakcie meczu przez miejscowych sprawozdawców "Satan Blanco", co znaczy "Biały Diabeł, miał jeszcze lepszą okazję do zdobycia bramki. Gdyby trafił, to Lech zapewne wygrałby z Barceloną, a to byłaby już światowa sensacja!
Johan się odgrażał
Remis w Barcelonie po dobrej grze był i tak olbrzymim sukcesem. Tego wieczoru wielu kibiców w całej w Europie po raz pierwszy usłyszało o istnieniu poznańskiego Lecha, z uznaniem przyjmując jego remis na Nou Camp. Po meczu wściekły był słynny trener Johan Cruyff, działacze Barcy i jej kibice. Holender wprawdzie nadal odgrażał się w swoim stylu, ale wiedział dobrze, że w Poznaniu walczyć będzie o swoją posadę.
W Barcelonie grali wówczas m.in. król strzelców meksykańskiego mundialu, Anglik Gary Lineker, uznani reprezentanci Hiszpanii: Andonio Zubizaretta, Jose Ramon Alexanco, Francisco Jose Carrasco, Julio Salinas i Aitor Beguiristan. Największe jednak zainteresowanie wzbudzał trener Barcy i legenda holenderskiej piłki nożnej - Johan Cruyff. Mimo że poznańscy kibice mieli do "boskiego" Johana sporo pretensji za lekceważące wypowiedzi o "Kolejorzu", przyjęli go w Poznaniu niezwykle ciepło i życzliwie. Katalońska ekipa cieszyła się w stolicy Wielkopolski tak wielką popularnością, że na ich trening sprzedawano bilety po ówczesne 100 zł. Z kolei bilety meczowe w cenie 1200 i 1500 zł do kupienia były już tylko u "koników", i to z co najmniej pięciokrotnym przebiciem. Cały Poznań żył tym meczem, a pomimo respektu przed utytułowanym rywalem, sympatycy Lecha liczyli na dalszy awans swojej drużyny.
Cisza na Bułgarskiej
W środę 9 listopada 1988 r. dokładnie o godzinie 19:41 stadionem przy ulicy Bułgarskiej, mimo obecności na nim nadkompletu 35 tys. widzów, zawładnęła ponura cisza. W tym momencie Lech przegrał swoją wielką, niepowtarzalną szansę wyeliminowania wielkiej Barcelony!
Wszystko zaczęło się po myśli "Kolejorza". Poznaniacy postanowili nie grać na bezbramkowy remis, który dawał im przecież awans i atakowali bramkę Zubizaretty od pierwszych minut. Po półgodzinie gry Milla sfaulował na polu karnym Jerzego Kruszczyńskiego, a podyktowany rzut karny pewnie wykorzystał sam poszkodowany. Prowadzenie Lecha mocno poirytowało gości, którzy ruszyli do groźnych ataków. Jeden z nich zakończył celnym strzałem Roberto. Mimo wielu okazji do zdobycia goli, więcej bramek z gry zebrana na stadionie widownia już nie zobaczyła. Do poirytowanego Cruyffa, zzieleniałego, nie wiadomo czy ze strachu, czy tylko ze złości, doszło w końcu, że o jego dalszej pracy na Nou Camp zdecydują rzuty karne.
Zaczęli goście, a uderzenie niezawodnego dotąd Roberto obronił Ryszard Jankowski. Dalej już precyzyjnie uderzali: Kruszczyński, Beguiristan, Czesław Jakołcewicz, Valverde i Marek Rzepka. Na 3:3 wyrównał Eusebio, po nim Jarosław Araszkiewicz strzelił niecelnie obok prawego słupka. Później dwukrotnie spudłował rutynowany Alexanco. Po pierwszym chybionym karnym arbiter nakazał jego powtórkę, ale i jej nie wykorzystał weteran z Nou Camp. Przed olbrzymią szansą stanął Pachelski - jego celny strzał dawał Lechowi awans. Emocje sięgały zenitu. Ludzie zaciskali palce, a co słabsi odwracali głowy w przeciwnym kierunku. "Bodek" mógł znów zostać bohaterem meczu, niestety jego uderzenie sparował hiszpański bramkarz. Bakero i Andrzej Głombiowski strzelali bezbłędnie, a Brazylijczyk Aloisio wyprowadził gości na 5:4.
Gdy do piłki podszedł Damian Łukasik, zegarki wskazywały 19:41. Jego atomowy strzał trafił w poprzeczkę. Rozpacz na murawie i na trybunach, koniec marzeń. Większość kibiców jeszcze długo nie opuszczała stadionu, nie mogąc uwierzyć, że emocje się już skończyły, a szczęście opuściło ich pupili. Wielu ludzi miało łzy w oczach, łzy rozpaczy i bezsilności. Po latach nikt w Paryżu czy w Londynie nie będzie pamiętać, że mało znany Lech grał jak równy z równym ze słynną Barcą, i że to on był bliższy awansu. Suchy wynik poszedł w świat - awansowała Barcelona. Po dłuższej chwili zszokowana publiczność podziękowała gromkimi oklaskami wszystkim uczestnikom tego porywającego spotkania. Nawet Cruyff po meczu komplementował Lecha. Chwalił swój zespół także Apostel, co w jego wykonaniu było niezwykłą rzadkością.
Do dziś "Kolejorz" pozostaje jedyną polską drużyną niepokonaną przez katalońskiego potentata. Próbowały dokonać tego najlepsze polskie ekipy ostatnich lat: Legia (dwukrotnie) i krakowska Wisła - bezskutecznie. FC Barcelona po skutecznej grze w kolejnych rundach PEZP pewnie awansowała do finału, w którym zwyciężyła Sampdorię Genua 2:0. Rywale Barcelony w drodze do finałowej rozgrywki - duński Aarhus GF i bułgarski Sredec Sofia byli, przynajmniej teoretycznie, w zasięgu dobrze grających lechitów. Do dziś pokutuje więc w Poznaniu opinia, że gdyby wówczas Lech wyeliminował Barcelonę, to właśnie on jako drugi polski zespół awansowałby do finału PEZP. A tak Górnik Zabrze z 1970 r. pozostaje nadal jedynym polskim zespołem grającym w europejskim finale.