Trwa szczególny, świąteczny okres, to i my mamy przyjemność zaprosić na rozmowę z wyjątkowym rozmówcą. Jest nim kapitan Lecha Poznań, Mikael Ishak, który odsłonił kulisy swojej decyzji o związaniu się z Kolejorzem na dłużej i podzielił się swoją opinią na temat wielu wspaniałych, ale i niełatwych chwil z ostatnich miesięcy. - Gram swoją najlepszą piłkę w chwilach, gdy jestem szczęśliwy i to właśnie dzieje się w Poznaniu - mówi napastnik niebiesko-białych.
2022 rok był na wielu płaszczyznach najbardziej udanym od lat dla całej społeczności Lecha Poznań. Czy to samo może powiedzieć o sobie indywidualnie Mikael Ishak? Wspominając kiedyś te ostatnie dwanaście miesięcy też będziesz mógł stwierdzić, że właśnie w tym okresie czułeś się na boisku najlepiej?
- Na ten moment tak bym powiedział, ale przede mną jeszcze kilka lat, podczas których cały czas będę chciał stawać się coraz lepszy. Jeśli jednak spojrzę na sposób, w jaki spisywałem się na boisku, statystyki, liczbę goli, asyst czy jak pomagałem drużynie, to czułem, że bez dwóch zdań był to dla mnie świetny czas. Najlepszy w karierze, nie mam wątpliwości, nawet w wielu spotkaniach, gdy nie strzelałem wiedziałem, że mam duży wpływ na dobrą grę zespołu.
To samo chyba można powiedzieć o tobie pod kątem zdrowotnym, ponieważ poza drobnymi urazami udawało ci się uniknąć kontuzji. Sam podkreślałeś wielokrotnie, że znasz swoje ciało doskonale, to i w tym aspekcie pewnie oceniasz ten okres bardzo pozytywnie.
- Na pewno, byłem w stanie odbyć z drużyną cały okres przygotowawczy, w dużej większości meczów czułem się gotowy w stu procentach do gry, do tego udało się jesienią nieźle połączyć rywalizację w Europie oraz w Polsce. Musiałem sam się tego nauczyć, przyzwyczaić swój organizm do rywalizacji co trzy dni. Wcześniej kończyło się to mniej lub bardziej poważnymi urazami, teraz jako cały klub podchodzimy do tego zagadnienia zdecydowanie mądrzej. Nie tylko w moim przypadku, ale także innych piłkarzy, dzięki temu mogliśmy bez większych przeszkód rozegrać jesienią tyle spotkań.
Czy właśnie te sprawy związane z sukcesem sportowym i pełnią szczęścia związaną z grą w piłkę miały dla ciebie najważniejsze znaczenie w chwili podjęcia decyzji o przedłużeniu kontraktu z Lechem?
- Jeśli miałbym za sobą fatalny rok, sam Lech mógłby mnie nie chcieć. Jeśli również czułbym, że gdzie indziej będzie stać mnie na więcej, że tutaj już nie jestem w stanie pomóc zespołowi, też szukałbym zmiany. Tak się jednak złożyło, że wydarzenia potoczyły się odwrotnie, wręcz idealnie i dla mnie, i dla klubu. Od początku nie chciałem jednak dawać nikomu za dużo mylnej nadziei, że złożę podpis pod nową umową. Za bardzo szanuję kibiców, by ich mamić twierdzeniami, że moje serce jest w Poznaniu i na pewno zwiążę się z Lechem na dłużej. Chciałem być szczery z całym otoczeniem, w spokoju przeanalizować całą sytuację, wziąć pod uwagę każdą opcję i finalnie podjąć najlepszą decyzję.
Koniec końców najbardziej liczył się dla mnie fakt, że czuję się tu bardzo mocno kochany. Widzę to na ulicach, po wiadomościach, które dostaję i przepraszam, że nie na każdą z nich jestem w stanie odpisać. Mam również cały czas przeświadczenie, że posiadam dużo siły, by czynić tę drużynę coraz lepszą. Gram swoją najlepszą piłkę w chwilach, gdy jestem szczęśliwy i to właśnie dzieje się tutaj.
To ciekawe, bo jako kapitan i człowiek związany już od dość długiego czasu z klubem nie całujesz po golach herbu, nie wykonujesz gestów uznawanych czasem za robione "pod publiczkę", ale mimo to nikt na trybunach nigdy nie ma wątpliwości, że jesteś zaangażowany w grę dla Lecha na sto procent.
- Nie chcę być sztuczny, nie muszę pokazywać swojego przywiązania w nienaturalny dla mnie sposób. Nie zobaczysz mnie idącego do kibiców, żeby powiedzieć im coś, co sprawi, że pokochają mnie jeszcze bardziej. Staram się to pokazywać za pomocą gry i walki dla naszej drużyny. Nie zapominajmy, że w przeszłości było tu kilku zawodników, którzy całowali herb, wskazywali na niego palcami, a po kilku miesiącach opuszczali klub. Ja tego nie robię, chcę być prawdziwy.
Jak ty w ogóle wspominasz moment podpisu nowej umowy? To był wielki dzień związany z otwarciem nowego domu klubowej akademii, towarzyszyła mu także aura tajemniczości z powodu przedłużenia twojego kontraktu, wszystko utrzymane zostało w ścisłym sekrecie do samego końca. Jak to wyglądało z twojej perspektywy?
- Kiedy patrzę wstecz na wszystkie wydarzenia poprzedzające ten podpis, czuję wielką radość, ulgę i dumę. To był proces, który potoczył się nadzwyczajnie szybko. W tego typu sytuacjach wszystkie strony potrzebują trochę czasu, tutaj stało się inaczej, bo wszyscy chcieliśmy tego bardzo mocno. Myślałem o mojej rodzinie, dzieciach, które chodzą do przedszkola lub zaraz zaczną to robić. Nie chcieliśmy zmieniać im środowiska, a mi szatni i zespołu. Zależało nam na stabilizacji. Mamy więc szczęśliwych synów i żonę, ja z kolei jestem kapitanem drużyny wielkiego klubu, którego kibice mnie kochają. Brałem to wszystko pod uwagę, do tego bardzo dobrą pracę przy moich rozmowach z Lechem wykonał dyrektor sportowy, Tomasz Rząsa, przez cały ten okres zachodziła między nami świetna komunikacja, a to samo mogę powiedzieć zresztą o Piotrze Rutkowskim. Kiedy doszliśmy do porozumienia dzień przed otwarciem akademii, ustaliliśmy, że przygotujemy niespodziankę dla kibiców, co też przypadło mi do gustu. Niewielu o tym wiedziało, w nocy nie pisałem tego nawet na naszej drużynowej konwersacji. Z drugiej strony sytuacja była dla mnie nieco zabawna, bo zewsząd czytałem, że już mnie tu nie ma, że już praktycznie odszedłem, że za chwilę podpisuję umowę w innym miejscu (śmiech). Oczywiście, miałem duże i poważne oferty, ale uważam, że podjąłem słuszną decyzję.
Sam mówisz o roli kapitana drużyny, znasz ją bardzo dobrze, posiadasz jeden z dłuższych stażów w niej. Wielu piłkarzy mówi, że najważniejsza w piłce pod względem zespołowym jest regularność, spójność czy stabilizacja. To właśnie cechowało Lecha w tym roku i odegrało kluczową rolę w kontekście takich sukcesów jak mistrzostwo Polski czy awans do fazy pucharowej Ligi Konferencji Europy?
- Zgadzam się z tym stwierdzeniem, większość z nas gra razem od dwóch-dwóch i pół roku i znamy się wzajemnie bardzo dobrze. Przy okazji zachowujemy z każdą rundą rdzeń drużyny, a dla mnie zbyt wiele zmian rzadko okazuje się trafionym pomysłem. Ponownie muszę wyrazić słowa uznania dla klubu za utrzymywanie tej bezcennej stabilizacji. Stać nas jednak na więcej, chcemy iść naprzód.
Czy więc obecny Lech jest najmocniejszym zespołem, w jakim kiedykolwiek grałeś? Występowałeś chociażby w Bundeslidze w Kolonii czy Norymberdze, na tym poziomie nie ma raczej przypadkowych drużyn.
- Już w zeszłym sezonie posiadaliśmy świetny skład, ale w tych rozgrywkach wydaje mi się on jeszcze silniejszy. Wciąż mamy swoje rezerwy, ale po całej naszej kadrze widzę ogromną jakość. Mogę nawet powiedzieć, że to drużyna mocniejsza od tych, w których rywalizowałem w Bundeslidze. Oceniam to po sposobie, w jaki gramy, atakujemy czy bronimy.
Nawet silnym drużynom przytrafiają się jednak zakręty, a na takowym Lech znalazł się na samym początku sezonu, niedługo po zdobyciu mistrzostwa Polski. Biorąc pod uwagę nieplanowaną zmianę na stanowisku trenera czy sporo kontuzji ten trudny moment był wtedy nieunikniony?
- Pamiętam doskonale, jak pojechaliśmy na Galę Ekstraklasy, gdzie Maciej Skorża powiedział mi, że musi odejść. Nie rozumiałem jeszcze tej sytuacji, od razu chciałem go przekonywać do tego, by z nami został. Jak jednak tylko usłyszałem zwrot "sprawy rodzinne", przestałem. To najbardziej profesjonalny trener, z jakim kiedykolwiek pracowałem, więc wiedziałem, że jeśli tak słowny człowiek podejmuje taką decyzję, sprawa naprawdę jest poważna. To był cios i dla mnie, i dla drużyny, mieliśmy świetne relacje, wtedy bym pewnie nie pomyślał, że za kilka miesięcy zwiążę się z Lechem na dłużej.
Na samym początku sezonu ciężko było jednak o optymizm, kibice też wyrażali swoje niezadowolenie i ja to rozumiałem. Nowy trener potrzebował czasu, przyszedł do nas niedługo przed startem eliminacji Ligi Mistrzów, miał jakieś dziesięć dni na treningi i to do tego z zespołem mocno trapionym przez kontuzje. Powtarzałem sobie i innym: "Dajcie nam czas, poczekajmy aż wszyscy będą w pełni sił, a i my wrócimy na dobre tory". Tak też się stało.
Jak wielką rolę odegrał dla losów tej jesieni awans do fazy grupowej Ligi Konferencji Europy? Oczywiście, sam w sobie nie uczynił on was lepszymi piłkarzami czy mocniejszą drużyną, ale to właśnie od tej chwili rozpoczęliście pogoń za ligową czołówką i napisaliście piękną kartę w Europie. Przełamanie w głowach nastąpiło w tamtym właśnie momencie, w Luksemburgu?
- Nie graliśmy wtedy dobrego meczu, jednak awansowaliśmy i tylko to się liczyło. Każdy miał poczucie, że zaczynamy wygrywać czy realizować cele, ale jeszcze nie prezentujemy się optymalnie. Co więc będzie, gdy ta drużyna zacznie grać, jak należy? Myślę, że tydzień po tygodniu rośliśmy i finalnie nasza postawa mogła naprawdę się podobać, czego na pewno nie mogliśmy powiedzieć o początku sezonu. Czujemy siłę, będziemy walczyć wiosną o mistrzostwo, nic nie jest stracone.
Skoro mowa o meczach, które mogły się podobać, im wyżej zawieszona była poprzeczka w Europie, tym bardziej i wy jako drużyna wchodziliście na wyższy poziom. Sam czułeś, że paradoksalnie im trudniej, tym Lechowi łatwiej przychodziły pewne rzeczy chociażby w starciach z Villareal?
- Kocham grać przeciwko wielkim drużynom. Widzę po szatni, że każdy jest zmotywowany na sto procent i skoncentrowany nawet na najprostszych rzeczach, to działa świetnie na cały zespół. Ten ostatni mecz z Villareal… Myślę, że ludzie w Poznaniu będą go pamiętać przez wiele lat, tym bardziej biorąc pod uwagę, że remis nam ostatecznie nie dawał awansu.
Ja sam jednak podchodzę do europejskich spotkań dokładnie tak samo, jak do tych ligowych czy w pucharze Polski. Wydaje mi się, że w Europie rywale grają przeciwko nam nieco inaczej. W ekstraklasie wielu przeciwników darzy nas wielkim szacunkiem, koncentruje się na obronie w dziewięciu-dziesięciu zawodników, szczególnie przy Bułgarskiej. Mieliśmy sporo takich meczów, w których schodziliśmy na przerwę z wynikiem 0:0 i zastanawialiśmy się: "Czemu nie możemy stworzyć prawie żadnych stuprocentowych okazji?". Później w szatni oglądaliśmy nagrania z pierwszej połowy i widzieliśmy czasem siedmiu graczy rywala ustawionych w linii przed bramkarzem, tego miejsca było naprawdę bardzo mało. W Europie podchodzi się do tych starć inaczej, rywalizują tam drużyny, które osiągnęły coś więcej w swoich ligach i mają inny pomysł na mecz. To otwiera nam inne możliwości, z których korzystamy.
Odnośnie pucharowej przygody - Lech Poznań był mocno rozpoznawalny w Lidze Konferencji Europy z uwagi na swoje atrakcyjne dla oka mecze, sporo strzelonych goli, a bramki Michała Skórasia, Kristoffera Velde czy twoje były udostępniane na oficjalnych profilach tych rozgrywek praktycznie co tydzień czy dwa. Mieliście poczucie, że wasza rozpoznawalność jako samych piłkarzy, ale i marka całego klubu rośnie w szybkim tempie? Taki przekaz medialny docierał również do szatni?
- Zdawaliśmy sobie z tego sprawę, widzę to nawet po zainteresowaniu Lechem w Szwecji. Tamtejsze media poświęcały nam coraz więcej miejsca, to samo opowiadał na przykład Kvekve o prasie czy telewizji w swoim kraju. Kiedy jesteś jedynym klubem, który reprezentuje tak duży kraj, to wiele znaczy. Nie tylko my w Poznaniu możemy być z tego dumni, cała Polska mogła się z tego cieszyć. Pokazaliśmy, że drużyna z ekstraklasy może to robić regularnie, nie raz na siedem lat, a znacznie częściej, bo dwa razy na przestrzeni trzech sezonów.
Co do indywidualności, poszczególni piłkarze pokazują się w najlepszym świetle głównie wtedy, gdy cały zespół wykonuje swoją pracę na odpowiednim poziomie. Dlatego wiem, że gdyby koledzy nie grali dobrze, sam bym nie błyszczał. To oczywiście wzbudziło zainteresowanie moją osobą, czułem to nie tylko ja. „Skóra” przeszedł jesienią drogę, która zakończyła się na mistrzostwach świata, wyżej nie możesz zagrać, bardzo cieszyłem się z jego osiągnięć.
Nawiązujesz do tych poprzednich występów w Lidze Europy w sezonie 2020/21. Myślisz, że bez nich nie byłoby tak dobrej gry w trwających rozgrywkach? Tamto doświadczenie stanowiło podwaliny pod jesienne sukcesy?
- Żeby rywalizować w Europie, potrzebujesz wiedzy, doświadczenia, know-how. Jeśli uda ci się wejść do fazy grupowej raz na osiem lat, za każdym razem raczej będziesz się w niej mocno zmagał, by zdobywać punkty. Wielu ludzi nie zdaje sobie sprawy, jak trudno połączyć ligę z pucharami. Pomijając aspekt sportowy czy fizyczny, cały czas podróżujesz, w niektóre tygodnie praktycznie nie widujesz rodziny, takie kwestie wpływają na człowieka siłą rzeczy. Ten sezon też jest inny od tej pucharowej przygody sprzed dwóch lat. Kibice mogą już pojawiać się na trybunach, wcześniej nam tego bardzo brakowało. Ich nieobecność nas bolała, dlatego tym bardziej się cieszyliśmy, że w ostatnich miesiącach już z nami byli. Jak na przykład w Wiedniu, gdy wspierało nas jakieś dwa tysiące ludzi, to był niesamowity wieczór.
Rozmawiał Adrian Gałuszka
Next matches
Friday
31.01 godz.20:30Saturday
08.02 godz.00:00Recommended
Subscribe