W ubiegłych tygodniach Mikael Ishak przeszedł do historii Lecha Poznań, stając się najskuteczniejszym zagranicznym piłkarzem w dziejach klubu. Najpierw pokazaliśmy więc kapitanowi Kolejorza 67 goli, które strzelił dla Niebiesko-Białych, a następnie porozmawialiśmy z nim o najbardziej udanym rozdziale w jego dotychczasowej karierze.
Za nami niezły, blisko dziesięciominutowy seans ze wszystkimi bramkami zdobytymi przez Mikaela Ishaka dla Lecha. Jest z czego wybierać, ale które z nich przywołują u ciebie najmilsze wspomnienia albo były najbardziej wyjątkowe z innych przyczyn?
- Ten strzelony Jagiellonii podczas meczu rocznicowego był piękny pod względem tego, w jaki sposób wtedy graliśmy. Dobrze pamiętam to spotkanie, bo rywal ustawił się bardzo nisko, starając się blokować dostęp do swojej bramki, a mimo to po przerwie zdołaliśmy przeprowadzić kilka świetnych akcji. Jak przy golu na 1:0, kiedy atakowaliśmy prawą stroną. Amaral zbiegł do boku pola karnego, jego przestrzeń wypełnił Jesper, mój obrońca zbiegł do niego, pozostawiając mi nieco miejsca, a po jego przedłużeniu głową mogłem wszystko wykończyć uderzeniem z powietrza. Lubię to trafienie, bo padło po kapitalnej kombinacji.
Bardzo miło wspominam również gole strzelone Villareal na wyjeździe na 3:3 i w mistrzowskim sezonie na wyjeździe z Legią, pamiętam, jakie szaleństwo u naszych kibiców wywołał drugi z nich. W Hiszpanii z kolei to była strasznie trudna sytuacja, wymagała idealnej precyzji, a ja starałem się po prostu ominąć bramkarza. Z mojej perspektywy nie pozostawił mi on praktycznie żadnej wolnej przestrzeni, ale udało się trafić perfekcyjnie w jedyne miejsce, które odsłonił.
Cofnijmy się do pierwszego gola, którego strzeliłeś w swoim debiucie w PKO BP Ekstraklasie w sierpniu 2020 roku. Od tamtej chwili nabrałeś sporego dystansu czasowego, jakie uczucia ci towarzyszą, gdy sięgasz pamięcią do tamtego okresu świeżo po przeprowadzce do Polski? Kim był wtedy Mikael Ishak?
- Przychodziłem tu posiadając ogromną wiarę w dyrektora sportowego, trenera oraz całego Lecha. W drugą stronę czułem to samo od pierwszego dnia w Poznaniu. Miałem jednak świadomość, że w tak dużym klubie znalazłem się po to, by spełniać oczekiwania. Jeśli to się nie uda, zniknę szybko albo stanę się piłkarzem drugoplanownym. Patrząc na moją wcześniejszą karierę, posiadałem doświadczenie chociażby z Bundesligi, która jest jedną z pięciu najlepszych europejskich lig. Wiedziałem więc, z czym to się je. Ten mecz z Zagłębiem miał dla mnie duże znaczenie, bo jako napastnik zaliczyłem udany start, nabrałem rozpędu. Osobiście chciałem przede wszystkim regularnie grać, bo byłem pewny, że w takiej sytuacji będę w stanie szybko pokazać swoje umiejętności.
Na pozycji numer "9" zastępowałeś Christiana Gytkjaera, który odszedł Lecha z mianem najskuteczniejszego obcokrajowca w historii. Pomyślałbyś wtedy, że nie tylko wejdziesz tak sprawnie w jego buty, ale i sam go wyprzedzisz w tej klasyfikacji?
- W tamtym momencie byłem świadom tego, że Lech posiadał przede mną skutecznego napastnika, w którego miejsce zostałem sprowadzony. To oczywiście wiązało się z trudnym wyzwaniem, ale... mnie było z tym dobrze, taka presja zawsze mi tylko i wyłącznie pomagała. To zresztą potwierdziły te najbardziej wymagające mecze w Poznaniu, to w nich spisywałem się najlepiej, kocham takie środowisko. Teraz już łatwo się o tym mówi, jednak ja naprawdę nie czułem w związku z tym żadnego ciężaru
W swojej karierze żyłeś wcześniej w takich miastach jak Kolonia, Sankt Gallen, Crotone, Randers czy Norymberga - czas pokazał, że to jednak właśnie w Poznaniu zyskałeś największą stabilizację, a niedługo zakończysz czwarty pełny sezon w Lechu. Co sprawiło, że udało ci się zadomowić tutaj tak mocno?
- Zadomowić to odpowiednie słowo, bo to jest nasz dom w pełnym jego znaczeniu. Każdy członek mojej rodziny uwielbia to miasto, po prostu cieszy nas życie tutaj. To jeden z głównych powodów, dla których podpisałem z Lechem nową umowę w listopadzie 2022 roku. Tamta "przedłużka" była moją pierwszą w karierze, to mówi samo za siebie.
W filmie dokumentalnym stacji Viaplay o Mikaelu Ishaku twoi bliscy podkreślali, że ważniejsze od sławy czy pieniędzy zawsze były dla ciebie takie wartości jak czerpanie radości z życia i przekonanie o znalezieniu się w odpowiednim miejscu oraz odpowiednim czasie. Kiedy po raz pierwszy poczułeś to w Poznaniu?
- Nigdy nie wiesz tego od początku. Możesz pojawić się w nowym klubie i spotkać w nim kolegów, których nie polubisz, nie odnaleźć się w sposobie grania czy nie poczuć więzi z kibicami. Często wszystko zapowiada się dobrze, ale tutaj rzeczywistość okazała się spójna z moimi oczekiwaniami. Miałem od pierwszych tygodni świetny kontakt z trenerem Żurawiem i to samo mogę powiedzieć o dyrektorze Tomaszu Rząsie, co odegrało dużą rolę w tamtym czasie. Z upływem czasu moje znaczenie dla drużyny rosło, znalazłem swoje miejsce w szatni, chętnie brałem na siebie odpowiedzialność za zespół, a mój starszy syn zaczął chodzić tu do przedszkola i sprawiało mu to dużo radości. Jako rodzina złapaliśmy rutynę życia, po około pół roku każdy z nas miał poczucie, że wszystkie puzzle wskoczyły na swoje miejsce.
W Lechu bardzo szybko zbudowałeś swoją pozycję golami i dobrymi występami, a miana jego najskuteczniejszego napastnika nie oddałeś aż do dziś. Jak sprawiłeś, że bycie pierwszym wyborem na tak długim odcinku czasowym nie poskutkowało u ciebie nadmierną wygodą, która jest jednym z największych nieprzyjaciół piłkarza?
- Uważam, że ma to duże podłoże w mojej wierze, to ona nie pozwala mi nie dawać z siebie wszystkiego. Często czytam Biblię, jestem wyznawcą Chrystusa i wiem, że za każdym razem wychodząc na boisko rywalizuję w pierwszej kolejności dla Niego. Mając taką świadomość, nie umiesz funkcjonować inaczej. Nie wyobrażam sobie, że grałbym na 50 procent, w takiej sytuacji nie wchodzi to w grę.
Powiedziałbyś w związku z tym, że pokora to jedna z nadrzędnych wartości, które wyznajesz?
- Zdecydowanie, to właśnie ona pozwala mi utrzymywać stabilną formę w dłuższej perspektywie. W dzisiejszej piłce obserwujemy mnóstwo piłkarzy, którzy przez 5-6 meczów grają na wysokim poziomie, a po nich pojawia się duże zainteresowanie mediów i dołek, bo myślą, że stali się Cristiano Ronaldo. Musisz pozostawać pełny pokory, nienasycony. Odpowiadając więc na pytanie: tak, określa mnie pokora biorąca się z wiary.
Przez rok mieszkałeś we Włoszech, słyszałeś kiedyś może określenie "Bello di Notte"?
- Brzmi ładnie, ale nie spotkałem się z nim.
Tak nazywano słynnego polskiego piłkarza, Zbigniewa Bońka, którego gwiazda świeciła najmocniej podczas meczów rozgrywanych wieczorem, przy sztucznym świetle. Twój pierwszy i trzeci sezon w Poznaniu zostały okraszone tytułami króla strzelców Ligi Europy oraz lidera klasyfikacji kanadyjskiej Ligi Konferencji Europy. Chyba spokojnie można powiedzieć, że i do ciebie taki przydomek by jak najbardziej pasował.
- (śmiech) Kapitalne, podoba mi się to. Lubię wychodzić na murawę po zmroku przy światłach, nie będę ukrywał. Znasz z pewnością sformułowanie o wyjątkowych europejskich nocach, one naprawdę takie właśnie są. Te mecze mają z reguły dużą rangę, kibice tworzą świetną atmosferę, boisko jest idealnie zroszone, słuchasz hymnu rozgrywek. Pod kątem ekscytacji nie ma lepszego uczucia.
Zaczęliśmy od pytania o tego gola najmilej wspominanego, to teraz ciekawi mnie ten najważniejszy. Będzie to właśnie trafienie z europejskich pucharów, na wagę awansu do 1/8 finału Ligi Konferencji Europy z Bodø/Glimt czy jednak to otwierająca drogę do mistrzostwa przeciwko Piastowi Gliwice z 2022 roku?
- To musi być bramka z Piastem. Oczywiście, gol z Bodø zaprowadził nas do kolejnej rundy w Europie, miał duże znaczenie dla całego klubu, nigdy nie będę podważał jego wagi. Jednak wtedy w Gliwicach, hmm... byliśmy po roku walki z fantastycznym przeciwnikiem, bo tak trzeba określać Raków z tamtego sezonu. Wymienialiśmy się na pozycji lidera, próbowaliśmy mu uciekać, w innych tygodniach to my goniliśmy. Oni potknęli się kilkadziesiąt minut przed tamtym meczem, oglądaliśmy to spotkanie w ukryciu w szatni, mimo że trener Skorża nam na to nie pozwalał. Cracovia nam pomogła, rywal stracił punkty, a my odpowiadamy na to zwycięstwem w samej końcówce. To musi być ten mecz, to musi być ten gol.
Gole strzelane przez ciebie w Lechu były bardzo różnorodne. Oczywiście dominowały te, w których pokazywałeś się jako lis pola karnego, ale również padały one po strzałach z dystansu czy efektownych wolejach bądź strzałach głową jak wtedy w Gliwicach. Widzisz w swoim arsenale coś, co na przykład wychodzi na treningach, a w meczach nie udało się jeszcze tego sprzedać w stu procentach? Szykujesz dla nas jakieś kolejne niespodzianki?
- Nie jestem typem napastnika, który tylko czeka w polu karnym na dobry serwis, lubię schodzić niżej i tworzyć przestrzeń dla kolegów z drużyny. W "szesnastce" jestem lisem, to mój główny atut, ale dostosowuję swój styl gry do danego przeciwnika i formacji przez niego preferowanej, muszę się zaadaptować do określonych warunków. Często zaczynam mecze od znalezienia miejsca dla siebie, czasami jest to bliżej bramki przeciwnika, a czasami muszę nieco obniżyć swoją pozycję. Mam jednak przy tym duże zaufanie do partnerów z zespołu, że dostarczą mi w kluczowym momencie piłkę tam, gdzie będę jej oczekiwał, pozostaję na to gotowy.
Pytam, bo mam dla ciebie jeszcze jedno zestawienie, czyli listę najlepszych strzelców w historii klubu, na której znajdujesz się obecnie (ex aequo z Włodzimierzem Jakubowskim) na szóstym miejscu. Znasz Teodora Aniołę, Piotra Reissa albo Mirosława Okońskiego?
- Z Piotrem Reissem widuję się od czasu do czasu w moim ulubionym miejscu na śniadanie, czasami rozmawiamy. Wiedziałem, że Anioła grał w Lechu dawno temu i strzelił mnóstwo goli, każdy z wymienionych przez ciebie piłkarzy ma tutaj status legendy.
Do wyniku pierwszej dwójki będzie już ciężko dobić, ale podium przy pełni zdrowia wydaje się chyba bardzo realne, prawda?
- To piękny cel, czemu nie? Widzę, że Okoński trafił 90 razy, ta granica wydaje się możliwa do przekroczenia, będę w to celował. Na co dzień nie myślę o takich rzeczach, bo wiem, że jeśli drużyna będzie grała w odpowiedni sposób, to i ja nie przestanę strzelać. Wszystko sprowadza się więc do zespołu, tak jak w meczu z Jagiellonią, od którego zaczęliśmy rozmowę. Czterech kolegów wykonało świetną pracę, a mi na koniec pozostało uderzyć z pierwszej piłki. Bez nich nie zdobędę ani jednego bramki.
Rozmawiał Adrian Gałuszka
Next matches
Friday
31.01 godz.20:30Saturday
08.02 godz.00:00Recommended
Subscribe