Z głębokim smutkiem przyjęliśmy wiadomość o śmierci Franciszka Smudy, który zmarł w wieku 76 lat. Wybitny polski trener piłkarski zapisał się również w historii Lecha Poznań, którego prowadził przez trzy lata (2006-2009). W tym okresie został nazwany przez właściciela Kolejorza Jacka Rutkowskiego reżyserem teatru dramatycznego. Powód? Tworzył niesamowicie emocjonujące widowiska, w których rozstrzygnięcia zapadały w ostatnich sekundach - najbardziej pamiętny przykład to oczywiście starcie z Austrią Wiedeń, które otworzyło drogę do fazy grupowej Puchar UEFA w 2008 roku.
Smuda przejął Niebiesko-Białych latem 2006 roku po zainwestowaniu w Lecha przez holding Amica. Sam śmiał się często, że dostał wtedy rower składaka, bo musiał stworzyć drużynę z kadr dwóch klubów. Już pierwsze spotkanie ligowe potwierdziło, że na nudę za kadencji doświadczonego szkoleniowca kibice nie będą narzekać. Poznaniacy przegrywali u siebie z Wisłą Płock 0:2, ale w ostatnim kwadransie wbili trzy gole i wygrali ostatecznie 3:2. Takich przykładów jest więcej.
Franz, jak mówili na niego przyjaciele, ostatecznie po trzech latach zakończył pracę przy Bułgarskiej z Pucharem Polski wywalczonym w 2009 roku po pokonaniu w finale na Stadionie Śląskim Ruchu Chorzów 1:0. Fani pamiętają jednak niesamowite boje w europejskich pucharach i wejście do fazy grupowej Pucharu UEFA 2008 po ograniu w dwumeczu Austrii Wiedeń. Temu spotkaniu poświęcony jest jeden z rozdziałów książki "Lech od kulis" autorstwa rzecznika Lecha, Macieja Henszela. Zapraszamy poniżej do lektury:
Właściciel Lecha Poznań Jacek Rutkowski nazywał Franciszka Smudę reżyserem teatru dramatycznego. A najlepszą sztukę Franz wystawił 2 października 2008 roku.
Wtedy odbył się słynny rewanż z Austrią Wiedeń w kwalifikacjach fazy grupowej Pucharu UEFA. Dość powiedzieć, że tego dnia aż pięć razy z rąk do rąk przechodził awans. W końcu gospodarze rzutem na taśmę wbili w 121. minucie gola, który spowodował niesamowitą euforię. Rafał Murawski sprawił, że obcy ludzie wpadali sobie w objęcia, a redaktor Krzysztof Ratajczak wychrypiał na antenie Radia Poznań w transmisji, że "tego meczu w Poznaniu nie zapomni nikt". I wciąż legenda tej rywalizacji trwa, podsycona raz jeszcze niedawno, kiedy aktualni mistrzowie Polski AD 2022 raz jeszcze wpadli na Austrię, tym razem w grupie Ligi Konferencji Europy.
Jeśli chodzi o to, co działo się 14 lat temu, to stają mi przed oczami dwa obrazy. Pierwszy, to szefowie klubu z Wiednia, którzy w momencie, kiedy trafili na 2:3 z ich perspektywy w dogrywce uznali, że wszystko jest z ich perspektywy już rozstrzygnięte. Wstali, pokonali kilka schodów w górę i zajęli się pałaszowaniem cateringu w lożach VIP. Byli przekonani, że już nic złego nie może im się stać. Nie trzeba dodawać, jaki szok przeżyli, kiedy usłyszeli huk radości ze strony poznańskich kibiców. A może pomylili się dokładnie tak, jak Robert Lewandowski, co w swojej biografii zdradził niedawno Sławomir Peszko. Piórem redaktora Sebastiana Staszewskiego opisał, że "Lewy" po tym golu Matthiasa Hattenbergera zwątpił i wyliczał, że teraz gospodarze potrzebują aż dwóch bramek do awansu.
- Jednej. Potrzebujemy jednej! - sprostował go "Peszkin".
- Jednej?
- No tak, jednej!
Druga scena była dobre trzy godziny po spotkaniu, miejsce: pokój trenera Smudy. To była klitka bez okien pod czwartą trybuną. Pewnie maksymalnie dwa na trzy metry. Ale w tym momencie bardzo pojemna, bo można tam było naliczyć ze 30 osób, które głośno intonowały: "Auf wiedersehen, Austria, Austria, auf wiedersehen". Klasycznie do widzenia powiedzieli faktycznie swoim rywalom lechici, a właściwie powinienem napisać dosadniej - dobranoc i zgasili im światło. Mina trenera Karla Daxbachera mówiła zresztą wszystko sekundę po tym, jak "Muraś" wyrwał w ostatniej chwili awans dla Kolejorza.
Smuda miał też wcześniej ciekawą sytuację. Przybiegła do niego sekretarka.
- Panie trenerze, dzwoni do pana prezydent.
Franz był przekonany, że to prezydent miasta, czyli Ryszard Grobelny i wypalił: - To nie mógł przyjść na mecz, tylko musi dzwonić, żeby się dowiedzieć o spotkaniu. Po minucie wróciła z informacją, że po drugiej stronie słuchawki czeka głowa państwa, czyli śp. Lech Kaczyński, który półtora roku później zginął w katastrofie rządowego samolotu Tu-154 w Smoleńsku.
- Powiedział do mnie: "Panie trenerze, myśmy się piłką za bardzo nie interesowali, ale ten mecz przyciągnął naszą całą rodzinę przed telewizor i emocje mieliśmy niesamowite". Dodał też, że w tym bagnie, które ogarnęło polską piłkę, Lech jest precedensem - tak relacjonował to w większym gronie zadowolony szkoleniowiec, który potem przeszedł też przez fazę grupową. Po wygranej w ostatniej kolejce z Feyenoordem Rotterdam (1:0) na wyjeździe i powrocie samolotem do Poznania, na lotnisku Ławica kibice wzięli go na ręce i zanieśli w ten sposób do autokaru.
To ostatnie zdanie pokazuje, jakim szacunkiem cieszył się wśród kibiców Kolejorza Franciszek Smuda. Trenerze, na zawsze pozostanie Pan w naszych sercach! Pogrążonej w żałobie rodzinie wyrazy współczucia składa cała rodzina byłych i obecnych przedstawicieli Lecha Poznań.
Zapisz się do newslettera