Tymoteusz Puchacz, wychowanek Akademii Lecha Poznań przebojem wdarł się do pierwszego zespołu Kolejorza i obecnie jest jednym z zawodników, którzy wystąpili we wszystkich jego spotkaniach ligowych rozegranych do tej pory. Jak wyglądały jego początki z piłką? Dlaczego aż tak lubi dryblować? Kiedy w jego życiu pojawił się Lech? O tym wszystkim dowiecie się z poniższej rozmowy.
Kiedy w twoim życiu pojawiła się piłka nożna?
Właściwie była w nim obecna od zawsze. Przypuszczam, że tak jest w przypadku większości zawodników. Od kiedy pamiętam, od kiedy byłem świadomy, to zawsze chciałem być piłkarzem. Duży wpływ na to mieli moi rodzice, bo tata grał w piłkę, a mama regularnie zabierała mnie na jego mecze. Pochodzę z małej miejscowości, właściwie ze wsi, i tam nie było nic oprócz dwóch bramek i piłki. W związku z tym każdą wolną chwilę poświęcaliśmy na futbol.
Piłka nożna była obecna tylko jako gra, czy też oglądałeś ją w telewizji?
Oczywiście, ale jak byłem mniejszy to wiadomo, że wolałem grać. Pamiętam, jak były mistrzostwa świata w 2010 roku, te które odbywały się w RPA. Siadałem z tatą, śledziłem mecze, ale gdy tylko padła bramka lub ktoś zrobił jakąś fajną akcję, od razu brałem piłkę i wybiegałem na boisko, żeby zrobić tak samo. Nie mogłem wysiedzieć, bo od razu chciałem zrobić to, co zawodnicy z telewizji. Teraz, gdy jestem już piłkarzem, bardzo lubię oglądać piłkę nożną. Nie zawsze mam na to czas, bo często nasze spotkania się pokrywają. Szczególnie, jeżeli chodzi o ligę angielską, którą bardzo lubię. Uwielbiam ich styl i jak tylko mam możliwość śledzenia piłkarskich starć, nawet nie patrzę, kto z kim gra. Po prostu siadam i oglądam.
Pasjonujesz się tym jako kibic, czy traktujesz to jako formę nauki?
Raczej jako kibic, ale oczywiście wyciągam wiele rzeczy dla siebie. Kiedy oglądasz naszą ligę, a za chwilę przełączasz na Premier League, widzisz różnicę w tym, jak zawodnicy szybko operują piłką. Z tego można wyciągnąć wiele wniosków, nauczyć się, a dodatkowo cieszy to oko.
Kiedy uczyłeś się grać w piłkę, kto był twoim największym kibicem?
Rodzice. Jeździli na wszystkie mecze, a dodatkowo, gdy byłem mały, przez kilka lat tata był moim trenerem. Później, na wypożyczeniu do Sosnowca czy Katowic, pojawiali się na spotkaniach domowych i wyjazdowych. Tak jest zresztą do teraz, bo byli np. w Gliwicach. Najwięksi kibice to oczywiście rodzice, ale też przyjaciele i to ci, z którymi dzielę teraz szatnię.
Tata był bardziej surowy niż mama?
Wiadomo. Mama jak to mama, wspierała mnie, ale tata przez to, że miał wiedzę, starał się ją mi przekazać. Do dzisiaj tak jest, że widzi, jak gram i to komentuje. Jeśli zagram dobry mecz, to mi to powie, ale zawsze znajdzie dodatkowo coś, co jeszcze można poprawić. Wszystko po to, żebym stawiał się coraz lepszy.
W tamtych czasach miałeś piłkarskiego idola?
Tak, miałem kilka takich etapów. Gdy byłem zupełnie mały, oglądałem Manchester United i Cristiano Ronaldo w akcji. Imponował mi swoimi zwodami i dryblingami. Był dla mnie wzorem do naśladowania. Kiedy jednak pojawił się Messi i zobaczyłem, co wyczynia na boisku, chciałem wzorować się już tylko na nim. Po kilku latach przypadł mi do gustu styl Hazarda w Chelsea i wtedy jego zacząłem podglądać. Widać, że skupiałem się zawsze na tych zawodnikach, którzy najlepiej dryblują.
A kiedy w twoim życiu pojawił się Lech?
O wiele wcześniej niż dołączyłem do akademii. Mam zdjęcia w szaliku, jak miałem z siedem lat. Mój tata zawsze kibicował Kolejorzowi, a więc zabierał mnie na mecze. Pierwszym moim starciem na stadionie było spotkanie z Polonią Warszawa, które wygraliśmy 2:0 po dwóch szybkich golach Rengifo. Kibicem byłem od najmłodszych lat i zawsze chciałem grać w Lechu, a więc to, co teraz przeżywam jest niewątpliwie spełnieniem marzeń.
Jesteś zawodnikiem, który w pełni przeszedł wzorcową ścieżkę rozwoju. Najpierw akademia, później wypożyczenia i teraz pierwszy zespół. Czy podczas gry w innych drużynach nie pojawiło się zwątpienie, czy uda ci się dojść do tego seniorskiego Lecha?
Nie, nigdy. Pojawiała się wielokrotnie złość, że nie jestem w miejscu, w którym chciałbym być, ponieważ chciałem grać przy Bułgarskiej i dla tych kibiców. Być blisko rodziny i przyjaciół. To mnie jednak napędzało do tego, żeby notować dobre występy, strzelać gole, dawać asysty, bo tylko to mogło mnie przybliżyć do występów tutaj. Był to największy priorytet.
Ile dla ciebie tak naprawdę znaczy to, że się udało?
Piłka nożna i gra w Lechu na ten moment są dla mnie wszystkim. Tylko to chciałem robić i udało mi się tego dokonać. Skupiam się wyłącznie na tym i razem z resztą chłopaków spędzamy mnóstwo czasu na stadionie. Często przyjeżdżamy po treningach i np. gramy w siatkonogę. Dla nas Lech jest czymś więcej niż tylko klubem. Ostatnio sprawdzaliśmy, że jak zdobywaliśmy mistrzostwo w 2015 roku, to w składzie grało dużo młodych zawodników: Dawid Kownacki, Karol Linetty, Tomasz Kędziora, Marcin Kamiński… Dla tej grupy ta drużyna również znaczył wiele i czuli, że to jest ich miejsce. To, w którym zawsze chcieli grać i któremu kibicowali. To było coś więcej. Chcemy też stworzyć taką grupę.
Czujesz, że już jesteś rozpoznawalny?
Zdarza się, że po dobrej grze ktoś podejdzie i pochwali, poprosi o zdjęcie. Bardzo to lubię i nadal jestem w szoku, że ktoś chce mieć zdjęcie z Tymoteuszem Puchaczem.
Nawiązałem do tego, ponieważ na początku przygotowań raczej nie byłeś przez kibiców traktowany jako zawodnik, który będzie grał regularnie, a ty do tej pory wystąpiłeś we wszystkich spotkaniach. Miałeś świadomość tego, jak oceniany jest twój powrót?
Szczerze to nie. W ogóle nie czytam mediów społecznościowych i staram się odciąć od tego. Również nie sprawdzam ocen, ani nie czytam opinii pomeczowych. Uważam, że najwięcej da mi analiza z trenerami i rozmowa z przyjaciółmi oraz rodziną. Oni chcą, żebym się rozwijał i to daje mi najwięcej.
Rozmawialiśmy o tym, jakich miałeś idoli i że zwracałeś uwagę na piłkarzy dryblujących. Obecnie widać to po tym, że w pierwszym zespole jedynie Pedro Tiba ma więcej prób zwodów niż ty, a obaj macie ponad 70% skuteczność. Równocześnie jesteś na dziesiątym miejscu w Kolejorzu pod względem liczby minut spędzonych na boisku. Jest to dosyć zaskakujące, zawsze tak grałeś?
Raczej tak. Przez całe życie ciągnie się za mną to, że regularnie słyszę z boku: "Graj szybciej piłką!", bo naprawdę uwielbiam wygrywać pojedynki. Wolę minąć trzech rywali i zaliczyć ładną asystę, niż strzelić gola. Mijanie przeciwników sprawia mi największą radość. Zawsze na tym się skupiałem. Drybling był rzeczą, w którą byłem mocny od kiedy pamiętam i robiłem wszystko, żeby to pielęgnować i rozwijać dalej.
Taki styl gry wiąże się na pewno z tym, że jesteś często faulowany. W zespole przewodzisz pod tym względem, razem z Kamilem Jóźwiakiem. W trakcie gry w piłkę zdarzyło się jakieś poważniejsze wejście przeciwnika?
Tak, jak byłem w GKS-ie Katowice. Minąłem jednego rywala, chciałem drugiego i on nie czekał na mnie, tylko wyprostowaną nogą zaatakował mi kostkę. Dograłem do końca, nie było to nic poważnego, ale na pewno było to jedno z najbardziej bolesnych starć w mojej dotychczasowej karierze.
Siedziało ci to później w głowie?
Nie, nigdy nie mam czegoś takiego. Gdy ktoś mnie sfauluję tak, że wylatuję w powietrze, później cieszę się, że nie potrafił mnie zatrzymać przepisowo. Jeśli fauluje, wiem, że nie mógł zrobić nic więcej. Pozycja skrzydłowego wiąże się z tym, że jest czas i miejsce na pojedynki, a ja tylko na to czekam.
Jesteś zadowolony z początku sezonu w twoim wykonaniu?
Dla mnie osobiste osądy są takie same, jakbym miał to ocenić drużynowo. W moim odczuciu cel zespołowy jest o wiele ważniejszy niż osobisty. Nie spodziewałem się, że tak szybko się zżyjemy i stworzymy taką drużynę. Myślę, że w większości spotkań dobrze graliśmy w piłkę. Jeśli dalej będziemy się rozwijać w tym kierunku, będziemy wyglądać coraz lepiej.
Miałeś jakieś spotkanie, po którym naprawdę byłeś z siebie zadowolony?
Nie lubię tak patrzeć na siebie, ale mogę powiedzieć po jakich byłem zły. Po porażkach. Mam tak, że jeżeli w meczu, który przegralibyśmy 3:4, strzeliłbym hat-tricka to i tak byłbym zły. Wolę zwycięstwa drużyny niż swoje własne sukcesy. Inaczej było na wypożyczeniach, bo wtedy interesowała mnie moja postawa, żebym mógł pokazać się i dostać szansę powrotu do Poznania.
Jakie jest twoje kolejne piłkarskie marzenie?
Mistrzostwo i Puchar Polski. W tym sezonie, w następnym i w każdym kolejnym. Chciałbym mieć okazję fetowania tego sukcesu razem z kibicami, ponieważ w 2015 roku byłem bardziej w roli fana, a dodatkowo na tym ostatnim meczu z Wisłą nie było mnie w Poznaniu. Pomimo nieobecności mega się wtedy cieszyłem, tak samo jak pięć lat wcześniej. Widziałem tę radość w telewizji i teraz chciałbym to przeżyć osobiście.
rozmawiał Mateusz Jarmusz
* - tekst miał premierę w programie meczowym na spotkanie Lecha Poznań z Jagiellonia Białystok (20.09.2019 r.)
Zapisz się do newslettera