2020-10-26 10:04 Maciej Henszel , fot. Fot. z archiwum prywatnego Jana Rędziocha

Zagrali najlepiej w historii

W chłodny październikowy wieczór 1990 roku Lech Poznań rozegrał wielki mecz. Pokonał potężny Olympique Marsylia 3:2 i przed rewanżem mógł myśleć o awansie do ćwierćfinału Pucharu Europy Mistrzów Krajowych. Na Le Stade Velodrome przegrywał już 0:3, kiedy Czesław Jakołcewicz wykorzystał rzut karny. - Wtedy pomyślałem sobie: „Boże, żebyśmy tylko nie strzelili kolejnego gola. Bo trzeba będzie biegać jeszcze pół godziny w dogrywce” - Marek Rzepka tym jednym zdaniem w pełni oddaje samopoczucie, jakie mieli wówczas niemal wszyscy zawodnicy Kolejorza. Skończyło się w rewanżu na 1:6.

Wbrew pozorom, Lech wcale nie był skazany na pożarcie. Bo miał wówczas niezwykle interesujący zespół. Kąsać zaczynały młode wilczki, czyli Mirosław Trzeciak i Andrzej Juskowiak, wciąż grał bramkostrzelny Bogusław Pachelski, prawdziwym mózgiem zespołu stał się wciąż jeszcze młody Dariusz Skrzypczak, w defensywie rządził Czesław Jakołcewicz, wspomagali go reprezentanci: Damian Łukasik i Marek Rzepka, solidnie prezentowali się Dariusz Kofnyt i Przemysław Bereszyński, w bramce furorę zaczynał robić Kazimierz Sidorczuk.

Udały się też transfery. Po wywalczonym w czerwcu trzecim mistrzostwie kraju odszedł tylko Jarosław Araszkiewicz. Strata była duża, ale udało się znaleźć następców. Doszedł bowiem Kazimierz Moskal, który kosztował 2 miliardy starych złotych. Pojawił się też Michał Gębura, który z punktu stał się objawieniem sezonu 1990/91.

Już wtedy od kilku miesięcy „Lokomotywą” zawiadywał duet Andrzej Strugarek i Jerzy Kopa. Ten drugi wspomógł młodszego kolegę, stając się oficjalnie menedżerem. Z powodzeniem, bo po kilku miesiącach wspólnej pracy mogli świętować tytuł i szykować się do podboju Europy. Kopa chciał zmazać plamę z pierwszego podejścia - w 1978 roku w Pucharze UEFA prowadzony przez niego zespół dał sobie wbić w dwumeczu 10 goli niemieckiemu MSV Duisburg. Był to debiut pucharowy Kolejorza.

- Ten drugi raz był już bardziej dojrzały. Wyszliśmy z tego zaułka, z tej biedy. Od czasu do czasu wyjeżdżaliśmy za granicę i trochę oswojeni byliśmy z tym wielkim piłkarskim światem. Dlatego nie byliśmy tak przestraszeni tym wszystkim dookoła. Można powiedzieć, że graliśmy rolę takiego niesfornego kopciuszka - uśmiecha się Kopa, który dzisiaj już odpoczywa na emeryturze.

Żaden rywal Lechowi był niestraszny także z dwóch innych powodów. Po pierwsze: dwa lata wcześniej poznaniacy byli o krok od wyeliminowania słynnej Barcelony. Wtedy nabrali pewności siebie, którą pokazali w pierwszej rundzie w 1990 roku. Startując z roli pretendenta, dokopali Panathinaikosowi Ateny. Dwumecz nie pozostawił wątpliwości, kto był lepszy. - To nam dało naprawdę ogromnego kopa. Właściwie losowanie w tym momencie schodziło na dalszy plan - mówi Jakołcewicz.

Fakt był jednak taki, że po raz pierwszy w historii udało się wejść do drugiej rundy Pucharu Europy Mistrzów Krajowych.

Budowanie przez burzenie

O wynikach losowania lechici dowiedzieli się na lotnisku w Atenach. Ich wylot ze stolicy Grecji opóźnił się o jeden dzień, bo zepsuł się samolot czarterowy, którym podróżowali. W gronie potencjalnych przeciwników nie było słabeuszy. Rozstawione były: Olympique Marsylia, Bayern Monachium, Real Madryt, AC Milan, FC Porto, Crvena Zvezda Belgrad, Dynamo Drezno i SSC Napoli.

Ze względu na awarię silnika Kopa żartował, że pozostaje się już tylko modlić. W zespole zabawiano się w typowanie rywala. Większość życzyła sobie Dynamo, które uznano za ekipę do przejścia. Los nie okazał się jednak zbyt łaskawy. Padło na milionerów z Marsylii, którzy marzyli o wywalczeniu głównego trofeum.

Właścicielem francuskiego klubu był wtedy Bernard Tapie, który budował zespół w sposób bezkompromisowy. Choć słowo „budowa” jest tutaj nieco na wyrost. Polegało to bowiem na burzeniu i składaniu klocków od nowa. Przykład? Rok przed konfrontacją z Kolejorzem marsylczycy awansowali do półfinału Pucharu Europy. Spotkali się z Benficą Lizbona. Pierwsze spotkanie wygrali 2:1, a w rewanżu przegrali bardzo pechowo 0:1. Nie dość, że gol padł w ostatnich minutach, to jeszcze Albańczyk Vata z Benfiki strzelił go ręką. Co zrobił Tapie? Wyrzucił 14 piłkarzy, m.in. Enza Francescolego, Alana Roche i Karla-Heinza Foerstera. W ich miejsce zostało kupionych 11 zawodników! Tapie wydał bez mrugnięcia okiem 8 mln dolarów na Serba Dragana Stojkovicia. Doszli także m.in. Pascal Olmeta, Bernardo Pardo, Basile Boli czy Abedi Pele. Gdy do tego doda się takich zawodników, jak podstawowy piłkarz reprezentacji Anglii Chris Waddle, bramkostrzelny Francuz Jean-Pierre Papin, czy Eric Cantona, to można myśleć o zawojowaniu Europy.

Na dokładkę dodajmy, że trenerem w 1990 roku został Franz Beckenbauer, który kilka miesięcy wcześniej wywalczył z reprezentacją RFN tytuł mistrza świata. Ponieważ jednak „Kaiser” nie miał papierów umożliwiających pracę we Francji, pełnił oficjalnie funkcję dyrektora technicznego. - Beckenbauer to według mnie najlepszy trener świata i już dziś trzeba myśleć, jak go przechytrzyć - komentował na gorąco Strugarek.

Z czekiem w kieszeni

Zanim jednak doszło do rywalizacji na boisku, w Poznaniu przekonano się o znaczeniu marketingu w sporcie. Olympique był wtedy prężnie działającym przedsiębiorstwem. - My natomiast byliśmy zupełnie goli. Nie wiedzieliśmy nic o sprawach marketingowych - nie ukrywa Kopa.

Wtedy wszyscy byli przywyczajeni do słynnego określenia „Pucharowa środa”. W ten dzień bowiem grała cała Europa. Tymczasem Marsylia chciała, aby pierwsze spotkanie odbyło się nietypowo, bo w czwartek. Było to związane z transmisją, która kolidowała z występem innego francuskiego zespołu. - Dla nas była to czarna magia. Do tej pory telewizja wystawiała po prostu faktury i musieliśmy płacić za to, że nas w ogóle pokazywali - ówczesny menedżer Lecha tylko się uśmiecha na wspomnienie.

Poznaniacy usiedli do negocjacji z delegacją z Francji, która przyleciała prywatnym samolotem. To był szok, bo żeby gdzieś pojechać, musieli szukać kogoś z samochodem. - Wiedzieliśmy, że musimy się zgodzić, bo nie mamy nic. Ale udawaliśmy mądrych - przyznaje Kopa. Wcześniej zgłosiła się agencja ze Szwajcarii, która za prawa do transmisji oferowała 50 tysięcy dolarów. Francuzi zaproponowali dwa razy tyle. Kupa forsy, ale działacze między sobą zastanawiali się, czy nie za mało. Zażądali więcej i OM zagroziło, że zablokuje transmisję. Nerwowy telefon do redaktora Czesława Kaliszana z poznańskiej telewizji, czy są w stanie to zrobić. Odpowiedź, że niestety tak. Decyzja, że trzeba trochę przeciągnąć negocjacje. Zamówiono drugi deser i podczas niego poznaniacy postanowili jeszcze co nieco ugrać. Tapie wtedy kontrolował adidasa we Francji, więc utargowano jeszcze 50 tysięcy dolarów w sprzęcie sportowym po cenach fabrycznych. Olympique zgodziło się też na pokrycie kosztów pobytu Lecha we Francji. I doszedł jeszcze bonus. Poznaniacy zauważyli, że sponsorem OM jest Panasonic. A w Polsce była bieda ze sprzętem - kamerami, magnetowidem, telewizorem. - Uznaliśmy, że to by nam znacznie ułatwiło rozpracowywanie przeciwników. Zgodzili się. Kiedy przyjechał ten sprzęt, to okazało się, że w Polsce takiego jeszcze nie ma. Trzeba było ściągać fachowców z naszej telewizji, żeby to wszystko w ogóle podłączyć - opowiada Kopa.

Kwota całej transakcji to zatem 200 tysięcy dolarów. - To była pierwsza akcja marketingowa w historii klubu - przyznaje menedżer, który w drugiej połowie pierwszego spotkania stał z... czekiem na 100 tysięcy „zielonych” w kieszeni. Francuzi wydali go bowiem, kiedy przekonali się, że reklamy wokół murawy są rozstawione tak jak sobie życzyli. Samo przekazanie wyglądało nieco dwuznacznie, ale było zwykłą transakcją handlową.

Kasety z grą Waddla

Rozpoczęło się rozpracowywanie rywala. Co ciekawe, tego szczegółu nie zaniedbali również przeciwnicy. Gazety wspominały, że przy Bułgarskiej pojawi się sam Beckenbauer. Ostatecznie jednak przyleciał tylko jego asystent Holger Osieck. Obserwował spotkanie ligowe z Wisłą Kraków, zremisowane 0:0.

Za to Kopa pojechał dwa razy do Francji - oczywiście samochodem. A to w jedną stronę blisko dwa tysiące kilometrów. - Wtedy jeszcze nie było tak, że wszystkie możliwe mecze przeciwnika dostarczała telewizja, transmitująca wydarzenia. Trzeba było samemu o wszystko zadbać. Część uważała w Poznaniu, że po co wyjazd, trzeba po prostu grać swoje. Ja podchodziłem jednak do tego rzetelnie - opowiada Kopa, który na miejscu kupił m.in. kasety z grą Chrisa Waddla.

Mając już przywiezione sporo danych, Kopa siedział wieczorami ze Strugarkiem i ustalał szczegóły taktyki. Wiedzieli, że nie można porównywać zespołów pod względem technicznym, bo tutaj dzieliła obie ekipy przepaść. Ze względu na dysproporcję dotyczącą przygotowania fizycznego, uznali też, że nie można grać całego meczu tak samo, bo „wtedy doszłoby do zarżnięcia zawodników”.

Trójka do zadań specjalnych

Mieli natomiast plan, który zakładał wyłączenie z gry trzech zawodników przeciwnika. Byli to: Waddle, Papin i Cantona. Za tego ostatniego miał odpowiadać Damian Łukasik. - Damian przez dwa tygodnie klął niemiłosiernie, bo musiał uczyć się zagrań, które stosuje przeciwnik przy każdym wyskoku do piłki - wspomina Jakołcewicz. Cantona był bezradny - do tego stopnia, że w końcu opluł Polaka. - Ćwiczyliśmy na każdym treningu tak zwany element spóźnionego wybicia do piłki. Tłumaczyłem Damianowi, że jak skoczy równo z nim, to wtedy odpadnie, bo nie jest przyzwyczajony do walki wręcz, na łokcie. Wymyśliłem, że ma wybijać się ułamek sekundy później. I to się rzeczywiście sprawdziło - relacjonuje Kopa.

- Był trudny do pilnowania, oprócz siły także świetny technicznie. To już wtedy był we Francji piłkarz dużego formatu. Ale jeszcze większą klasę pokazał później w Leeds i przede wszystkim w Manchesterze United. On był wręcz stworzony do gry w Anglii - mówi sam Łukasik.

Za kreowanie poczynań ofensywnych odpowiadał jednak Waddle. Z nim miał radzić sobie Marek Rzepka. - Trener wyczytywał skład i w obronie mnie nie było. Mówię, że może zagram na prawej pomocy, bo będziemy głównie się bronić. Tam mnie jednak też nie było. „No to chyba nie gram”, pomyślałem sobie. Okazało się jednak, że jestem przewidziany na lewą pomoc - uśmiecha się obrońca ekipy z Bułgarskiej. Dlaczego? Bo Anglik, choć lewonożny, uwielbiał hasać na prawej stronie. Stamtąd uciekał do środka boiska. - Właściwie nie trzeba było w ogóle analizować jego gry. Tydzień wcześniej był mecz Anglii z Polską na Wembley. I tam grał niesamowicie. Można się było obawiać ośmieszenia, wręcz wkręcenia w ziemię. Podjąłem decyzję, że muszę go wyprzedzać, żeby nie dostał piłki, bo wtedy jest po mnie. I jakoś się udawało to robić - opowiada „Rzepa”, który poradził sobie doskonale. Waddle zdobył ważnego gola na 2:3, ale wtedy już nie był pilnowany indywidualnie. W przerwie nastąpił bowiem manewr i Anglik powędrował do środka boiska. Można zażartować, że uciekł przed poznaniakiem. Opłaciła się jednak zmiana pozycji, bo w drugiej połowie grał o niebo lepiej.

I wreszcie Papin, czyli wielka gwiazda Marsylii. Człowiek, o którym mówiono, że jest „synem Tapiego”. Powstrzymywać go miał Dariusz Kofnyt, który przydawał się zazwyczaj w pomocy. Brakowało jednak Waldemara Krygera, który był świetnym „kryjącym”. - Mieliśmy w tamtym czasie strasznie cienką ławkę rezerwowych. Musiałem zatem bardzo żonglować ustawieniem, żeby nikt mi nie wypadł. Przez przestawienie Kofnyta zrobił się jednak taki pozorny chaos, który udało się jakoś opanować - uśmiecha się Kopa. Papina niezbyt mile wspomina Jakołcewicz, który miał asekurować całą defensywę: - Straszny gbur z niego. Non stop protestował, pluł nam pod nogi. Zawsze go uważałem za gracza eleganckiego, uśmiechniętego. Wtedy jednak zrobił na mnie bardzo złe wrażenie. A rok później, kiedy przyjechał na Bułgarską z kadrą Francji, było już zupełnie inaczej. Wtedy zachowywał się z klasą. Widocznie rok wcześniej nie wyobrażał sobie, że można przegrać z Polaczkami, tak pewnie myślał.

Nazwiska, które mogły zabić

W dniu przyjazdu Olympique do Polski w „Gazecie Poznańskiej” pojawił się tytuł „Kopa szykuje niespodziankę dla Beckenbauera”. Co to było? - Chciałem zagrać bardzo ryzykownie. Obrońcy mieli wybiegać daleko od bramki, co miało na celu częste łapanie rywali na spalonych - tłumaczy.

Niestety, już na początku nieudana pułapka ofsajdowa sprawiła, że Fournier pobiegł na bramkę Lecha przez nikogo niepilnowany. Bez problemów zdobył bramkę. - W tej akcji były dwa faule Francuzów. Sędzia nie wiadomo dlaczego nie odgwizdał ich. Stąd ta nieudana pułapka - tłumaczy Jakołcewicz. - O, proszę. Pachelski wręcz fiknął koziołka - pokazuje Kopa, wskazując moment w przekazie telewizyjnym.

Andrzej Juskowiak: - Kiedy oni wyszli na rozgrzewkę, to tak naprawdę te ich nazwiska mogły nas zabić. Byliśmy lekko oszołomieni na początku. Nie ma co tego ukrywać. I stąd wzięła się ta bramka na 0:1. Potrzebowaliśmy trochę czasu na to, żeby się otrząsnąć.

Kopa: - Francuzi to zarozumiały naród. I jak prowadzili, to już byli pewni swego. A gdzie mogli przypuszczać, że załatwi ich jakiś Trzeciak? Przecież nawet nie wiedzieli, jak to się wymawia.

Od 30. minuty Kolejorz grał już fantastycznie. A zespół napędzali przede wszystkim Dariusz Skrzypczak i Trzeciak. - Mirek pierwszy przełamał się. On wtedy studiował filozofię, więc wszystko dookoła było mu niestraszne. Psychicznie był przygotowany do gry przeciwko gwiazdom z Olympique - uśmiecha się „Jusko”, który podwyższył po przerwie na 3:1. Co ciekawe, był to jego jedyny gol w europejskich pucharach dla Kolejorza! - A to dlatego, że za dużo tych meczów nie grałem. Szybko bowiem wyjechałem z kraju - wyjaśnia.

Wcześniej jednak wyrównał Łukasik, a przed przerwą na prowadzenie gospodarzy wyprowadził Pachelski. - Zawsze lubiłem bramki, naprawdę byłem na nie pazerny. W ataku zachowywałem się jak rasowy napastnik. Tak sobie myślę, że gdyby wtedy było tyle rund w pucharach co dziś, to miałbym chyba ponad 100 występów pucharowych i pewnie kilkanaście bramek - uśmiecha się Łukasik, który był wtedy obserwowany przez wysłanników klubów z Anglii. Do transferu jednak nie doszło.

- Mieliśmy przy stanie 3:1 dużą przewagę i szanse na kolejne gole. Po latach można powiedzieć, że trzeba było cofnąć się na własną połowę i utrzymać bardzo korzystny wynik - żałuje Dariusz Skrzypczak. - Ja nie chciałem jednak tego, żeby tylko się bronić. Marzyłem o rezultacie 4:1, który już mógłby przypieczętować nasz awans. Tak, tak. Ja wtedy myślałem o tym, żeby wyeliminować Marsylię - przytakuje ówczesny menedżer poznańskiej jedenastki. - Pokłóciliśmy się wtedy trochę w szatni o ten wynik 3:1. Bo zabrakło nam koncentracji. Zbytnio rozluźniliśmy się i stąd ta bramka kontaktowa - zdradza atmosferę pomeczową Jakołcewicz. Radość zatem była, ale także złość, że nie udało się upokorzyć marsylczyków.

Najlepsze czy nie?

Zamiast 4:1, zrobiło się jednak 3:2. Gola wbił Waddle. Mimo wszystko, większość osób uważa, że było to najlepsze w historii spotkanie poznańskiego zespołu. Choć w plebiscycie zorganizowanym na 80-lecie klubu przebite zostało przez triumf w 1983 roku nad Athletikiem Bilbao (2:0).

- Ja wyżej cenię jednak Marsylię - upiera się Jakołcewicz. - Dla mnie też najlepsza była Marsylia, dlatego, że pokonaliśmy zespół naszpikowany gwiazdami. Tam czytało się skład i przy każdym nazwisku była adnotacja, że to reprezentant swojego kraju. Coś niesamowitego - dodaje Juskowiak, a Łukasik ma nieco inne zadanie: - Dla mnie numerem jeden jest jednak Barcelona. Nie wygraliśmy wtedy meczu, ale dramaturgia była niesamowita. Marsylia jest na pewno na drugim miejscu.

Kazimierz Górski był na trybunach. W przerwie typował, że skończy się wynikiem 3:1. Prawie trafił...

Zarabiał 200 razy więcej

Kogo wówczas ograł Kolejorz? Posłużmy się jeszcze jednym przykładem. Tym razem finansowym. - Ja zarabiałem miesięcznie dwa tysiące marek, a Beckenbauer 400 tysięcy. Nasi zawodnicy w granicach dwóch tysięcy dolarów, a taki Papin kasował 100 tysięcy dolarów. To tylko pokazuje, jaka była przepaść między nami - przypomina Kopa.

Słów kilka o Beckenbauerze, który nie był zbyt lubiany w Marsylii. W Polsce jednak wszyscy żyli jego przyjazdem, bo to w końcu trener mistrzów świata. Pewnego dnia - jeszcze przed pierwszym meczem - „Głos Wielkopolski” poinformował, że w Olympique został zatrudniony Michel Hidalgo, czyli trener francuskich mistrzów Europy z 1984 roku. Natychmiast w redakcji rozdzwoniły się telefony z pytaniami, czy to oznacza odejście Niemca. Następnego dnia zweryfikowano informacje i okazało się, że Hidalgo został doradcą prezydenta Tapie.

Jeśli chodzi o tego ostatniego, to przed rewanżem wpadł w szał. Szczególnie, że w lidze też był słabszy okres. Tuż przed drugim spotkaniem z Kolejorzem doszło do porażki z Nancy 0:2. Jedną z bramek zdobył wówczas Ryszard Tarasiewicz. Była to trzecia porażka zespołu z Marsylii w ostatnich sześciu meczach ligowych. Tapie przestał bronić szkoleniowca. - Może się okazać, że niemiecka szkoła futbolu nie odpowiada francuskim piłkarzom. Oby tak nie było. Musimy wygrać z Lechem, w przeciwnym razie znajdziemy się w bardzo, bardzo trudnej sytuacji - ostrzegał. Dymisja Niemca była blisko.

On zresztą nie miał łatwego życia. Dziennikarze wykpiwali go, że ma problem z językiem. Kibice po każdym, nawet zremisowanym spotkaniu wygłaszali pod oknami jego domu obelżywe hasła. Reporter AFP Eric Forget na łamach „Expresu Poznańskiego” opowiadał o sytuacji w Marsylii. Tapiego nazywał „gangsterem”. - Niemiłą przygodę podczas zakupów przeżyła żona Beckenbauera - Sybille, której w małym sklepie w pobliżu domu właściciel odmówił obsługi! - relacjonował francuski dziennikarz.

Zabierać własnego kucharza

Jeszcze krótko o rewanżu, który skończył się klęską 1:6. Wielka szansa przeszła koło nosa. - Cały zespół był ospały, jakby w letargu. Zawodnicy poruszali się po boisko niczym czołgi lub ślimaki - jak w filmie na zwolnionych obrotach przebiegu taśmy - relacjonował trener Andrzej Strugarek.

Dariusz Skrzypczak przez 90 minut spał w szatni. Po 20 minutach o zmianę poprosił Mirosław Trzeciak i poszedł w ślady kolegi. Podejrzewano celowe zatrucie. Szczególnie, że dolegliwości zgłaszali również inni gracze. Na badania na miejscu nie było czasu, bo czekał samolot czarterowy. Zrobiono je w Poznaniu po powrocie. Rano były wyniki - wytrącenie z organizmu wapnia, potasu i pierwiastków śladowych. Umówiono program telewizyjny, w którym miały paść zarzuty. Dziesięć minut przed wejściem na antenę lekarz stwierdził, że próbka B już nic nie wykazała. - W studiu mówilismy tylko o tym, że zawodnicy musieli coś zjeść. Wyglądało to jak tłumaczenie porażki - kręci głową ówczesny menedżer Jerzy Kopa.

Wtedy przypomniano sobie wydarzenia sprzed pierwszego spotkania. Olympique przywiózł nie tylko kucharza, ale również kelnerów! A nad wszystkim czuwał śniady człowiek w przyciemnianych okularach, który zaglądał wszędzie. Pilnował też, by do kuchni nie miał dostępu nikt poza członkami ekipy. Kolejorz nie był tak ostrożny i zapłacił za to bardzo wysoką cenę. - My to wtedy odebraliśmy bardzo źle, uraziło nas. Myśleliśmy, że mają nas za pachołków, chłopków jakichś. Czuliśmy zażenowanie, że traktują nas jak ubogich krewnych - oburza się jeszcze dziś Kopa. Wie jednak, że tak po prostu trzeba. - Wtedy jednak ta złość jeszcze nas napędziła, żeby im pokazać na boisku, że jesteśmy lepsi - dodaje.

Są to fragmenty tekstu, jaki napisałem w 2009 roku dla „Przeglądu Sportowego”, który wydał kolekcję największych meczów polskich klubów w europejskich pucharach. Wśród nich znalazł się również dwumecz z Olympique Marsylia. Warto teraz, w 30. rocznicę, odkurzyć tę lekturę.

Następne mecze

Piątek 31.01 godz.20:30
Lech Poznań
vs |
Widzew Łódź
Niedziela 09.02 godz.17:30
Lechia Gdańsk
vs |
Lech Poznań

Polecamy

Newsletter

Zapisz się do newslettera

Więcej

KKS LECH POZNAŃ S.A.
Enea Stadion
ul. Bułgarska 17
60-320 Poznań

Infolinia biletowa:
tel.  61 886 30 30   (10:00-17:00)

Infolinia klubowa: Tel: 61 886 30 00
mail: lech@lechpoznan.pl
Biuro Obsługi Kibica

Korzystamy z plików cookies

Stosujemy pliki cookies, które są niezbędne do tego, aby osoby odwiedzające nasz serwis mogły korzystać z dostępnych usług i funkcjonalności. Używamy również plików cookies podmiotów trzecich, w tym plików analitycznych i reklamowych. Szczegołowe informacje dostępne są w "Polityce cookies". W celu zmiany ustawień należy skorzystać z opcji ZMIENIAM USTAWIENIA.

Akceptuję opcjonalne pliki cookies

Odrzucam opcjonalne pliki
cookies

Ustawienia prywatności

Niezbędne

Niezbędne pliki cookies umożliwiają prawidłowe wyświetlanie strony oraz korzystanie z podstawowych funkcji i usług dostępnych w serwisie. Ich stosowanie nie wymaga zgody użytkowników i nie można ich wyłączyć w ramach zarządzania ustawieniami cookies.

Reklamowe

Reklamowe pliki cookies (w tym pliki mediów społecznościowych) umożliwiają prezentowanie informacji dostosowanych do preferencji użytkowników (na podstawie historii przeglądania oraz podejmowanych działań,w serwisie oraz w witrynach stron trzecich wyświetlane są reklamy). Dzięki nim możemy także mierzyć skuteczność kampanii reklamowych KKS Lech Poznań S.A. i naszych partnerów.

W każdej chwili możesz zmienić lub wycofać swoją zgodę za pomocą ustawień dostępnych w ustawieniach prywatności.

Analityczne

Reklamowe pliki cookies (w tym pliki mediów społecznościowych) umożliwiają prezentowanie informacji dostosowanych do preferencji użytkowników (na podstawie historii przeglądania oraz podejmowanych działań,w serwisie oraz w witrynach stron trzecich wyświetlane są reklamy). Dzięki nim możemy także mierzyć skuteczność kampanii reklamowych KKS Lech Poznań S.A. i naszych partnerów.

W każdej chwili możesz zmienić lub wycofać swoją zgodę za pomocą ustawień dostępnych w ustawieniach prywatności.

Zapisz moje wybory