121 dni czekał na występ w Lotto Ekstraklasie przebywający na wypożyczeniu w Piaście Gliwice wychowanek Lecha Poznań, Paweł Tomczyk. W sobotę 20-latek nie tylko znalazł się po raz pierwszy tej wiosny w kadrze swojego obecnego klubu, ale i w drugiej połowie pojawił się na boisku, co więcej - zaliczył debiutanckie trafienie w nowych barwach.
Na początku lutego napastnik na zasadach transferu czasowego trafił do zajmującego wtedy piąte miejsce w tabeli Piasta. W rundzie jesiennej wystąpił w koszulce z kolejowym herbem w dziesięciu spotkaniach, w których przez 240 minut dwukrotnie wpisał się na listę strzelców i zanotował asystę. - Chciałem odejść na wypożyczenie, bo nie grałem w Lechu tyle, ile bym chciał - wspomina powody swojej decyzji zawodnik. - Oczywiście, nie ma co kwestionować w żadnym wypadku wyborów, jakich dokonywali trenerzy, bo Christian Gytkjaer od dłuższego czasu regularnie strzela gole. Po meczu z Zagłębiem Sosnowiec, w którym zdobyłem dwie bramki i dałem asystę, wybrano mnie piłkarzem kolejki, czułem, że dzięki pewności siebie mogę zrobić ogromny krok naprzód. Niestety, później już dostawałem głównie końcówki, a czasami nawet nie wstawałem z ławki. Zrozumiałem, że trzeba spróbować sił gdzieś indziej - tłumaczy Tomczyk.
Do Gliwic zawitał kilkadziesiąt godzin przed inauguracyjnym starciem z Cracovią. Trener Waldemar Fornalik nie znalazł dla niego miejsca w kadrze meczowej na ten pojedynek, ale była to w pewnym sensie naturalna kolej rzeczy. - Wiedziałem, że początek w Piaście może być trudny - przyszedłem dwa dni przed meczem z Cracovią, a później graliśmy z Lechem, przeciwko któremu i tak nie mogłem wystąpić. Dlatego nastawiałem się na granie od trzeciej wiosennej kolejki - nie ukrywa z perspektywy czasu wychowanek niebiesko-białych.
W kolejnych tygodniach jednak sytuacja reprezentanta Polski do lat 21 nie zmieniała się w najmniejszym stopniu. Mijały następne kolejki ligowe, w czasie których Piast mógł pochwalić między innymi serią pięciu wygranych z rzędu, a "Pawka" wciąż nie mógł liczyć na uznanie w oczach byłego selekcjonera kadry. - Pojawiało się wiele myśli. Jedne mądrzejsze, drugie mniej, ale sfrustrowany młody człowiek, który pierwszy raz w życiu dostaje takiego „dzwona”, nie zawsze myśli racjonalnie. Byłem rozczarowany swoją pozycją w zespole, ale liczę, że teraz będę już grał co tydzień - podkreśla lechita.
Jego nadzieje nie biorą się z niczego, ponieważ ostatnie kilkanaście dni przyniosło poprawę sytuacji Tomczyka. W pełni na to zapracował, bowiem najpierw w meczu rezerw zanotował hat-tricka w konfrontacji z ŚKS Naprzód Lipiny, a następnie otrzymał szansę debiutu w spotkaniu Lotto Ekstraklasy. W 85. minucie pojawił się na boisku w spotkaniu z Koroną Kielce, a czas spędzony na boisku wykorzystał w pełni. Najpierw bezbłędnie wykorzystał podanie Gerardia Badii i pokonał bramkarza przyjezdnych w sytuacji sam na sam, a chwilę później wywalczył dla swojej drużyny rzut karny. Efektowny występ gracza nie sprawił jednak, że popadł on w samozachwyt. - Nie myślałem nad tym, czy to najciekawsze kilka minut w dotychczasowej przygodzie z piłką. Naprawdę, chciałbym dostać już kolejny mecz. Czas ucieka - twardo stąpa po ziemi młody napastnik.
Można z pełnym przekonaniem stwierdzić, że wydarzenia w sobotę przybrały dla niego wymarzony obrót. Jak jednak wytłumaczyć to, że piłkarz odstawiony nieco na boczny tor wchodzi z ławki po długim czasie i rozgrywa tak efektowne zawody? - Często myślałem sobie: "chłopie, nawet jak dostaniesz minutę, to można zdobyć bramkę." I szukałem w internecie, kto i kiedy strzelał tak szybko po wejściu. To sztuka, będąc poza składem, by utrzymać koncentrację, opanowanie i przede wszystkim nie przemotywować się - zauważa atakujący. - W zasadzie jak tylko dostałem piłkę z głębi pola, od razu wiedziałem, że wpadnie. Podobnie było z karnym - szedłem do końca, bo jedna bramka mnie nie zadowoliła. Po meczu najbardziej cieszyłem się jednak z tego, że miałem możliwość wykazania się - dodaje autor trzech trafień w bieżących rozgrywkach.
20-latek mógł pokusić się w sobotę o dublet, a do wykonywania "jedenastki", którą sam wywalczył, był przygotowany mimo groźnie wyglądającego faulu golkipera Korony, Michała Miśkiewicza. - Rzeczywiście, to wejście rywala zabolało, ale jeszcze niedawno dużo bym dał, żeby na boisku w trakcie meczu mogło cokolwiek mnie zaboleć, więc nie zamierzam narzekać. Oczywiście, byłem gotowy strzelać karnego, ale do tej pory Aleksandar Sedlar pozostawał w tym elemencie skuteczny, więc miał pierwszeństwo - opowiada zawodnik.
Konkurencja do gry w pierwszej linii Piasta należy do bardzo wymagających. O miejsce w składzie rywalizuje bowiem z Piotrem Parzyszkiem (6 goli i 3 asysty w tym sezonie) i Michalem Papadopulosem (5 goli i 4 asysty), a czasem w ataku ustawiany jest także Joel Valencia (5 goli i 5 asyst). - Uważam, że obaj to bardzo dobrzy napastnicy, zresztą podobni do siebie stylem gry. Może i jesienią ich liczby nie były doskonałe, ale Parzyszek na dobre rozstrzelał się od meczu z Lechem, w którym nie mogłem wystąpić. Papadopulos z kolei świetnie gra głową, często mi pomaga i podpowiada. Wiem, że widzi we mnie potencjał. Joel z kolei momentami na treningach wygląda jak zawodnik z innej ligi. Zresztą to bardzo sympatyczny chłopak, mamy dobry kontakt - charakteryzuje swoich rywali Tomczyk.
Aż tak korzystna postawa gliwiczan tej wiosny stanowi dla wielu obserwatorów niespodziankę. Obecnie zajmują oni bowiem najniższy stopień podium i mają pięć punktów przewagi nad czwartą w stawce Cracovią. - Już decydując się na przejście do Piasta wiedziałem, że to bardzo dobra drużyna. Na miejscu jednak trochę zdziwiła mnie aż tak wysoka jakość poszczególnych piłkarzy. Siłą tej ekipy jest drużynowość, ale każdy z tych chłopaków z osobna umie grać w piłkę. Uważam, że po porażce na inaugurację z Cracovią to właśnie mecz z Lechem i wysokie zwycięstwo sprawiło, że Piast złapał tak silny wiatr w żagle - tłumaczy z perspektywy czasu "Pawka".
Zapisz się do newslettera