W historii drogi Sindre Tjelmelanda do Lecha Poznań nie brakowało zakrętów i przeszkód, ale cały czas pozostawała ona naznaczona ciężką pracą, samorozwojem oraz chęcią pozytywnego oddziaływania na najbliższe otoczenie. Zapraszamy na tekst przedstawiający sylwetkę asystenta w sztabie trenera Nielsa Frederiksena, a tej lepiej nie mógł przybliżyć nikt inny od samego Norwega.
Etne to licząca niespełna pięć tysięcy mieszkańców miejscowość w położonym na południu Norwegii regionie Vestland. Wychował się w niej Sindre Tjelmeland, w którego rodzinie nie panowały większe piłkarskie tradycje. Futbol za to od zawsze zajmował ważne miejsce w życiu lokalnej społeczności, jednak nie tak duże, jak ma to miejsce w Wielkopolsce. - Ludzie w tej części mojego kraju ochoczo śledzą piłkę, to tutaj główna dyscyplina sportu. Nie ma jednak porównania w tym względzie do Poznania, gdzie Lech stanowi wręcz integralną część lokalnej tożsamości. Dla mnie Etne stanowiło dobre, bezpieczne miejsce do dorastania, w dalszym ciągu mieszkają tam moi rodzice i odwiedzam ich kiedy tylko mogę. Dzieciństwo wspominam bardzo pozytywnie, tym bardziej, że poznałem wtedy swoją dziewczynę, a obecną żonę - zaczyna swoją opowieść asystent trenera Nielsa Frederiksena.
Jego ojciec był przedsiębiorcą, matka natomiast pracowała jako pedagog. W jej ślady poszła siostra Sindre, która została nauczycielką, ale i dla niego edukacja była siłą rzeczy ważnym obszarem. Najlepiej odnajdował się w przedmiotach ścisłych, jak matematyka czy fizyka, posiadając dalece rozwiniętą zdolność logicznego myślenia i analityczny umysł. Równocześnie ciągnęło go do języków obcych, już w szkole zaczął uczyć się bowiem angielskiego oraz niemieckiego, a te predyspozycje przejawia również obecnie, przyswajając polski. Po mamie zawodu nie przejął, odziedziczył natomiast sposób myślenia. - Chodzi o poszukiwanie rozwiązań zamiast skupiania się na istnieniu problemów, to dla mnie jedna z najważniejszych cech. Życie może dostarczyć nam wielu wyzwań, ale kluczowe staje się, jak sobie z nimi radzić. Mój tata z kolei zawsze był niesamowicie pracowity, i myślę, że mam to po nim. Cechowało go uparte dążenie do celu, chęć przezwyciężania różnych trudności, nigdy się przed tym nie cofał. To sprawiało, że pracował z powodzeniem w wielu firmach - opowiada o najbliższych Norweg.
Już w młodym wieku Tjelmeland zdał sobie sprawę, że mimo gry w piłkę nie może zdawać się jedynie na sport. Stąd decyzja o kontynuowaniu kształcenia się w kierunku ekonomicznym, ukończył zresztą najbardziej prestiżowy w tej dziedzinie uniwersytet w swoim kraju - Norges Handelshøyskole w Bergen, czyli Norwegian School of Economics. Towarzyszył mu ciągły głód rozwoju, a wiedział przy tym, że… perspektyw na zostanie piłkarzem za dużych nie ma. - Grywałem z przodu, lubiłem gościć w polu karnym rywala, określiłbym się jako tyleż sprytnego, co dość przeciętnego zawodnika - śmieje się. - Do moich mocniejszych stron należała komunikacja, szybko stało się dla mnie jasne, że moja przyszłość w piłce tkwi w byciu trenerem. Grałem do dwudziestego czwartego roku życia, ale już wtedy pracowałem szkoleniowo z młodzieżą od czterech-pięciu lat. Słyszy się o wielu historiach fantastycznie zapowiadających się karier, które zostają przerwane przez kontuzje. To nie jest mój przypadek, zwyczajnie nie byłem wystarczająco dobry - dodaje. Największą fascynację w okresie dzieciństwa budził u niego angielski Manchester United, do którego uczuciem zaraził go starszy kuzyn. Kilka razy gościł wtedy w Anglii, podziwiając z trybun Old Trafford popisy swoich ówczesnych idoli: Erica Cantony, Ryana Giggsa, Paula Scholesa czy Davida Beckhama.
Jak już wybrzmiało wcześniej, samemu Sindre jako piłkarzowi nieco brakowało umiejętności i talentu do wymienionych postaci. Na szczęście już na początku swojej drogi miał okazję czerpać kapitalne trenerskie wzorce od Eirika Hornelanda i żywej legendy FK Bodø/Glimt, Kjetila Knutsena. - To było jeszcze na etapie w roli czynnego zawodnika. Z Hornelandem spotkałem się w FK Haugesund, z Knutsenem natomiast w Åsane Fotball. Kiedy powiedziałem, że kończę z graniem, Kjetil zakomunikował mi, że teraz nie ma innej opcji i zostanę trenerem. Pracując w drużynie do lat 19 Åsane miałem pełny dostęp do tamtejszego pierwszego zespołu, obserwowałem jego codzienne funkcjonowanie, metody i cały czas się uczyłem. Odegrał on wielką rolę dla mojego rozwoju, odmienił mój sposób postrzegania piłki już podczas mojego ostatniego roku gry pod jego wodzą. Nigdy wcześniej nie doświadczyłem takiego rodzaju profesjonalizmu, to była dla mnie ogromna wartość w chwili wkraczania w zawód trenera i jeden z powodów, dla którego wszystko później potoczyło się błyskawicznie. Uważam go za przyjaciela, wręcz mentora, który nadał kierunek mojej pracy - opisuje relację z Knutsenem 35-latek.
W latach 2019-21 pełnił funkcję asystenta we wspomnianym Åsane Fotball, a następnie został szkoleniowcem występującego na zapleczu ekstraklasy Ullensaker/Kisa. Jak sam podkreśla, konkretne stanowisko, które piastował miało dla niego drugorzędne znaczenie. - Nigdy nie podchodziłem do tego tak, że muszę pracować jako pierwszy trener chociaż wiem, że dysponuję ku temu odpowiednim zestawem cech. Chodzi mi bardziej o codzienne pragnienie rozwoju zarówno zawodników, z którymi pracuję, jak i całego mojego otoczenia. Mogę odnaleźć się w sztabie w różnych rolach, ale największą wagę ma dla mnie posiadanie wpływu na drużynę. To fundament, który nakręca mnie do stawania się lepszym od chwili, gdy zostałem trenerem - twierdzi Norweg.
W opiniach piłkarzy, z którymi współpracuje Tjelmeland przewija się często jego zdolność błyskawicznego analizowania boiskowych wydarzeń oraz umiejętność przekazywania wniosków samym zawodnikom. Bynajmniej się z tym nie urodził, starał się natomiast czerpać inspirację od innych. - Jako trener zawsze się na tym koncentrowałem, ale pamiętałem też, by nikogo nie kopiować. Mam własne pomysły, by rozbijać 90 minut meczu na mniejsze i większe części, obserwować je i analizować po swojemu. Przekazywanie spostrzeżeń piłkarzom to część mojego zawodu, do którego przywiązywałem uwagę. Sam zadaję sobie często pytanie: "Dlaczego tak się dzieje?", a następnie chcę, by konkluzję zrozumiał także sam zawodnik - kontynuuje asystent w sztabie szkoleniowca Frederiksena.
W połowie 2021 roku jego pracodawcą stał się IK Start, a rozdział spędzony w tym miejscu na wielu polach nie należał do najłatwiejszych. Szczególnie w aspekcie stabilizacji, bo w jego okresie funkcjonowania w klubie rywalizującym na drugim szczeblu rozgrywkowym dochodziło do wielu zmian. - To na pewno ważny punkt na mapie norweskiej piłki. W tym wieku klub rzadko spełniał pokładane w nim oczekiwania, a gdy ja do niego trafiłem, przechodził sporą metamorfozę. Pojawił się nowy właściciel, zaszły roszady na wielu stanowiskach dyrektorskich i kierowniczych, a naszym marzeniem jako drużyny był powrót do elity. Mieliśmy wtedy piąty najmłodszy zespół w całej Europie, rozwinęliśmy zawodników indywidualnie, co było istotne z ekonomicznego punktu funkcjonowania klubu, bo posiadali oni odpowiedni potencjał sprzedażowy. Podczas mojego ostatniego sezonu w Starcie zakwalifikowaliśmy się do baraży, ale nie dane było nam w nich rywalizować. Przed spotkaniem z Bryne dyrektor sportowy podjął decyzję o niewłączaniu systemu ogrzewania płyty, wcielając się bardziej w rolę meteorologa. Było jednak bardzo zimno, więc boisko nie nadawało się do gry i przegraliśmy ten mecz walkowerem… - tak opisuje swój ostatni fragment pobytu w Starcie norweski trener.
- Ten drugi pełny, a zarazem trzeci sezon w drużynie miał niesamowicie wymagający charakter, ale udało nam się wznieść na wyżyny i pozostać do samego końca w grze o awans. Zakończenie było jednak bardzo przygnębiające, sprawa stała się głośna w całym kraju, ale otrzymaliśmy sporo wsparcia od naszych kibiców, za co do dziś jestem im wdzięczny. Wiedziałem, że na pierwszym planie muszę postawić opiekę nad młodymi zawodnikami, którzy stanowili przecież większość zespołu. Nie rozumieli tej sytuacji. Cały rok dzielnie walczyli o swoje, a na koniec nie otrzymali nawet szansy zagrania w barażach. To bardzo trudne doświadczenie, powodowało wiele pytań z cyklu: "Co by było gdyby?", ale na pewno wartościowe dla mnie jako trenera w aspekcie zarządzania grupą ludzi - tłumaczy Tjelmeland.
Presję oczekiwań poznał więc on na dobre w blisko stu spotkaniach w roli trenera IK Start, ale brakowało mu wtedy tak cenionej bliskości z zawodnikami, możliwości wgryzienia się na dobre w aspekty taktyczne i stricte boiskowe. - Z czasem nieco oddaliłem się od tego, bo w przeżywającym spore perturbacje klubie musiałem poświęcić uwagę również wielu innym sprawom. Chciałem wpływać bezpośrednio na drużynę na boisku chociażby podczas procesu treningowego, tęskniłem za tym po czasie w Starcie. Dlatego zdecydowałem się na przenosiny do IFK Göteborg, w którym największą różnicę względem poprzedniego klubu stanowiła organizacja oraz szwedzka kultura kibicowska. Na każdym meczu u nas na trybunach meldowało się kilkanaście tysięcy ludzi, to w Szwecji żyje się piłką w największym stopniu, jeśli chodzi o Skandynawię - przechodzi płynnie do swojego kolejnego etapu na trenerskiej drodze szkoleniowiec.
W Göteborgu pracował w roli drugiego trenera przez kilka miesięcy, ale jak zaznacza, udało mu się w tym czasie ponownie zaspokoić głód bezpośredniego oddziaływania na poszczególnych piłkarzy oraz cały zespół. Czynił to w sztabie Jensa Askou, czyli obecnego asystenta w Sparcie Praga. - Mimo stosunkowo krótkiego czasu udało nam się wykonać kawał dobrej roboty, dostarczyła mi ona dużo powodów do satysfakcji. Współpraca z Jensem była naprawdę świetna. Chciałem pracować w dużym klubie, ta myśl przyświecała mi też w momencie rozpoczęcia rozmów z Lechem. Od momentu poznania trenera Frederiksena czułem z jego strony duże zaufanie i wiedziałem, że będę w stanie się od niego wiele nauczyć. Bardzo odpowiadało mi również to, że mogłem kontynuować pracę w roli podobnej do tej z IFK. Między nami zapanowała chemia praktycznie od pierwszego kontaktu, miałem wrażenie, że w swoim sztabie trener Niels poszukuje dokładnie tego, co mogę mu dać - opowiada o kulisach swojego przyjścia do Kolejorza Tjelmeland.
- W Poznaniu mogę podtrzymywać płomień, który czuję wewnątrz. To ciągłe dążenie do samorozwoju oraz doskonalenia całego otoczenia wokół. Czuję wielką potrzebę codziennego funkcjonowania na boisku z piłkarzami, nie myślę przy tym za dużo o własnej ścieżce trenerskiej w szerszym ujęciu czy jaką funkcję aktualnie pełnię. Dzięki dużej odpowiedzialności oraz swobodzie w działaniach mogę robić w Lechu wszystko, co czyni mnie szczęśliwym i pozwala się spełniać - kończy asystent szkoleniowca Nielsa Frederiksena.
Zapisz się do newslettera