Pierwszy mecz i od razu pierwszy gol na wagę zwycięstwa ze Śląskiem Wrocław. Aron Johannsson nie mógł sobie wymarzyć lepszego debiutu w niebiesko-białych barwach. - Debiut okazał się perfekcyjny, ale można było tak powiedzieć dopiero po końcowym gwizdku, bo najważniejsze był nie sam mój gol, tylko to, że zapewnił nam bardzo ważne zwycięstwo. Mam nadzieję, że ta wygrana pozwoli nam odwrócić kartę, zapomnieć o ostatnich niepowodzeniach i ruszyć naprzód w odpowiednim kierunku - podkreśla 30-letni napastnik Lecha Poznań.
Amerykanin z islandzkim paszportem związał się roczną umową z Kolejorzem 12 lutego, ale w rozegranym dwa dni później ligowym spotkaniu z Wisłą Płock (0:1) nie mógł jeszcze wystąpić ze względu na to, że nie udało się do tego czasu dopełnić wszystkich formalności. Okazję do debiutu 30-latek miał więc dopiero w starciu ze Śląskiem Wrocław i pojawił się w nim na boisku od razu w wyjściowej jedenastce.
Od pierwszych minut Johannsson był aktywny na murawie, pokazywał się kolegom do zagrań, ale piłki nie zawsze do niego docierały. - Wszystko dlatego, że w pierwszej części meczu nasza gra układała się dobrze, ale do momentu podania piłki w strefę podbramkową, ten element przed przerwą trochę szwankował - tłumaczy Amerykanin. Jedno dobre podanie od Alana Czerwińskiego w pierwszej połowie jednak do niego dotarło, ale uderzenie wślizgiem Johannssona okazało się wówczas minimalnie niecelne.
Niepowodzenie ani trochę nie zraziło jednak 30-latka, który do gry chętnie pokazywał się także po przerwie i w 57. minucie przyniosło to efekt w postaci gola. Aron idealnie w tempo nabiegł na piłkę dośrodkowaną przez Jana Sýkorę i pewnym uderzeniem głową pokonał Matusa Putnockiego.
- Rozmawiałem o tym z "Sykim" w przerwie, żeby w momencie, gdy zejdzie ze skrzydła do środka, poszukał potem zagrania piłki w pole karne, bo ja tam będę na nią czekał. Dograł mi ją idealnie w punkt, a ja napastnikiem jestem nie od dziś, więc wiedziałem, gdzie mogę spodziewać się podania i tam się właśnie ustawiłem, a potem udało się to wykończyć - opisuje swojego gola Johannsson.
Amerykanin na boisku przebywał do 75. minuty, a zanim został zmieniony przez Filipa Szymczaka, miał możliwość do strzelenia nawet dwóch kolejnych goli. W pierwszej sytuacji jego uderzenie prawą nogą przeleciało tuż obok słupka, a w drugiej piłka także minimalnie minęła bramkę, ale tym razem po dość przypadkowym strzale głową. - W tej sytuacji zabrakło mi trochę szczęścia, bo bramkarz odbił piłkę prosto na moją głowę i nie miałem czasu na reakcję oraz żadnej kontroli nad tym uderzeniem - śmieje się Amerykanin.
Zapisz się do newslettera