2 maja 2020 roku obchodzimy siódmą rocznicę śmierci piłkarza, który w Lechu Poznań przebywał stosunkowo krótko, ale swoją postawą wkupił się na zawsze w serca kibiców Kolejorza. Tym zawodnikiem jest oczywiście Ivan Turina.
Chorwacki bramkarz urodził się w Zagrzebiu, w związku z czym piłkarsko dojrzewał oczywiście w miejscowym Dinamie. Duża rywalizacja o miejsce w składzie spowodowała, że był regularnie wypożyczany do innych rodzimych klubów. Po raz pierwszy na ławce rezerwowych swojego macierzystego zespołu pojawił się w kampanii 2000/2001, a dwa lata później udało mu się zadebiutować w wyjazdowym meczu Pucharu UEFA. Przeciwnikiem Dinama było londyńskie Fulham, a Ivan Turina mógł na Craven Cottage zbić piątkę z broniącym bramki gospodarzy Edvinem van der Sarem. W tym samym sezonie został wypożyczony do NK Osijek i po rozegraniu tam piętnastu meczów ligowych powrócił do Zagrzebia, gdzie w końcu zaczął pojawiać się w podstawowym składzie swojej ekipy.
W tym okresie udało mu się sięgnąć po Puchar Chorwacji oraz zostać podstawowym bramkarzem zespołu w sezonie, kiedy Dinamo odzyskało mistrzostwo kraju (2005/2006). Ten czas był wyjątkowo dla Turiny, ponieważ oprócz pierwszych sukcesów klubowych zadebiutował w reprezentacji swojego kraju, rozgrywając drugie czterdzieści pięć minut w towarzyskim meczu z Hongkongiem. Wydawało się, że kolejny rok będzie przełomowy w jego karierze. W eliminacjach Ligi Mistrzów zagrał przeciwko Arsenalowi FC, w Pucharze UEFA przeciwko Auxerre (w dwumeczu aż trzykrotnie pokonał go Ireneusz Jeleń), a ligę Dinamo rozpoczęło od siedmiu zwycięstw, w których golkiper wpuścił jedynie cztery gole. Wtedy jednak dał o sobie znać jego temperament, o którym w przyszłości miał także przekonać się trener Franciszek Smuda. Decyzją sztabu szkoleniowego został on przeniesiony do drużyny juniorów i wiadomym było, że musi zacząć szukać dla siebie nowego miejsca.
Pomocną dłoń wyciągnęło greckie AO Xanthi. Turina ponownie rozpoczął sezon w podstawowym składzie, lecz nagle od ósmej kolejki ligowej przestał pojawiać się w kadrze meczowej swojego nowego zespołu. Powodów możemy się jedynie domyślać, ale inne wydarzenia z jego kariery dają pewne poszlaki. W ten sposób docieramy do lata 2008 roku, kiedy na scenę wkracza Lecha Poznań. Po nieudanej "przygodzie" z Emilianem Dolhą sztab szkoleniowy Kolejorza potrzebował wzmocnień na pozycji bramkarza i konkurenta dla Krzysztofa Kotorowskiego. A przecież było to wyjątkowe okno transferowe, kiedy do poznaniaków dołączyli Robert Lewandowski, Manuel Arboleda, Semir Stilić i Sławomir Peszko. Pomimo bardzo pracowitego okresu trzeba było rozwiązać również kwestię golkipera. Na testy zaproszono właśnie Turinę oraz… Jasmina Buricia. Trenerem odpowiedzialnym za tę pozycję na boisku był wtedy Józef Młynarczyk, który chciał zostawić w klubie obu. Ostatecznie wybór padł na bardziej doświadczonego Chorwata, a Jasmin dołączył do zespołu po pół roku i został w nim ponad dziesięć lat.
Negocjacje z Grekami przedłużały się tak długo, że Turina oficjalnie został lechitą dopiero 26 sierpnia i podpisał trzyletni kontrakt. W niebiesko-białych barwach zadebiutował w drugiej kolejce Pucharu Ekstraklasy albo jak zwykł mówić trener Smuda "Pucharu Pasztetowej". Na stadionie przy ulicy Bułgarskiej Lech uległ GKS-owi Bełchatów 1:3, a Chorwat na pierwsze swoje zwycięstwo musiał czekać do końca września i wyjazdowej wygranej z Piastem Gliwice w ramach Pucharu Polski. Przełomowy był dla niego kolejny mecz krajowego pucharu, kiedy to Kolejorz pokonał na własnym stadionie Odrę Wodzisław Śląski 1:0, a bramkarz popisał się kilkoma bardzo dobrymi interwencjami. Dzięki temu już kilka dni później zadebiutował w ekstraklasie, a przeciwnikiem ponownie była Odra (wygrana 3:1). Od tego momentu nasz bohater na stałe wskoczył do bramki Lecha i mógł zagrać m.in. przeciwko Nancy, CSKA Moskwa, Deportivo La Coruna czy Feyenoordowi Rotterdam. Ogólnie dał się zapamiętać jako zawodnik, któremu zdarza się popełniać proste błędy, ale równocześnie potrafi wybronić swój zespół w beznadziejnych sytuacjach. Tak m.in. było w Holandii, gdzie swoimi interwencjami pomógł poznaniakom w osiągnięciu historycznego rezultatu, czyli pierwszego awansu do wiosennej części europejskich pucharów.
Ten rezultat doprowadził do dwumeczu z Udinese Calcio, gdzie szczególnie w pamięci zapadła interwencja Turiny poprzedzająca samobójczą bramkę Manuela Arboledy. Chorwat dwoił się i troił, ale nie uchronił zespołu od starty bramki. Po ligowym meczu z GKS-em Bełchatów (wyjazdowa wygrana 3:2) Chorwat musiał zwolnić miejsce w bramce dla Kotorowskiego, ponieważ najpierw dopadło go przeziębienie, a że trener Smuda nie był do końca zadowolony z postawy Turiny to na dłuższy czas trafił on w odstawkę. Na pewno nie pomogło mu otwarte skrytykowanie podczas treningu metod szkoleniowych "Franza", który wiele razy pokazywał, że jest pamiętliwy, ale po kilku błędach "Kotora" na początku maja trener Kolejorza zdecydował się na zmianę w bramce przed rewanżowym półfinałem Pucharu Polski z Polonią Warszawa. W regulaminowym czasie gry padł wynik 1:1, co oznaczało dogrywkę, która również nie przyniosła rozstrzygnięcia. O tym, kto zagra w finale na Stadionie Śląskim decydować miały rzuty karne. Lechici w tym elemencie czuli swoją przewagę, ponieważ dobrze wiedzieli z treningów, jakim specjalistą jest tutaj Turina. Chorwat potwierdził to broniąc uderzenia Radka Mynara oraz Jarosława Laty i swoją postawą tak wpłynął na uderzającego ostatnią jedenastkę Radosława Majewskiego, że ten nie trafił w bramkę. Jest to bardzo anegdotyczne wydarzenie w kontekście późniejszej sytuacji w finale Lech-Arka z 2017 roku.
Chorwacki bramkarz dał Lechowi finał Pucharu Polski i do końca sezonu nie oddał miejsca w bramce. Dzięki temu mógł świętować swój jedyny sukces z Kolejorzem, czyli pokonanie Ruchu Chorzów 1:0 i wygranie krajowego pucharu. Ostatecznie jego licznik zatrzymał się na dwudziestu pięciu meczach, w tym dwunastu ligowych. Co ciekawe, w tych ekstraklasowych spotkaniach poznaniacy ani razu nie przegrali, a wygrali aż dziewięć razy. Kolejny sezon był jednak dla zawodnika bardzo nieudany. Nowym trenerem niebiesko-białych został Jacek Zieliński, do klubu sprowadzony został wyróżniający się bramkarz ligowy, Grzegorz Kasprzik, który miał rywalizować o miejsce w składzie z Krzysztofem Kotorowskim i w związku z tym dla Chorwata zabrakło miejsca. Ostatecznie klub porozumiał się z Turiną co do rozwiązania kontraktu, a rosły golkiper powrócił do Dinama Zagrzeb. Co prawda, przez cały sezon zagrał tylko jeden mecz, ale na swoje konto mógł zapisać kolejne mistrzostwo kraju.
Latem 2010 roku Turina przeszedł do szwedzkiego AIK Solna, dla którego przez prawie trzy lata rozegrał 88 meczów. Na pewno ciekawostką jest to, że w 2012 roku zagrał w eliminacjach Ligi Europy przeciwko Lechowi trenera Mariusza Rumaka. Kolejorzowi zupełnie nie wyszło spotkanie wyjazdowe i po porażce 0:3 domowe zwycięstwo 1:0 nic nie dało. Sam bramkarz wspominał wtedy fanatycznych kibiców poznańskiego klubu, a po wyeliminowaniu lechitów jego zespół pozostawił w tyle jeszcze CSKA Moskwa i w fazie grupowej zagrał z Napoli, Dnipro i PSV Eindhoven. Tylko jedno zwycięstwo dało ostatnie miejsce w grupie i jak się okazało pożegnanie z europejskimi pucharami dla Turiny.
2 maja 2013 roku, w godzinach porannych, szwedzka policja znalazła go martwego w jego mieszkaniu. Chorwacki bramkarz miał wrodzoną wadę serca, która równocześnie nie uniemożliwiała mu uprawiania zawodowo sportu, jednak ostatecznie to prawdopodobnie ona okazała się dla niego śmiertelna. Pozostawił w żałobie żonę będącą w ciąży oraz dwójkę swoich dzieci. Wiadomość ta obiegła cały świat, zasmuciła wszystkich fanów, którzy kiedykolwiek mogli dopingować rosłego golkipera. Dwa dni po jego śmierci ligowy mecz Lecha Poznań z Wisłą Kraków poprzedzony został minutą ciszy, a piłkarze zagrali z czarnymi opaskami na ramieniu. Pamięć o Ivanie Turinie nadal jest obecna w Poznaniu i wielokrotnie kibice wspominają go w ciepłych słowach, pomimo tego, że w niebiesko-białych barwach wystąpił jedynie 25 razy.
Zapisz się do newslettera