Już w niedzielę Lech Poznań zmierzy się w ramach 11. kolejki Lotto Ekstraklasy z Legią Warszawa. Byli zawodnicy Kolejorza, Waldemar Przysiuda oraz Waldemar Kryger, wspominają starcia ze stołeczną drużyną, w których sami wielokrotnie brali udział.
10 maja 1995 roku, Legia podejmuje Kolejorza przy ulicy Łazienkowskiej. Gospodarze są niepokonani na własnym terenie od 48 ligowych spotkań. Klub ze stolicy Wielkopolski przyjeżdża do Warszawy niepewny utrzymania w najwyższej klasie rozgrywkowej, a "Wojskowi" pewnie kroczą po tytuł mistrzowski. Do końca sezonu po tej kolejce zostanie tylko 5 okazji do zdobycia tak potrzebnych punktów.
- Wydawało się, że to nie ma prawa się udać - śmieje się Przysiuda, który w tym starciu pojawił się na murawie w 70. minucie, zmieniając Tomasza Augustyniaka. - Wygraliśmy jednak 1:0, po bramce Jacka Dembińskiego w końcówce meczu. Po bodajże piętnastu latach zdobyliśmy Warszawę i pewnie utrzymaliśmy się w lidze - opowiada rodowity średzianin.
W tym samym meczu od pierwszego gwizdka wystąpił także Waldemar Kryger, który w niebiesko-białej koszulce ma rozegrane nieco ponad 250 spotkań w lidze. Na pierwsze wspomnienie starć z Legią mówi zdecydowanie, że są to pełne trybuny. - Nie pamiętam ani jednego przypadku, żeby w Poznaniu na starciu ze stołecznymi nie było kompletu widowni. Tak było niezależnie od miejsca w tabeli. Za czasów mojej młodości były to prawdziwe mecze podwyższonego ryzyka. Kordony policji, armatki z wodą, regularne przepychanki naszych kibiców z tymi warszawskimi. Inne czasy – uśmiecha się "Hela".
W tej właśnie kwestii Przysiuda wtóruje Krygerowi. - To fakt, nie ma znaczenia, jaką pozycję zajmuje Lech ani nie ma znaczenia, gdzie w lidze znajduje się Legia. Emocji nie brakowało, kibiców też nie. To zawsze były zacięte mecze - kończy autor sześciu goli dla Kolejorza w najwyższej klasie rozgrywkowej.
Zapisz się do newslettera