W pierwszym sezonie po awansie Śląska do Ekstraklasy Lech po raz pierwszy mierzył się z wrocławską drużyną w 10 kolejce. Prowadzeni przez Ryszarda Tarasiewicza wrocławianie przyjechali na Bułgarską 25 października i po remisie 1:1 wywieźli z Poznania jeden punkt. W kolejnych rozgrywkach Lech podejmował Śląska we Wronkach. Po bardzo ciężkim meczu Kolejorz zwyciężył 1:0, a decydującą bramkę z rzutu karnego zdobył Bartosz Bosacki. - Śląsk do Poznania przyjeżdżał ustawiony dość defensywnie. Byli dobrze zorganizowani, a do tego groźni w kontrataku. W ubiegłym sezonie dodatkowo po kilku nieudanych meczach na własnym boisku trener Jacek Zieliński zdecydował się na ostrożniejsze ustawienie. Przyniosło to skutek w postaci trzech punktów, ale też znacząco wpłynęło na przebieg meczu - mówi obecny szef banku informacji reprezentacji Polski, a wcześniej analityk Lecha Poznań Hubert Małowiejski.
Zdecydowanie łatwiej zdobywanie punktów przychodziło Lechowi na Oporowskiej. Za kadencji Franciszka Smudy poznaniacy wygrali we Wrocławiu 2:0, a rok później za czasów Jacka Zielińskiego aż 3:0. - W obu tych meczach Lech w miarę szybko zdobywał bramkę. To powodowało, że Śląsk musiał się odkryć, a w ofensywie zwyczajnie brakowało mu argumentów. Lech natomiast miał dzięki temu więcej miejsca z przodu i mógł bardzo groźnie kontratakować - uważa Hubert Małowiejski.
Nieco inaczej było w obecnych rozgrywkach. W rundzie jesiennej Lech wprawdzie po raz trzeci z rzędu wygrał we Wrocławiu, ale to zwycięstwo przyszło mu najtrudniej. 2:1 po bardzo wyrównanym spotkaniu. Czy to oznacza, że w Poznaniu będzie jeszcze trudniej? - Niekoniecznie. Moim zdaniem może być nawet łatwiej niż w poprzednich latach. Śląsk prowadzony przez Oresta Lenczyka w tym sezonie spisuje się naprawdę znakomicie i notuje serię dwunastu meczów bez porażki. Kiedyś jednak każda passa ma swój kres, a kto miałby ją przerwać jak nie Lech na własnym stadionie - dodaje Małowiejski.
Zapisz się do newslettera