Od ponad dwóch tygodni większość pracowników Lecha Poznań pracuje zdalnie, ale swoją pracę na boisku przy Bułgarskiej nadal kontynuują greenkeeperzy. - Trawa nie ma przerwy. Nie da się jej w żaden sposób zatrzymać. Skutki tego będą dużo gorsze niż systematyczne, ale okrojone działania - przyznaje Grzegorz Szulczyński, opiekun murawy na Stadionie Poznań.
Standardowy cykl przygotowania murawy trwał aż do samego odwołania spotkania z Legią Warszawa. Samo boisko na ligowy klasyk było już gotowe w piątek, czyli w dzień, w którym Ekstraklasa podjęła decyzję o zawieszeniu rozgrywek. - Do momentu odwołania spotkania wszystko było gotowe. Po samej decyzji odwracaliśmy całą procedurę, czyli napowietrzaliśmy boisko, dosiewaliśmy, nawoziliśmy - mówi szef zespołu, który pielęgnuje murawy przy Bułgarskiej.
W związku z koronawirusem pracownicy odpowiedzialni za nawierzchnię nie mogą z oczywistych względów korzystać z uroków pracy zdalnej, więc ich działalność też uległa niewielkiej zmianie. - Z powodów zdrowotnych i bezpieczeństwa ustaliliśmy, że działamy w ograniczonym składzie, w pojedyncze dni, póki pogoda nie zmusza do codziennego koszenia trawy. Jesteśmy dwa razy w tygodniu, ja osobiście odwiedzam ją każdego dnia, aby sprawdzić, czy nie atakuje jej grzyb lub inna choroba - dodaje.
Stadion przy Bułgarskiej od samego zakończenia budowy ma problemy z odpowiednim naświetleniem oraz cyrkulacją powietrza. W związku z tym utrzymanie jej w należytym porządku w tak trudnym ekonomicznie czasie jest pewnym problemem. - Inne stadiony w Ekstraklasie mają lepiej, bo mają dostęp do naturalnego światła. U nas ma to odwrotny skutek, bo bez sztucznych procedur doświetlania boiska może ona nie przetrwać. Przez to my nie mamy przerwy, cały czas doglądamy jej i sprawdzamy czy nie choruje - mówi Szulczyński.
Zapisz się do newslettera