Podopieczni Mariusza Rumaka po raz kolejny przywieźli do Poznania komplet punktów. Pod względem skuteczności gry na wyjazdach Kolejorz w Europie ustępuje jedynie Bayernowi Monachium i cypryjskiemu APOEL-owi Nikozja. Takim samym bilansem może pochwalić się jeszcze jedynie Szachtar Donieck.
- Wygraliśmy dzięki konsekwencji w grze. Widzieliśmy ze Górnik będzie grał wysoko pressingiem. Tak to wyglądało zwłaszcza w pierwszej połowie. W drugiej to my staraliśmy się już lepiej operować piłką, mieliśmy swoje sytuacje i strzeliliśmy bramkę. Naszą siłą na wyjazdach jest to, że strzelamy o jedną bramkę więcej niż przeciwnik - zdradza tajemnice sukcesu na wyjazdach obrońca Lecha Poznań Marcin Kamiński.
21-letni defensor po meczu w Zabrzu mógł jednak mieć zdecydowanie gorszy humor. W ostatniej minucie sędzia Paweł Raczkowski orzekł, że Kamiński sfaulował w polu karnym Bartosza Iwana i podyktował jedenastkę dla gospodarzy. Na szczęście dla Kamyka i reszty poznaniaków Prejuce Nakoulma fatalnie spudłował. - Szczerze mówiąc trudno mi powiedzieć czy w tej sytuacji był rzut karny, czy nie. Ja tylko stanąłem i starałem się uniknąć kontaktu. Rywal zahaczył o moją nogę i się przewrócił. Ja jednak nie zrobiłem w jego stronę żadnego ruchu - powiedział na gorąco Kamiński.
Wątpliwości nie miał za to Sławomir Stempniewski. Były szef Kolegium Sędziów, a obecnie ekspert Canal+ jednoznacznie stwierdził, że decyzja o przyznaniu rzutu karnego dla Górnika była błędem arbitra. Zresztą to w ogóle nie był dzień Pawła Raczkowskiego. Sędzia z Warszawy pół godziny wcześniej niesłusznie przyznał także jedenastkę dla Lecha za zagranie ręką w polu karnym Seweryna Gancarczyka. - Będę uparcie twierdził, że dostałem w korpus, a nie w rękę. Piłka zostawiła nawet ślad na żebrach, ale sędzia podjął taką a nie inną decyzję. Szkoda - ocenił sytuację były defensor Lecha, a obecnie zawodnik Górnika.
Warto dodać, że był to pierwszy rzut karny dla Lecha w tym sezonie. Po raz ostatni jedenastkę poznaniacy wykonywali w przedostatniej kolejce minionych rozgrywek. Wówczas celnym strzałem popisał się Artjoms Rudnevs, który zapewnił Kolejorzowi 3 punkty w meczu z Podbeskidziem. Teraz Rudnevsa w Lechu już nie ma, więc do wykonania rzutu karnego podszedł Hubert Wołąkiewicz, który egzekwował już jedenastki w barwach Lechii Gdańsk. - Nogi mi nie zadrżały. Jest nas trzech wyznaczonych do egzekwowania rzutów karnych i często po treningach zostajemy i ćwiczymy ten stały fragment. Ja byłem wytypowany przez trenera jako pierwszy. Kiedy został podyktowany rzut karny podszedłem do piłki i po prostu strzeliłem - dodał Hubert Wołąkiewicz.
Po meczu Lecha z Górnikiem nie brakowało głosów o szczęśliwym zwycięstwie poznaniaków. Trudno się z tym nie zgodzić, skoro rywal w 90 minucie nie wykorzystuje jedenastki, a podopieczni Mariusza Rumaka zwycięską bramkę strzelają po karnym, którego nie było. Niemniej zwycięstwo Kolejorza przy Roosevlta było w pełni zasłużone. Dlaczego? Po pierwsze Górnik nie oddał ŻADNEGO celnego strzału, a po drugie Lech stworzył sobie sporo dogodnych sytuacji. Na pewno więcej niż w wygranych w tym sezonie meczach w Lubinie, Bełchatowie czy Łodzi.
Jedną ze stuprocentowych szans w drugiej połowie zmarnował Łukasz Teodorczyk. Pozyskany zimą z Polonii Warszawa napastnik wciąż czeka na swoje premierowe trafienie w barwach Kolejorza. Konto bramkowe mógł otworzyć w Zabrzu, ale przegrał pojedynek sam na sam z bramkarzem Górnika. - Może trochę za daleko wypuściłem sobie piłkę. Chciałem lekką podcinką pokonać Łukasza. Piłka jednak odbiła się od niego i nie wpadła do bramki. Cieszy jednak, że wygraliśmy i mamy trzy punkty - zobrazował sytuację Łukasz Teodorczyk.
Zapisz się do newslettera